(Trybuna.info) Pisanie artykułu z okolicznościowego z okazji 150 rocznicy urodzin Włodzimierza Iljicza Uljanowa znanego pod pseudonimem Lenin w roku 2020 w Polsce ma w sobie pewien posmak masochizmu.
Jest rzeczą oczywistą że w świecie paranoicznego ideologicznego terroru określanego jako tzw. „polityka historyczna”, pisanie czegokolwiek, co nie ma charakteru lojalki wobec wszechwładnych, samozwańczych łowców czarownic dyktujących zasady tzw. niepoprawnej poprawności politycznej jest co najmniej kuszeniem, jeśli nie prowokowaniem losu.
Czasy, gdy w Polsce można było wypisywać takie rzeczy jak Żeromski w „Przedwiośniu”: „Macież wy odwagę Lenina, żeby wszcząć dzieło nieznane, zburzyć stare i wszcząć nowe? Umiecie tylko wymyślać, szkalować, plotkować. Macież wy w sobie zawzięte męstwo tamtych ludzi – virtus niezłomną, która może być omylną jako rachuba, lecz jest niewątpliwie wielką próbą naprawy ludzkości?” minęły wszak bezpowrotnie razem z polszczyzną, którą zostały zapisane i moralnością do której się odwoływały.
Pisanie artykułu z okazji rocznicy sto pięćdziesięciolecia urodzin Włodzimierza Uljanowa ma jeszcze jeden wyjątkowo niewdzięczny aspekt. Podobnie jak tradycja ewangeliczna, tradycja marksistowska wzywa, aby „umarłym pozostawić grzebanie umarłych”. Koncentrowanie się w dzisiejszych debatach na komunizmie czy to w wersji gomułkowskiej mającej rzekomo tłumaczyć mechanizmy populizmu Jarosława Kaczyńskiego czy to w wersjach klasycznych – leninowskiej lub stalinowskiej mającej rzekomo wyjaśniać takie czy inne zjawiska współczesności jest właśnie odwracaniem się od życia i pogrążaniem się w świecie tyleż żenującej co odrażającej intelektualnej nekrofilii. Komunizm jako program globalny załamał się, gdy spełnił swoją historyczną misję i ustabilizował kapitalistyczne centrum po drugiej wojnie światowej. Nie oznacza to bynajmniej, że komunizm zszedł ze sceny, ale że stracił wymiar globalny i na lewicy nie zastąpiło go nic, co by przejęło jego rolę.
Można by w tym momencie skończyć i umyć ręce, ale nie każdemu przychodzi łatwo zapomnieć, że obśliniony, obdarty i zbeszczeszczony przez zboczeńców trup, był kiedyś człowiekiem, którego pamięta się z lepszych czasów. Podjęcie tematu ma więc charakter poniekąd osobisty. Gdy próbuję w jakiś sposób skonkretyzować tę motywację przypomina mi się jeden z odcinków starego serialu o Arsenie Lupinie, w którym w sfingowanym pogrzebie głównego bohatera uczestniczy autor jego przygód Maurice Leblanc z wielkim wieńcem z napisem na szarfie „Temu, bez którego nie byłbym tym kim jestem”.
W sensie potocznym nie jest to zbyt oryginalna motywacja jako, że z reguły „obchodzimy” rocznice dotyczące osób, które w jakimś stopniu wytworzyły nas wpływając na to, kim jesteśmy. W przypadku jednak bohatera mojego okolicznościowego wspomnienia znaczenie mają również konkretne osobiste przeżycia. Co więcej, można powiedzieć, że swoiste fatum zadecydowało o tym, że moje spotkania z Leninem miały charakter w pewien sposób konstytutywny dla mojej obecności w świecie i myślenia o nim.
Już jako trzynastolatek z okazji hucznie obchodzonej rocznicy 100-lecia urodzin Lenina wygrałem ogólnoszkolny konkurs wiedzy o jubilacie. Finał konkursu będący centralnym punktem rocznicowej szkolnej akademii był moim debiutem na forum publicznym, który do dzisiaj ciepło wspominam.
Gdyby owo wspomnienie było jedynym, jak sądzę, byłoby już wystarczającym powodem do tzw. „życzliwej pamięci”, chociaż niekoniecznie do pisania na ten temat. Tak się jednak złożyło, że na tym epizodzie będącym tym, czym dla wielu gwiazd estrady stał się Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze historia moich kontaktów z Leninem się nie zakończyła.
Kolejnym spotkaniem o charakterze znacznie bardziej już intelektualnym stała się lektura pracy „Materializm i empiriokrytycyzm” na seminarium „Dialektyka i historia” nie żyjących już Marka J. Siemka i Aleksandra Ochockiego. Chociaż ogólny klimat rozważań nie odbiegał od standardów i znakiem czasu była konstatacja jednego z prowadzących, iż książka nie jest tak zła, jak się spodziewał, książka okazała się, dla mnie, prawdziwym odkryciem. Najciekawsze stało się to, co kiedyś zupełnie nieznane, dziś niestety stało się zbyt znane, żeby skłaniać do myślenia. Mianowicie to, że cała batalia o światopogląd, którą prowadził Lenin, uderzała nie w politycznych przeciwników, ale w członków jego własnej partii. Traktowana poważnie książka pokazuje, że kwestie światopoglądowe wbrew pozorom nie przekładają się bezpośrednio na racje polityczne. Trudno nie zauważyć, że niedostrzeganie w tej debacie niczego poza partyjnymi rozgrywkami świadczy o upadku lewicowej myśli bardziej, niż jej zanikający wpływ na życie społeczne. Jak sądzę właśnie pytania wynikające z lektury tkwią, u źródeł mojej głębokiej nieufności wobec fajerwerków lewicowego filozofizmu przyswajanych z uporem godnym lepszej sprawy przez wydawnictwa typu „Krytyki Politycznej”.
Ostatnim w tym cyklu spotkań i najbardziej znaczącym stała się praca nad magisterium pod kierunkiem prof. Heleny Zand na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Logika fatum zadziałała tu wyjątkowo perfidnie. Jako osoba studiująca po raz pierwszy nie miałem jasnej świadomości tego, że już w połowie studiów powinienem znaleźć sobie seminarium magisterskie, na którym przygotuję pracę dyplomową. Gdy prawda ta dotarła w końcu do mojej świadomości wszystkie interesujące mnie seminaria były obsadzone przez lepiej zorientowanych kolegów. Jedynym miejscem zgodnym z moimi raczej historycznymi zainteresowaniami stał Zakład Historii Ruchu Robotniczego, gdzie nigdy nie było tłoku i do którego udałem się w akcie skrajnej desperacji. (Ze względu na wysokie wymagania egzaminacyjne skrót nazwy zakładu (HRR) odczytywano potoczne jako horror a samo miejsce cieszyło się zasłużoną sławą czegoś pośredniego między jaskinią Smoka Wawelskiego a lochami Świętej Inkwizycji.) Poczucie zgrozy nie opuściło mnie aż do obrony magisterium, ale też jestem najlepszym przykładem tego, że warunkiem sukcesu edukacyjnego nie musi być wychowanie bezstresowe. Temat, który dostałem od Promotorki „Dyskusja o sojuszu robotniczo-chłopskim w partii bolszewickiej od rewolucji lutowej do upadku prawicowego odchylenia w RKP(b)” nie był oryginalny. Stanowił wariację jednej z jej najbardziej cenionych prac „Lenin a kwestia chłopska”. Chociaż sama praca nie grzeszyła oryginalnością, to zwróciła moją uwagę na kwestię, która stała się przedmiotem do dziś rozwijanych przeze mnie poszukiwań, które w moim rozumieniu odwracają w kilku istotnych momentach tyleż potoczne, co popularne mniemania o Leninie jako sprawcy i przywódcy rewolucji rosyjskiej, którą wywołał i ukierunkował na realizuję jakowejś komunistycznej utopii.
Jak w wielu innych przypadkach z analizy faktów wynika obraz zupełnie inny i chyba ciekawszy niż z owych opowieści o owej wspaniałej rewolucji, która wstrząsnęła światem. Fakty zdają się wskazywać na to, że Włodzimierz Uljanow był nie tyle kreatorem rewolucji rosyjskiej, co jej ofiarą. I to nie w, często przywoływanym, sensie głoszącym, iż rewolucja pożera własne dzieci, ale zupełnie trywialnym i dosłownym. Po zamachu, po którym nigdy nie odzyskał już pełni sił i jak pokazują długo ukrywane zdjęcia wiódł życie składające się z faz wzmożonej aktywności i niemal roślinnej wegetacji zdany całkowicie na heroiczną opiekę żony (najbardziej niedocenianej osoby w całej tej historii). To, że zachował w tych warunkach w miarę jasny obraz rzeczywistości było niemal czymś niemal nadludzkim. Patrząc na relacje Lenina z rewolucją rosyjską można odwołać się do znanej historii dżdżownicy, „co to ją chłopaki na ryby wyciągnęli”.
Czasem wręcz nie sposób uniknąć wrażenia, że niewiele brakowało, żeby Lenin zmarł sobie spokojnie w Szwajcarii na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych jako mało znany, drugorzędny polityk rosyjskiej socjaldemokracji nie wywołujący większego zainteresowania dziennikarzy ani historyków.
O tym, że losy Lenina ułożyły się inaczej zadecydowało w istocie jedno fatalne wydarzenie, które przewidział niemal z matematyczna precyzją i któremu podporządkował w miarę konsekwentnie swoje działania. Tym wydarzeniem nie była nawet rewolucja, ta bowiem pojawiła się jako pewna wygenerowana przez okoliczności możliwość, a imperialistyczna wojna o podział świata. To stwierdzenie w pracy „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu”, że wojna i przemoc powracają, po latach marginalizacji, w rolach głównych na scenę dziejów zadecydowało o miejscu Lenina w historii.
Można powiedzieć, że nie było to niczym szczególnym, bo na wojnę europejską liczyło, w takim, czy innym zakresie wielu polityków. Przykładem może być Józef Piłsudski rozpoczynając po rewolucji 1905 działania przygotowujące na ziemiach polskich powstanie zbrojne mające szansę jedynie w warunkach europejskiego konfliktu. Nie był to z resztą jedyny przypadek takich kalkulacji. W jakimś aspekcie świat przełomu XIX i XX wieku brzemienny był wojną światową i wielu obserwatorów to dostrzegało.
Problem polegał nie tyle na dostrzeganiu, co na rozumieniu skali i zakresu zjawiska. Józef Piłsudski patrząc na nadciągającą wojnę zachował się trochę jak zajączek z anegdoty, zaproszony przez niedźwiedzicę do jej willi, który słysząc od gospodyni „bierz co chcesz” wziął radio tranzystorowe i pokicał do domu. Lenina od Piłsudskiego różniło nie to, że pomyślał o lodówce, czy samochodzie w garażu, ale że zmierzył się z problemem dostrzegając jego ogólny zarys i wyprowadził z niego zasadnicze konsekwencje.
Gdy mówimy o dostrzeżeniu ogólnego sensu stwierdzić należy, że chodziło o konstatacje, że w historii współczesnej otwiera się okres wojen i konfrontacji o charakterze globalnym (wojen o podział świata). Podkreślić trzeba natomiast, że ani w teorii, ani w praktyce nikt z zajmujących się nadciągającą wojną nie dostrzegł właściwej skali katastrofy którą wywoła. Rozmiar kataklizmu, który rozpoczął się latem 1914 roku trudny jest do zrozumienia nawet dzisiaj. Zniszczenie w krótkim czasie dużej części materialnego bogactwa gromadzonego w Europie od kilkuset lat, oraz gwałtowna śmierć co najmniej kilkunastu milionów mieszkańców było wstrząsem, który przeorał bardzo głęboko cywilizację europejską sięgając jej najgłębszych podstaw. Mówiąc o rozmiarach strat językiem liczb i abstrakcyjnych pojęć nie zdajemy sobie najczęściej sprawy, że te liczby i pojęcia przekładały się na codzienne cierpienie i udrękę milionów mieszkańców Europy. Codzienne obcowanie ze śmiercią, z głodem, materialną nędzą w najbardziej bezpośrednim wymiarze, codzienne obcowanie z dziesiątkami trupów w okopach i na zapleczu, egzekucjami, głodem i zniszczeniem stało się nową codziennością już od 1914. Trwanie wojny stan ten czyniło normą dla coraz większych rzesz ludzi i wciąganych w wir rozszerzającego się kataklizmu. Zmieniał on nie tylko sposób życia, ale głęboko wnikał w psychikę uczestników. To horror wojny na wyniszczenie zrodził wybuch rewolucji w Rosji i jej przerażającą postać, która stała się przedmiotem chorobliwej fascynacji zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników. Ani jedni, ani drudzy nie zdają sobie sprawy, że było to wydarzenie, którego dramaturgię i aktorów nie wykreowała żadna ideologia, ale wytworzyła wojna. Że bez tej wojny żadnej rewolucji w Rosji jak i gdzie indziej by nie było i być może znacznie zamożniejsze i szczęśliwsze ziemie polskie rozkwitałyby do dzisiaj pod berłem potomków Mikołaja II Romanowa.
I wojnie, i „wychowaniu z pod Verdun” zawdzięczamy nie tylko rewolucją rosyjską, ale cały ciąg wydarzeń trzydziestopięciolecia 1914-1949. Chociaż miłośnikom „historii” i wszelkiej maści ideologom trudno sobie to wyobrazić, ale wszelkie faszyzmy, nazizmy, stalinizmy i temu podobne patologie nie mają żadnego samoistnego znaczenia, ale stanowią elementy żywiołów rozpętanych w roku 1914. (Obecny powrót faszyzmu i nazizmu ma związek ze znacznie „łagodniejszą”, ale też dotkliwą dla ofiar katastrofą, jaką stał się dzisiejszy upadek społeczeństwa dobrobytu w pod ciosami neoliberalizmu.)
Nawet druga wojna nie była wbrew oficjalnej ideologii polskiej polityki wynikiem współdziałania Hitlera i Stalina, ale wynikiem panicznego strachu przywódców zwycięskiego Zachodu, który w ostatniej chwili uratował się przed rewolucją wygrywając poprzednią wojnę, przed rozpoczęciem nowego konfliktu. Paradoksalnie nadzieja na ugłaskanie Hitlera mająca prowadzić do uniknięcia wojny stała się zasadniczą przyczyną jej wybuchu. Trzeba bowiem pamiętać, że Hitlera można było pokonać w każdym momencie od 1933 do 1939 roku. Zasadniczym pytaniem było: Jeśli nie Hitler to co? I obawa, że rozczarowani Niemcy zwrócą się ku rewolucji.
Jak na razie niewiele miejsca zajmował w niniejszych rozważaniach Lenin, ale też trzeba zauważyć, że jego rola w rewolucji dopiero z czasem ujawniła swoja wyjątkowość. Generalnie polegała ona na tym, że rozumiejąc konstytutywne znaczenie wojny dla nowych realiów wypowiedział jej zdecydowaną wojnę. Lenin był jedynym przywódcą rewolucji głoszącym konsekwentnie hasło zawarcia pokoju i wyprowadzenia Rosji z wojny. Gdy inni przywódcy mówili o wojnie do zwycięstwa, on gotów był nawet na upokarzający pokój, byle tylko przerwać niemożliwy do udźwignięcia przez społeczeństwo wysiłek wojenny. Co więcej, jego wojna wypowiedziana wojnie miała globalny charakter i w tym sensie też paradoksalnie oznaczało odwołanie się do koncepcji rewolucji światowej.
Co prawda wyrwanie Rosji z wiru rewolucyjnego chaosu okazało się niemożliwe, ale wojna domowa po Pokoju Brzeskim okazała się nowym etapem w rozwoju wydarzeń. Czynnikiem, który nadał wydarzeniom nowy sens, stało się podjęcie radykalnych reform realnie przekształcających układ sił w społeczeństwie. Tutaj zaznaczył się drugi istotny moment tego, co nazywane bywa leninizmem i co obecne w myśli Lenina było od zawsze, ale w czasie rewolucji stało się zasadą jego polityki. Zastąpienie marksowskiej strategii rewolucji proletariackiej rewolucją sojuszy i koalicji różnych sił społecznych zjednoczonych wokół konkretnych partykularnych celów, które nie mając charakteru ostatecznego realnie przekształcały społeczeństwo. Kluczowy okazał się fakt, że przedmiotem szczególnie brutalnego wyzysku pozostawały masy chłopskie w krajach gospodarczo zacofanych. Te masy chłopskie również płaciły najwyższą cenę za wojnę, dostarczając armatniego mięsa i surowców dla jej prowadzenia.
Koncepcja przeciwstawienia się imperialistycznej wojnie przez walkę o globalne społeczeństwo kolektywnie administrujące gospodarką i elastyczną politykę sojuszy różnych sił społecznych okazała się strzałem w dziesiątkę. (Mówiąc o siłach społecznych nie uciekam od tłumaczenia historii w kategoriach walki klas, ale chcę tylko podkreślić, że chodziło o wykorzystanie najróżniejszych różnic i podobieństw interesów grupowych definiowanych bardzo konkretnie i precyzyjnie wymykających się wszelkim schematom i tradycyjnej logice. To częste nieporozumienie polegające na przeciwstawianiu marksowskiej teorii –leninowskiemu politykierstwu wynika z braku świadomości że była to polityka jedynie możliwa.)
Ruch komunistyczny, który stał się wynikiem metodycznego zastosowania powyższych koncepcji charakteryzowała a niekiedy i dzisiaj charakteryzuje niesamowita plastyczność i kreatywność. Chociaż z drugiej strony podporządkowanie wszystkiego walce i konfrontacji przenosiło na obszar komunizmu brutalność i bezwzględność właściwą strategii nieustannie walczącej armii.
Nieustanna mobilizacja decydowała również o tym, że w społeczeństwie organizowanym przez ruch komunistyczny wizje konstruktywne nabierały charakteru ideologicznej utopii. Nie trzeba zbyt wiele przenikliwości, żeby zauważyć, ze w społeczeństwach wyniszczonych gospodarczo i cywilizacyjnie przez wojny i walki wewnętrzne nie istniała możliwość realizacji jakiegokolwiek sensownego projektu alternatywnego społeczeństwa. Istniała za to silna potrzeba odreagowania – zapomnienia, świętowania, kultu wybitnych jednostek, wiary w cuda, sekciarstwa, polowań na czarownice, szukania wrogów ludu, i temu podobnych ludowych rozrywek. Trudno jednak w tej atmosferze intensywnego „życia duchowego” przypominającej przysłowiową „jesień średniowiecza” szukać wyjaśnienia tego, co działo się w ruchu komunistycznym. Był to skutek, a nie przyczyna. Wielkość i groteska, tragedia i farsa rewolucyjnej kultury wyjaśnia może wiele kwestii antropologicznych, ale nie tłumaczy niczego z wydarzeń dwudziestowiecznej historii.
Problem polegał nie na tym, że realizowano jakieś utopie, ale realizowano globalną partię szachów walcząc o reorientację rozwoju dziejów określoną przez Lenina, gdzie strona zdecydowanie słabsza dzięki przemyślanej strategii, determinacji i poświęceniu potrafiła skutecznie walczyć ze znacznie silniejszym przeciwnikiem. Co więcej, najciekawsze okazało się to że partia ta została wygrana chociaż sukces niekoniecznie przyniósł oczekiwane owoce. (W końcu świętowana obecnie rocznica zwycięskiej bitwy warszawskiej jest fetowaniem zwycięstwa, które ocaliło szanse Adolfa Hitlera na objęcie władzy w Niemczech, która to perspektywa w przypadku dalszego pochodu Armii Czerwonej na Zachód byłaby mało prawdopodobna).
Zwycięstwo komunistów polegało na tym, że wymusiło stabilizację gospodarczego centrum ówczesnego świata, a więc Zachodu. Pomysł na trzecią wojnę światowa stawał się zbyt groźny, żeby traktować go poważnie. Sukcesy komunizmu w walce o przekształcanie wojny w rewolucję, które doprowadziło do tego, że nie tylko największy obszarowo kraj ówczesnego świata – Rosja, ale również najludniejszy – Chiny, zostały objęte antyimperialistyczną rewolucją komunistyczną.
Miejsce imperialistycznej rywalizacji zajęła w świecie kapitalizmu integracja, miejsce wojennego marnotrawstwa konsumpcjonizm, miejsce pól bitewnych i pomników wojennej chwały, supermarkety. Świat kapitalistyczny powrócił bardzo szybko do stanu z przed roku 1914 z tą różnicą że do stołu dopuszczono, przynajmniej przejściowo znacznie liczniejsze niż dotychczas towarzystwo. Społeczeństwo dobrobytu, czy też raczej społeczeństwo bezpieczeństwa socjalnego, stało się bronią, wobec której światowy ruch komunistyczny okazał się bezsilny. Uległ więc dekompozycji i pewnej marginalizacji. Problemem zasadniczym stało się załamanie jego globalnego charakteru, który zawsze decydował o jego tożsamości. Jednak o utracie aktualności przez ruch komunistyczny decyduje co innego.
Chociaż oczywiście różne konsekwencje aktywności Lenina mogą na różnych polach zachowywać mniejszą czy większą wartość to historia, którą konstytuował, właśnie się skończyła. Skończyła się przy tym nie dlatego, że onegdaj Francis Fukuyama ogłosił jej koniec, ale właśnie dlatego, że nastąpił koniec tego końca, a więc koniec populistów, którym się wydaje, że na grobie neoliberalizmu zaczynają własną historię.
Mogłoby się zdawać, że kryzys, o którym mówimy, mógłby mieć charakter przejściowy, bo w końcu samo społeczeństwo dobrobytu i bezpieczeństwa socjalnego okazało jedynie fazą rozwoju społecznego i podzieliło los komunizmu zdemontowane przez teoretyków i praktyków neoliberalizmu. Reformy Miltona Friedmana, Margaret Thatcher, Ronalda Regana, Leszka Balcerowicza skutecznie podważyły konsensus społeczeństwa dobrobytu. Trauma społecznej degradacji i marginalizacji wyzwolonej przez neoliberalizm zrodziła reakcję populistyczną nawiązującą do najgorszych wzorów faszyzmu u nazizmu z lat dwudziestych i trzydziestych.
Na naszych oczach wszystko to bardzo szybko przechodzi do historii. Nie unieważnia tej historii bynajmniej koronawirus, chociaż jego ostateczny kształt jeszcze się nie ujawnił i może przynieść wiele nieszczęść i zaskoczeń.
Zagrożenie, które, jak to już jakiś czas temu stwierdziła Nami Klein, „zmienia wszystko”, to nadciągające wielkimi krokami katastrofa klimatyczna związana z globalnym ociepleniem. Kapitalistyczny rozwój gospodarczy oparty na rewolucji przemysłowej oznaczał sięgnięcie po paliwa kopalne, które zwieszając w sposób wydawałoby się nieograniczony moce wytwórcze człowieka rozpoczęły zmieniać klimat w coraz bardziej destrukcyjny i groźny sposób. Rozwój konsumpcjonizmu po drugiej wojnie światowej nadał temu procesowi katastrofalną dynamikę i niszczycielski charakter.
Przywykło się mówić o katastrofie klimatycznej, jako o czymś, co nastąpi może za pięćdziesiąt, może za sto lat. Wszyscy oczekują kiedy wreszcie podniesie się poziom mórz i oceanów, wybrzeże morskie dotrze do Płocka i innych podobnych cudowności. Wszyscy współczują misiom koala itd. itp. To, że katastrofa już się zaczęła i to nie na wyspach Pacyfiku, w Australii,czy Amazonii, ale w Polsce, za naszymi oknami jak gdyby do nikogo nie może dotrzeć. Pisząc o suszy hydrologicznej w Polsce, o stratach w rolnictwie, dezorganizacji upraw itd. unikamy określeń globalne ocieplenie i katastrofa klimatyczna, a to jest właśnie to. Co więcej, jest to trwały trend pogłębiający się z roku na rok. Nie musimy czekać na rozpuszczenie lodów Antarktydy. Nie musimy nawet wyjeżdżać. Mamy miejsca w pierwszym rzędzie. Susza razem z letnimi upałami już wkrótce może zapewnić nam moc mocnych wrażeń. Odsyłanie Grety Thunberg do szkoły, żeby się uczyła zamiast protestować jest zaklinaniem rzeczywistości i niczego nie zmieni.
Budując system małej retencji, przepraszając bobry i dokonując wielu innych niezbędnych operacji rewolucjonizujących nasze życie nie poradzimy sobie z problemem. Tylko radykalne, globalne działania mogą powstrzymać destrukcję.
Na naszych oczach skończyła się dotychczasowa historia. Czy się zacznie i jak długo potrwa nowa jest w sumie jedynym, istotnym problemem naszych czasów.
Połowa ukraińskich rodzin boryka się z problemem niepełnosprawności
Dane na temat strat wojskowych podczas działań wojennych są tradycyjnie utajnione, więc wa…
Lenin a sprawa bobra.
I wierszówka.