W sondażu SW Research dla Rzeczypospolitej, na pytanie, czy NATO (w tym, oczywiście, Polska) powinny udzielić wsparcia Ukrainie w przypadku inwazji Rosji 36,4 proc. pytanych zadeklarowało, że powinno to być wsparcie militarne.
Mam w związku z tym trzy refleksje.
Odnoszę wrażenie, że respondenci słabo sobie wyobrażają, co mianowicie oznacza ich odpowiedź. Wyobrażają sobie zapewne, że mityczne siły NATO (a USA przede wszystkim) rzucą swe siły zbrojne na granice ukraińsko-rosyjską i… zwyciężą. Umknął im zapewne szczegół, że prezydent USA jednoznacznie zapewnił, że Stany Zjednoczone nie zamierzają angażować się militarnie w ten konflikt. Szanse na zwycięstwo zauważalnie się zatem zmniejszają, ale mniejsza o to.
Czyli NATO ograniczy się do sił europejskich.
W ciemno mogę obstawiać, że w takiej sytuacji ciężar konfliktu spocznie na państwach bezpośrednio zainteresowanych. Polska jest „bezpośrednio zainteresowana”, bo graniczy z Ukrainą. Będzie więc musiała wysłać na ukraiński front swoich żołnierzy.
Domniemywam, że do takich wniosków przynajmniej część odpowiadających doszła, jeśli tylko zechciała poświęcić chwilę refleksji pytaniu, na które odpowiadała (gwarancji nie daję, ale nadzieja pozostaje). Myślą pewnie, że na tym się zakończy, ponieważ ginąć będą inni: mundurowi. Bo to ich obowiązek, zawód, patriotyzm czy to tam jeszcze. No, ktoś tam pewnie zapłacze – matka, żona czy córka, ale cóż… à la guerre comme à la guerre. I potem wojna się skończy. A oni z daleka ocenią to, co się stało. Nie podnosząc się z fotela.
Myślę też sobie, że ankietowani nie dopuszczają, że może zdarzyć się sytuacja, że wojna polsko-ukraińsko-rosyjska nagle sama po nich przyjdzie. I trzeba będzie odziać mundurek, wziąć karabin i stanąć do walki. A jeśli nawet dopuszczają (powtarzam, wierzę, że część ma zdolność autorefleksji), to są przekonani, że wojna to coś, co widzą na ekranach swoich komputerów, laptopów i telefonów. Fik! i figurka pada. Inna figurka strzela do nich nich, za którymś strzałem giną, ale to nie szkodzi. Mają wszak jeszcze ze trzy życia. Albo wystarczy schronić się za przeszkodą i czekać, aż pełnia zdrowia wróci. W najgorszym wypadku się zresetuje. Tak to widzą, bo innej narracji o wojnie nie znają. Wymarło pokolenie, które wojnę pamięta taką, jaka była: pełną śmierci, smrodu wywalonych bebechów, rozrywanych ludzkich szczątków i nic niewartego ludzkiego życia.
Każde następne chce mieć swoją wojnę, bo nie starcza mu inteligencji i wyobraźni, by jej nie chcieć.
I ostatnie: polska lewica odgrywa w tej półwojennej sytuacji rolę haniebną. Nowoczesna lewica w Europie w wielu rzeczach się myliła, ale w jednej nigdy nie schodziła ze swej drogi: rozumiała, że każdy pokój jest lepszy niż wojna. Nasza deklarująca socjaldemokratyczne poglądy Lewica ma z tym ewidentny problem.
Nie mówię przecież o tym, by próbowała znaleźć swoją własną ocenę tej konkretnej sytuacji, swoją narrację inną niż dominująca w kapitalistycznych mediach. Wystarczyłoby, gdyby lewica deklarowała, że pragnie pokoju. Jeżeli nic innego nie potrafi – by chociaż robiła wszystko, by konflikt się nie ziścił. Do tego nie trzeba się określać po niczyjej stronie. Można zaproponować, by obie strony spotkały się w Warszawie (Białymstoku, Poznaniu). Może zaoferować swe pośrednictwo. Może rolę mediatora. Rozjemcy.
Ale nie, polska lewica robi to, co już w kilku wojnach lewicowe partie zrobiły – zdradza swój ludowy elektorat. To oni będą ginąć, ludzie pracy najemnej, ci z dołów społecznej drabiny. Zdeklarowanych lewicowych polityków nic to jednak nie obchodzi. Idźcie w p..zdu.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…