Strzały, jakie padły w Pensylwanii podczas wiecu przedwyborczego Donalda Trumpa, i w których wyniku został on lekko ranny (w górną część prawego ucha), nie mogą być zaskoczeniem. To jest po prostu tradycja „krynicy demokracji liberalnej”, za jaką chce uchodzić Ameryka i jak ją postrzega polska elita polityczna. Zwłaszcza jej lewicowo demoliberalna część. Nie warto na razie roztrząsać szczegółów tego zamachu, bo najprawdopodobniej śledztwo będzie się ciągnęło latami i niewiele wyjaśni, jak w przypadkach np. Johna F. Kennedy’ego, czy jego brata Roberta. Trzeba podkreślić jedynie, iż zamachowiec strzelający do 45 Prezydenta USA nie był wysoce profesjonalnym snajperem. Strzelał z dachu jednej z okolicznych budowli z karabinu wyposażonego w lunetę i tłumik. Być może Trumpa od śmierci – strzelec jak widać mierzył w głowę – uratowała czapka z daszkiem rzucająca cień na jego twarz i to że równocześnie ze strzałem Trump odwrócił głowę na bok. Poza tym snajper zajmował miejsce „pod słońce”. Został on zabity na miejscu przez US Secret Service. Zginęła też jedna osoba, a inna odniosła ranę w rękę.
Trzeba jednak ów akt terroru rozpatrywać w szerszym kontekście. Otóż w dniach 15-18.07.br. ma się odbywać w Milwaukee konwencja Partii Republikańskiej. Trump jest stuprocentowym pewniakiem na otrzymanie mandatu partii w listopadowych wyborach. Ok. 50 000 bossów i zwolenników partyjnych (sądzi się że będą to głównie „trumpiści”) będzie debatować i ustalać taktykę wyborczą. Republikanie wg. sondaży są zdecydowanymi faworytami zarówno w wyborach prezydenckich, jak i do obu izb Kongresu. Sprzyja temu atmosfera wokół Joe Bidena. Chodzi o jego dramatyczny stan zdrowia, jaki obserwuje się w ostatnich miesiącach, a co mainstream polityczno- medialny skrzętnie ukrywał przed opinią publiczną. Dziś, gdy te same media głównego nurtu o tym informują zaprzeczając swoim doniesieniom sprzed kilkunastu tygodni, topią nie tylko samego Bidena, lecz całą elitę demokratów, która w tych kłamstwach uczestniczyła.
Ale te elementy składające się na obecny stan mentalny społeczeństwa amerykańskiego, w połączeniu z wieloletnią, medialną kampanią nienawiści utożsamiającą Trumpa z absolutnym złem , zaś jego zwolenników stygmatyzująca en bloc mianem niewykształconych, ciemnych „buraków” i prymitywów godnych pogardy, w połączeniu z rosnącą jego przewagą w sondażach nad Bidenem musiała w świadomości żarliwych, emocjonalnie niezrównoważonych przeciwników wywołać przerażenie i strach. I niewykluczone, iż jakiś osobnik z obozu liberalno-demokratycznego po prostu „nie wytrzymał”.
Taki scenariusz jest na dziś wielce prawdopodobny. Bo jest wątpliwe, (choć wykluczyć tego nie sposób, mając na względzie sytuacje z braćmi Kennedy), iż tzw. „deep state” coś w tej mierze kombinowało. Na razie brak jest materialnych przesłanek do takiego wniosku. Choć warto przypomnieć, że kilkanaście tygodni temu topowy dziennikarz amerykański Tucker Carlson w jednym ze swych programów zwrócił uwagę, iż przeciwnikom Trumpa po kolejnych niepowodzeniach w zablokowaniu mu drogi do Białego Domu pozostaje jedynie zamach, który by go na zawsze wyeliminował z politycznej gry.
Zauważyć trzeba, iż dziwnym trafem ofiarami tego typu spektakularnych zamachów ostatnimi czasy padają politycy, których nie można zakwalifikować do grona zoologicznych rusofobów. Tacy, którzy przynajmniej werbalnie deklarują się jako zwolennicy dialogu (Trump czyni to w specyficzny dla siebie sposób). To premier Japonii Shinzō Abe (zabity podczas wiecu 8.07.2022 r.) czy premier Słowacji Fico (ciężko ranny w czasie spotkania ze swymi zwolennikami 15.05.2024). To tylko taka refleksja, gdyż znając bezdroża jakimi chadza nadwiślański „komentariat”, który zapewne wydali z siebie przypuszczenia, iż za owym zamachem stać musi wszechwładna, choć za chwile upadająca Rosja (a może i osobiście Putin). Albo, że sam Trump jako zło ostateczne zorganizował taki spektakl, by sobie przysporzyć współczucia i stronników. Meandry myśli zdeterminowanego w tropieniu agentury, zmowy czy teorii spiskowych „demo-liberalnego ludu” znad Wisły i Odry pozostają niezbadane.
Trzeba zauważyć w podsumowaniu czynionym na gorąco tuż po owym zamachu terrorystycznym, iż wszelkie, masowe i długotrwałe kampanie nienawiści, sączenia jadu i toksyn do świadomości ludzi – obojętnie czy dotyczy to pojedynczych osób, zbiorowości czy narodów – mają zawsze tragiczny finał. Mamy tego namacalne przykłady w naszym kraju, gdzie elity (najszerzej pojęte) z niewolniczo wobec nich ustosunkowanym „komentariatem” i wszechwładnymi aktywistami szerzą zwyczajną nienawiść do inaczej myślących, którzy mają odwagę wypowiadać się w taki właśnie sposób. Stygmatyzują ich za pomocą wolnych, liberalnych i demokratycznych (ponoć) mediów głównego nurtu, gdyż ci odważni kruszą monopol tych środowisk do głoszenia prawd jednoznacznych i absolutnych.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …