Dziś mija 224. dzień roku. 20 dni temu, ostoja światowej cywilizacji, praw człowieka, demokracji, wolności, postępu; niepokalane dobro wcielone, tj. Stany Zjednoczone Ameryki obchodziły ważny korelatywny jubileusz. 23 czerwca, w Dzień Włóczykija, w 204. dzień bieżącego 2015 roku przeprowadzono tradycyjny już dla tego kraju krwawy kulturowy rytuał – obywatelską strzelaninę.
Tego dnia, w niedużej miejscowości Lafayette w południowo-zachodniej Luizjanie, 25 osób wybrało się do miejscowego kina. Chcieli odpocząć w czwartkowy wieczór i zregenerować się, oglądając nieszczególnie wymagającą komedię romantyczną, która niedawno weszła też na nasze ekrany. 26. widzem okazał się niejaki John Russel Houser. Spóźnił się dziesięć minut. Do dziś nie wiadomo co nim pokierowało, ale tuż przed godziną 19.30 lokalnego czasu wyciągnął pistolet, który ze sobą przyniósł i oddał 13 strzałów w kierunku widowni. Było ciemno. Śmiertelnie trafił więc jedynie dwie osoby siedzące w rzędzie tuż poniżej. Ranił kolejne dziewięć. Chwilę poszwędał się w kałużach krwi obserwując uciekający spanikowany tłum, po czym popełnił samobójstwo.
Bywały w historii tego szlachetnego kraju i dojrzałego społeczeństwa strzelaniny o wiele bardziej horrendalne, gdzie liczba ofiar była większa. Powyższy incydent wielu może więc uznać za cokolwiek mało znaczący na upiornym tle cyklicznych zbrodni tej jakości i gatunku. Niesłusznie. Nie tylko moralnie, ale także poznawczo. Symboliczny ciężar tego dramatu zasadza się bowiem w makabrycznej statystyce.
W 204. dzień roku była to bowiem 204. strzelanina w USA. Oznacza to, ni chybił, iż, średnio licząc, każdego dnia w Stanach Zjednoczonych jakiś uzbrojony obywatel przeżywa obłęd, którego wyrazem jest orgia przemocy z użyciem broni. Tym razem napastnik położył trupem dwie osoby, ale tylko nieco wcześniej w Cincinatti zabito cztery osoby, siedem w Cleveland i dziewięć w Fort Wayne. Od niesławnego 23 czerwca od kul niesionych przez tę nieokiełznaną i obłędną wolność do posiadania broni zginęło kolejne 25 osób.
Najnowsza katastrofa rozegrała się dziewiątego lipca w Houston, stolicy stanu Teksas, gdzie David Ray Conoley, był uprzejmy włamać się do domu rodziny swojej byłej partnerki i zastrzelić wszystkie obecne tam osoby – sześcioro dzieci i dwoje dorosłych. Zbrodnia ta jest od tej 204 bardziej tragiczna podwójnie – i ilościowo, i jakościowo. Zginęło cztery razy więcej osób, ale też i statystyka pogmatwała się diabolicznie. Jako się bowiem rzekło, mamy dziś 224. dzień roku, a 224. strzelanina, właśnie ta w Houston, zebrała swoje żniwo już trzy dni temu.
Warto poświęcić powyższemu choć chwilę refleksji. Nie tylko na okoliczność cukierkowej apologetyki USA uprawianej przez polski establishment i media, ale także po to, by zrozumieć, że nasi rodzimi propagatorzy „wolności” do posiadania broni, to zjednoczenie parszywych żmij, których ciężkim niedoczekaniem jest możliwość uśmiercania dawnych kolegów z klasy, którzy się z nich śmiali albo kobiet, które nie przyjęły ich zalotnych ofert. Uświadommy sobie w tym 224. dniu, który nadszedł za późno, by sprostać statystycznej proporcji, że tak długo jak traktować poważnie będziemy politycznych psychopatów, którym „wolność” ogranicza nawet konieczność chodzenia do ubikacji, bawimy się faktycznie, naładowanym bębenkiem rewolweru wycelowanego w nasze głowy.
Sutrykalia
Spektakularne zatrzymanie Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka przez funkcjonariuszy CBA w z…