„Nie chcemy i nie możemy brać udziału w oficjalnych obchodach, zawłaszczanych przez polityków, w obchodach przeżartych pustą, narodową celebrą, z przedstawicielami głowy państwa i rządu, którego premier potrafi drugą ręką zapalić znicz hitlerowskim kolaborantom z NSZ. Dziś antysemityzm, ksenofobia i nietolerancja panoszą się w przestrzeni publicznej i zyskują poklask rządzących” – oświadczyli organizatorzy nieoficjalnych obchodów rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, podkreślając, że owszem, „łączy nas pamięć” – ale dzisiejsi rządzący niekoniecznie pamiętają o wszystkich, o których pamiętać trzeba.

– Chcemy pamiętać historię taką, jaka była – powiedział jeden z organizatorów, Tadek Zinowski z kolektywu Syrena, gdy uczestnicy uroczystości dotarli na ostatni przystanek trasy przemarszu – Umschlagplatz, miejsce, skąd odjeżdżały pociągi do obozów zagłady. Podkreślał: nie może być tak, że prawicowa polityka historyczna wytnie z kolektywnej świadomości tych bohaterów walki z faszyzmem, którzy nie pasują do narodowo-konserwatywnej ideologii. A z historii Żydów zostawi w pamięci ewentualnie tylko tych, którzy, jak Berek Joselewicz, czuli się patriotami polskimi.

Śpiew pieśni bojowych w jidysz / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Dlatego uczestnicy wydarzenia przypominali: w powstaniu w getcie walczyli też członkowie Bundu i innych organizacji żydowskiej lewicy, utworzony w marcu 1942 r. w getcie Blok Antyfaszystowski był porozumieniem lewicowych syjonistów oraz komunistów. Zabrzmiały pieśni bojowe w jidysz, śpiewane przez chór Wielokulturowego Liceum Humanistycznego, załopotały sztandary: flaga Bundu, antyfaszystowskie Trzy Strzały, flaga czerwona. Był też sztandar kompanii Naftalego Botwina, pod którą żydowscy ochotnicy próbowali powstrzymać faszystów jeszcze w czasie wojny domowej w Hiszpanii.

Uczestnicy obchodów / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

W „Jednodniówce” wydrukowanej przez Kampanię Historia Czerwona, którą dostałyśmy od Piotra Ciszewskiego, czytamy odezwę Bloku Antyfaszystowskiego z maja 1942 roku. Wzywali w gazecie „Der Ruf”: „Żydzi! Robotnicy żydowscy! Żydowska inteligencjo! Młodzieży żydowska! Zbierzcie Wasze siły i zjednoczcie je w walce! Stańcie razem, ramię przy ramieniu w jednolitym froncie walki z faszyzmem! Tylko zniszczenie potężnej hitlerowskiej machiny wojennej przez antyfaszystowskie armie i przez związane z nimi masy ujarzmionych narodów położy kres naszej niewoli i stworzy warunki dla pełnego społecznego i narodowego wyzwolenia mas żydowskich!”.

Miała tylko jedną porcję trucizny

Patrycja Dołowy to polska fotografka i artystka multimedialna, badaczka, feministka, publicystka. Od lat upomina się o pamięć kobiet, które zginęły w Holokauście. Obok Kopca Anielewicza opowiedziała zebranym o tym, dlaczego Matkom Holokaustu nie powinno się budować zimnych pomników z kamienia i marmuru, przypominających grobowce. Dla nich w zeszłym roku posadzono Drzewo Łez – wierzbę płaczącą, symbolizującą łzy żydowskich matek.

„Nie chcę pomników – wielkich monumentalnych – nie chcę nowej mitologizacji. Chcę właśnie odmitologizowania. Wyciągnięcia tego wszystkiego za ścieków, bruków, ziemi, piwnic, stamtąd, gdzie zostało pochowane. To całe mnóstwo drobnych historii. Całe morze znaków, których nie da się ubrać w   m o n u m e n t . To ślady, to urwane zdania, to szepty cichnące po kątach, to kawałki podartych zdjęć, zamazanych imion, to rzeczy, których wielu z nas woli nie widzieć, nie słyszeć, bo tak jest łatwiej. Nie chcę pomników, ale te tysiące drobnych kawałków to w rzeczywistości cząstki pomnika. One muszą znaleźć należne im miejsce” – pisała Dołowy we wprowadzeniu do swojego wcześniejszego projektu – „Widoczki”. To stare zdjęcia kobiet i dzieci, zakopywane w ziemi razem z fragmentami odlewów ciała artystki w szczególnych punktach miasta.

Dołowy poświęciła Matkom Holokaustu swoją książkę – „Wrócę, gdy będziesz spała”. Podczas obchodów wspomniała o kilku z nich. Wszystkie chciały ratować swoje dzieci, ale wybierały różne sposoby. Jedna z kobiet uśpiła swoją córeczkę Bietę luminalem i przekazała w drewnianej skrzynce na drugą stronę getta. Inna podała cyjanek swojemu synowi Jurkowi, żeby nie musiał umierać z rąk faszystowskich oprawców. Małą Hanę uratowała i przygarnęła polska służąca żydowskich rodziców.

Dołowy odnalazła dorosłe dzieci, które przeżyły Zagładę – dziś zrzeszone w Stowarzyszeniu Dzieci Holokaustu – i spisała ich wspomnienia. Jedną z bohaterek jej książki została mieszkanka łódzkiego getta, którą matka próbowała zabić, wyrzucając z okna, bo miała tylko jedną porcję trucizny. Dziewczynka przeżyła, bo zahaczyła spódniczką o latarnię. Inna rozmówczyni Dołowy miała w sumie jedenaście nazwisk. Razem z matką uciekły z Majdanka. Przeżyły, bo obie miały jasne włosy i szare oczy, nie wzbudzały podejrzeń.

Takiego szczęścia nie miała polsko-żydowska poetka należąca do Skamandrytów, Zuzanna Ginczanka. Jej ostatni zachowany wiersz, napisany w więzieniu, przeczytała Maja Komorowska.

„Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze

I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:

Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze

(…)

Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel

I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.

Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,

Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,

Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,

Donosicielko chyża, matko folksdojczera

Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym”

– pisała Ginczanka adresując swoje słowa do dozorczyni kamienicy, w której się ukrywała. Zofia Chominowa po wojnie została skazana za wydawanie Żydów. To po jej donosie aresztowano poetkę, dwudziestosześcioletnią dziewczynę. Wtedy jednak przeżyła. Wydano ją po raz kolejny rok później – i rozstrzelano w Krakowie, tuż przed zakończeniem wojny.

– Okradziono nas – powiedziała do zebranych Komorowska. – Okradziono nas wszystkich z jej wierszy, które nigdy nie powstały.

Na ulicy Miłej padł pierwszy strzał

Warszawskie getto nie umierało w milczeniu, posłusznie.

„Żandarm się cofnął z bramy
I zaklął: Naprawdę krwawię,
A tu już szczękały brauningi
Na Niskiej
Na Dzikiej,
Na Pawiej”

– ostatni powstańczy zryw przeżywaliśmy wspólnie słuchając poematu Władysława Szlengla „Kontratak”.

„Słyszysz niemiecki Boże
jak modlą się Żydzi w „dzikich” domach
Trzymając w ręku łom czy żerdź.
Prosimy Cię Boże o walkę krwawą,
Błagamy o gwałtowną śmierć”.

Niepokój

Niektórzy uczestnicy uroczystości nie kryli wzruszenia, gdy czytano wiersze i śpiewano pieśni. Działacze Jewish Socialist Group (JSG; Grupy Socjalistów Żydowskich) z Londynu, którzy przez tydzień zwiedzali w Polsce ocalałe po społeczności żydowskiej pamiątki, a na koniec przyjechali na warszawskie uroczystości, w rozmowie z nami mówili o jeszcze innych uczuciach: radości i niepokoju zarazem.

– To wspaniałe, że jest na tych nieoficjalnych obchodach tylu ludzi, starszych i młodszych, którzy chcą pamiętać o historii, nie chcą, żeby się powtórzyła – mówili nam David Rosenberg i Julia Bard z JSG. – A skoro są właśnie tutaj, to znaczy, że nie utożsamiają się z jednostronną, nacjonalistyczną opowieścią o przeszłości.

David Rosenberg / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

To właśnie źródło niepokoju żydowskich socjalistów: nie bez lęku patrzą, jak takie jednostronne opowieści zdobywają poklask i w Wielkiej Brytanii, i na kontynencie europejskich, i w Izraelu. Co sądzą o kierunku, w jakim poszedł Tel Awiw, o wynikach ostatnich wyborów parlamentarnych? Spodziewali się nowego zwycięstwa prawicy, ale i tak przeraża ich fakt, że jeszcze umocni się system, którego nie wahają się nazwać apartheidem. Że oddala się perspektywa pokoju na Bliskim Wschodzie.

– Jako socjalistka nie mogę się pogodzić z tym, że premier Netanjahu aspiruje do wypowiadania się także w moim imieniu, uważa się za reprezentanta całej żydowskiej diaspory – mówi Julia Bard.

David Rosenberg dopowiada: – Szmul Zygielbojm, socjalista, członek Bundu, któremu obcy był jakikolwiek szowinizm, przewracałby się w grobie, gdyby zobaczył, że dziś obok tablicy jego pamięci, w ramach obchodów oficjalnych, zawieszono flagę izraelską.

Przed szowinizmem i powrotem nienawiści ostrzegał w jednym z ostatnich tego dnia przemówień także Michał Goworowski, działacz Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego. Na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie przed wojną nacjonaliści doprowadzili do wprowadzenia getta ławkowego, znowu coraz śmielej podnosi głowę skrajna prawica, mówił. Jeszcze jest czas, by zareagować, zaprotestować. Zanim będzie za późno.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…