Firma, prowadząca w Polsce i w Niemczech sieć kawiarni Starbucks rozesłała swoim pracownikom monit, w którym zachęca ich do wyjazdowej pracy za Odrą. Niemieccy pracownicy żądają od firmy wyższych płac i rozpoczynają strajk, zaś polscy pracownicy mają w nim odegrać dość haniebną rolę łamistrajków czyli osób, które przychodzą do pracy na miejsce tych, którzy przerywają ją w ramach protestu. To jedna z najpaskudniejszych ról, jakie można zajmować w walce o prawa pracownicze; to dzięki łamistrajkom najbardziej skuteczna metoda oporu wobec pracodawcy czyli strajk, traci swoją moc.
Co ciekawe, niemieccy zbuntowani pracownicy w ciągu godziny zarabiają na trzy kawy latte, w Polsce – na niecałą jedną. Ci, którzy skuszą się na ofertę korporacji, dostaną za godzinę pracy 8,84 euro, czyli 38 zł brutto. W kraju za taką samą robotę dostaną zaledwie 12 zł brutto. To stawki minimalne – korporacja płaci tak mało, jak tylko może, Polakom może jednak płacić znacznie mniej niż Niemcom. Dlaczego? Bynajmniej nie ze względu na cenę kawy, ta jest wszędzie podobna, Starbucksa byłoby stać na to, żebyśmy zarabiali tyle samo co nasi sąsiedzi. Dzieje się tak dlatego, że w Niemczech działa ruch związkowy, który upomina się o udział pracowników w wypracowanych przez nich zyskach. Ma on do dyspozycji różne narzędzia, jeśli nie podziałają te bardziej pokojowe, trzeba zastosować ostateczny środek, czyli strajk. Bez tego instrumentu, jedynego, który może naprawdę zaszkodzić przedsiębiorstwu, odbierając mu zyski, związki zawodowe mają wybite zęby, a osoby w nich zrzeszone tracą możliwość walki o swoje prawa i godność.
Tak właśnie dzieje się w Polsce – lata antyzwiązkowej polityki i propagandy doprowadziły do tego, że mamy jeden z najniższych współczynników zrzeszania się pracowników w Europie, pracujemy najdłużej zaraz po Grekach i najmniej z tego mamy; udział płac w PKB jest o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt procent niższy niż w krajach zachodnich. Cała opowieść o tym, że jesteśmy krajem „na dorobku” i że sytuacja zmienia się na lepsze, jest po prostu nieprawdziwa: jeszcze w 2002 roku ponad połowa zarabianych w Polsce pieniędzy trafiała do kieszeni pracowników, dzisiaj jest to ok. 35 proc. Jest więc coraz gorzej.
Poza nami samymi, nikomu się nie opłaca, żebyśmy przestali być tanią siłą roboczą. Żebyśmy mogli zaśmiać się w twarz komuś, kto proponuje nam haniebny wyjazd za 8 euro za godzinę, bo praca, którą mamy w Polsce, nas urządza. Tacy jacy jesteśmy – chętni do ciężkiej pracy za każde pieniądze i w każdych warunkach, po 10-12 godzin dziennie, również takiej, na którą nie zgadzają się Niemcy, Brytyjczycy czy Francuzi – stanowimy skarb dla rozdających karty zarówno w Polsce, jak i w Europie Zachodniej, czyli dla wielkiego biznesu. Zachodnie firmy robią wszystko, żeby móc zmusić swoich pracowników do wyzysku w polskim stylu, strasząc ich Polakiem, który zawsze jest chętny na przejęcie ich zadań za połowę wymaganych pieniędzy, w dodatku nie będzie miał pomysłu, żeby zapisywać się do związku. Brak zrozumienia dla potęgi pracowniczej solidarności przez miliony naszych rodaków pracujących w Europie jest w tych krajach poważnym zagrożeniem dla pewnych cywilizacyjnych zdobyczy, takich jak 8-godzinny dzień pracy, godna płaca minimalna, silne związki zawodowe czy prawo do strajku. Jeśli nie zrozumiemy ich wartości i tego, że walczyć można o nie tylko wspólnie, nigdy nie zaczniemy zarabiać tyle, żeby za godzinę pracy w kawiarni móc kupić sobie kawę.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Jest mi przykro po przeczytaniu tego artykułu. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza, jednak ta diagnoza jest bardzo krzywdząca. Ja się zastanawiam, gdzie byli ci świadomi praw pracowniczych związkowcy, gdy do pogrążonej w chaosie transformacji Polski wchodziły zachodnie korporacje? Czy związkowców z Lidla w Berlinie choć przez moment przejął los kasjerek z Lidla w Poznaniu? Czy związkowcy ze Starbucksa w Monachium choć raz zapytali w swojej firmie, czy pracujący w kawiarniach Starbunia z Warszawy mogą sobie kupić za swoją pensję kawę? Czy ktokolwiek z nich upomniał się o tych polskich pracowników? Kapitał nie zna granic, ale związkowcy już jak widać tak. Polscy pracownicy doby transformacji byli słabi, niezdolni do sprzeciwu, walczyli o przetrwanie, ich tania siłą robocza to był czysty zysk dla korporacji, które mogły z niego finansować podwyżki dla swoich pracowników w zachodnich krajach. Czy związki zawodowe w Niemczech urządzały strajki w obronie polskich pracowników? Nie. Czy to nasza wina, że po 25 latach transformacji polskie związki zawodowe walczą tylko o górników i hutników zostawiając na lodzie pracowników Starbucks? Nikt się o nich nigdy nie upomniał i ich pensje są tak niskie, że opłaca im się jechać na zachód. Czy przez te 25 lat związki zawodowe starały się wejść do zachodnich korporacji? Uświadomić pracowników jakie są ich prawa? Nie. Ci ludzie nawet pewnie nie wiedzą, że mogą zastrajkować, skąd to święte oburzenie teraz, gdy ktoś im proponuje pracę za stawkę wielokrotnie wyższą? Skoro ani zachodnim związkowcom ze Starbucksa ani tym polskim z kopalń i hut nie zależało na tych ludziach, to ci ludzie muszą sobie radzić sami – i robią to najlepiej jak potrafią. A pracownicy zachodnich firm, niestety płacą teraz za swój egoizm z lat 90.
No przecież o to walczyliśmy w 89-tym! I wywalczyliśmy.
Po raz kolejny pełnilibyśmy taką rolę w EWG/UE.
W pierwszej połowie lar 80, gdy trwały wielotygodniowe strajki górników w GB to właśnie Polska dostarczała węgiel który pozwolił rządowi M. Thatcher przetrwać i w końcu rozbić górniczy ruch związkowy. Dziś uważają,że doskonale (tym razem osobowo) wpiszemy się w tę,,tradycję”.
Przykry artykuł ale prawdziwy dla tak niskich pobudek człowiek upadnie nawet do rynsztoka a winni są politykierzy