Minionej nocy brodaty mężczyzna w okularach, czarnym płaszczu i z bronią dobraną pod kolor, wszedł do baru w Thousand Oaks pod Los Angeles w Kalifornii i zastrzelił strażnika oraz bileterkę, by zabić w końcu 12 osób, a kilkanaście ranić. Napastnik nie żyje. Policja nie wie jeszcze, czy najnowsza rzeź to „terroryzm”, czy zwykłe zdarzenie charakterystyczne dla kultury amerykańskiej .
Ofiary to głównie studenci i studentki, którzy przyszli się zabawić. W barze z dyskoteką było wtedy co najmniej 200 osób. Mężczyzna rzucił granat dymny, strzelał do ludzi z pistoletów i z broni półautomatycznej kalibru 45. Zastrzelił interweniującego policjanta i wkrótce sam zginął, w niewyjaśnionych na razie okolicznościach.
„Strzelał dużo, co najmniej 30 razy, ludzie próbowali uciekać, kiedy przeładowywał. Nie oglądałem się” – mówił świadek, 20-letni student Matt Wennerstron. Wybuchła panika, „każdy chciał natychmiast stamtąd wyjść”.
Stany Zjednoczone są regularnie sceną zbiorowych mordów tego rodzaju. Niedawno lokalny nacjonalista otworzył ogień w synagodze w Pittsburghu zabijając 11 ludzi. Zazwyczaj po takich masakrach na krótko wybucha debata na temat kontroli posiadania broni.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…