Pandemia cofa się w Polsce, o czym świadczą liczby, podawane codziennie przez resort zdrowia. Zdejmowane są zatem kolejne ograniczenia. Są jednak wyjątki.
Otwarto kina i teatry, można swobodnie wchodzić na wystawy i do muzeów. W transporcie nie trzeba już przestrzegać 50 procentowego limitu pasażerów. Nawet wesela i uroczystości rodzinne mogą gościć do 150 osób, nie licząc zaszczepionych. Jednak gdyby komuś przyszło do głowy, by zebrać się na spontanicznym zgromadzeniu, będzie ukarany. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zakaz ten jest motywowany politycznie. Władza boi się kolejnych protestów związanych z łamaniem prawa przez rządzących.
Prawo o zgromadzeniach charakteryzuje zgromadzenie spontaniczne jako „zgromadzenie, które odbywa się w związku z zaistniałym nagłym i niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia wydarzeniem związanym ze sferą publiczną, którego odbycie w innym terminie byłoby niecelowe lub mało istotne z punktu widzenia debaty publicznej”. Ta definicja pozwala na gromadzenie się ludzi, reagujących żywiołowo na określone wydarzenia, lub decyzje polityczne, jak np. próba wprowadzenia represyjnego prawa wobec kobiet lub innych grup obywateli. W Polsce wielokrotnie z tego korzystano wielokrotnie z pożytkiem dla debaty publicznej i niewygodą dla władz..
Co interesujące, minister zdrowia, pytany o tę kwestię przez dziennikarzy, nie potrafił odpowiedzieć na to ważne pytanie. Wychodzi na to, że rządzący wciąż boja się własnych obywateli. Być może zdają sobie sprawę, że wciąż pokaźna jest grupa ludzi, którzy mają uzasadnione pretensje do władzy.
Cytowana przez TVN24 Dorota Zabłudowska ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” jednoznacznie stwierdziła, że prawo do zgromadzenia jest jednym z podstawowych praw obywatela i może być ograniczone tylko ustawą. Rząd zaś reguluje to rozporządzeniem, co jest sprzeczne z Konstytucją, ocenia sędzia.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…