Jeśli budowanie strategii dla lewicy będzie się zaczynać się od kombinowania, u czyjego boku ma ona być słabszym partnerem, efekt może być tylko jeden: dołożymy do bogatej kolekcji jeszcze jedną receptę na katastrofę. Niestety najświeższa sekwencja polemik i dobrych rad dla socjalistów i socjaldemokratów zmierza właśnie w tym kierunku.
Głośny tekst Rafała Wosia w początkowej części zawiera nadspodziewanie trafną konstatację: „lewicowiec różni się od zdeklarowanego liberała, który jest całkowicie ślepy na ekscesy „niedemokratycznego liberalizmu” i przekonuje, że przed rokiem 2015 Polska była fantastycznym miejscem do życia dla szerokich mas obywateli. (…) Lewicowiec nie może jednak powiedzieć, że nie widzi zagrożeń płynących z poczynań obecnego rządu ani że jest gotów w ciemno zaufać mądrości Jarosława Kaczyńskiego”. Tylko czekać, aż autor, wyciągając logiczne wnioski z tego, co sam zdiagnozował, zacznie mówić o organizowaniu samodzielnie, nie z liberałami, protestów przeciwko ekscesom obecnej władzy. O poszukiwaniu możliwości współpracy ze związkami zawodowymi, docieraniu do pracowników, którzy, demonstrując i strajkując, przypominają, że ten „prospołeczny” rząd, kiedy akurat nie widział interesu w dowartościowaniu konkretnej grupy, po prostu był głuchy na jej oczekiwania lub obrzucał ją błotem. O kontynuowaniu walk w obronie lokatorów, dalszemu rozwijaniu ruchów antyfaszystowskich, socjalnych ruchów kobiecych, grup studenckich sprzeciwiających się neoliberalizmowi na uczelniach. O wdrażaniu progresywnych polityk społecznych przez lokalne samorządy, w których lewica ma jeszcze coś do powiedzenia.
I przede wszystkim należałoby podkreślić, że wszystkie te działania, a w istocie zwykłe obowiązki uczciwej lewicy, najpewniej przyniosą sukces w dalszej dopiero perspektywie – za długo lewicowe partie oddawały pole rywalom, wyrzekały się własnych ideałów i przepraszały za własne istnienie.
Nic z tych rzeczy jednak u Wosia nie przeczytamy. Publicysta woli uwierzyć, że można pójść na skróty i zacząć wpływać na rzeczywistość wcześniej, dogadując się z bardziej prospołecznie myślącymi ludźmi w PiS. Zamyka oczy na fakt, że nawet ci rzekomo „bardziej prospołeczni” nie mają najmniejszego zamiaru do takiego dialogu przystępować. Im nie potrzeba inspiracji od „lewaków”. Do tego, by wymyślić 500+, podniesienie minimalnej stawki godzinowej czy zakaz handlu w niedzielę wystarczyło minimum intuicji, iż polskie społeczeństwo ucieszy się z każdego złagodzenia neoliberalnego jarzma plus minimum inspiracji katolicką nauką społeczną, wzywającą do solidaryzmu i pochylania się nad losem najuboższych – w historycznym podtekście: by ci nie zostali doprowadzeni do desperacji tak wielkiej, by zacząć popierać socjalistów. Tam, gdzie w grę wchodziłoby bardziej systemowe podważenie neoliberalnego myślenia, np. w polityce mieszkaniowej lub przy reformowaniu uczelni, chętnych do wysłuchania merytorycznych propozycji płynących z lewicy w rządzie już nie było. Tak jak nie było„wychowania prawicy” podczas czarnego protestu – to był akt oddolnego oporu, nie dialogu.
Dziś odpowiedział Wosiowi Edwin Bendyk, pięknie obalając jego kluczowe argumenty i równie popisowo dochodząc ze słusznych przesłanek do kuriozalnych wniosków. Lewica ma bowiem pójść razem z liberałami – bo jeśli teraz jest za słaba, by samodzielnie wpłynąć na rzeczywistość, to przecież może przekonać „otwarte” i „demokratyczne” skrzydło prawicy, by zaakceptowało niektóre jej postulaty. Aż chce się zapytać: tak, jak je akceptowało przez ostatnie dwie dekady? Albo, jeśli mamy przyjąć, że PiS otworzył nową epokę, tak, jak to robiło przez ostatnie trzy lata? Powtarzając nieustannie, że najpierw odzyskamy władzę, a potem dopiero pogadamy na inne tematy i może zauważymy problem – żeby daleko nie szukać – śmieciowego zatrudnienia, niskich płac, dyskryminacji kobiet?
Doceniam jednak głos Bendyka o wiele bardziej, niż roztaczane choćby przez OKO.press wizje korzystnej dla wszystkich koalicji liberałów i centrolewicy. Publicysta zdobył się bowiem na to, by mimo wszystkich dalszych zastrzeżeń powiedzieć wprost, że „reakcyjna prawica strukturalnie, ideowo i epistemologicznie nie ma nic wspólnego z polityką progresywną, a tym bardziej z projektem demokratycznego socjalizmu. Liberałowie również nie będą pomagać w realizacji takiego projektu”. Więc skoro nie będą pomagać, to nie jest nam z nimi po drodze. Po prostu.
Zostaje długi marsz – cierpliwe przekonywanie do naszych własnych wizji i celów, upominanie się o wykluczonych i najsłabszych tak, jak to lewica robić powinna. Nie tak, jak czasem, gdy węszy w tym interes, robi to różnego rodzaju prawica. Czyli – pozostawanie sobą, a nie granie na cudzym boisku. Akurat to u prawicy moglibyśmy podejrzeć. Nie mylić z wchodzeniem z nią w sojusze.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…
W kraiku tak fanatycznie kapitalistycznym jak Polska lewica jeśli chce cokolwiek zmienić musi być antysystemowa do bólu. Inaczej albo nie jest lewicą albo staje się listkiem figowym dla rozpasania prywatnych właścicieli środków produkcji, dla których demokracja oznacza wszystko, tylko nie ryzyko utraty owej własności na rzecz wytwórców wartości dodanej. kapitał zaś uzurpuje sobie prawo do zagarniania lwiej części wytworzonych dóbr, bo – według siebie – tak znakomicie organizuje pracę swych niewolników ;) Czyli prawem kaduka.
Rozmawiając z red Wosiem,który od dłuższego czasu meandruje między lewicą a PiS wspomniałem ,że Kaczyński i akolici te wszystkie prezenty rozdawnicze służą absolutyzacji władzy i ustanowienia jedynego centrum decyzyjnego na Nowogrodzkiej.To widać aż nadto mocno po 3 latach zawłaszczania kolejnych struktur , de facto zmieniających ustrój.Orban wzorcem. Ile razy zmieniano ustawy o SN bodaj 6 . Ile razy zajęto się służbą zdrowia i koniecznymi zmianami? To dowód na instrumentalne traktowanie społeczeństwa. Niestety procesy społeczne dojrzewają do krytyki po latach. I najczęściej beneficjentami pozostawionego bardaku są następcy. Lewica się o tym przekonała sprzątając po AWS .Do dziś wypomina się zabrane ulgi studentom ect.Zgadzam się z tezami red Małgorzaty. Remedium na dzisiejszą sytuację jest wspólny historyczny szyld jakim jest Polska Partia Socjalistyczna. Przyjecie wspólnych „przykazań” w oparciu o historyczny dorobek PPS a następnie każda z lewicowych partii występuje pod swoim szyldem PPS-Razem, PPS-Zieloni, PPS-SLD, PPS Inicjatywa Pracownicza itd. Oczywiście związki zawodowe oraz inne progresywne struktury. Ten kierunek prawdopodobny do uzyskania sukcesu. Warunek by wzajemnie się nie atakować jako podstawowy oraz ego przywódców poszczególnych formacji silnie zredukować. A Rafała Wosia aberracje są kuriozalne zważywszy że jest autorem dobrze zdiagnozowanego neoliberalizmu w „Dziecięcej chorobie liberalizmu” i To nie jest kraj dla pracowników.
A kto chce być Judymem dzisiejszych czasów? wraz z Baryką budować szklane domy? (no chyba że dla własnych przyszłych pokoleń)…
Tu trzeba wyjść do ludzi, zacząć działalność na samym dole, w gminach i powiatach, zdobyć zaufanie swoją postawą i pracą.
A wystarczy spojrzeć na ,,Zmianę” czy inne kanapy na lewicy by naocznie przekonać się, że poza organizowaniem zadym i wbiciem się od razu w poselskie kamasze tych ,,działaczy” nic nie interesuje.
A takich cwaniaków to już mieliśmy co nieco – sztandarowym przykładem może być Książę Biłgorajski herbu flacha.
Nawet dziennikarze na jego lewicowość się nabrali.