Od francuskiego wydania „Powrotu do Reims” Didiera Eribona minęła dekada. W polityce to prawdziwa epoka. Zarysowane przez autora zaniepokojenie odwrotem od haseł egalitaryzmu na rzecz nacjonalizmu w najbardziej obrzydliwej wersji, dziś jeszcze mocniej daje się we znaki. Wiele politycznych diagnoz dla uważnych obserwatorów lewicowych nowości wydawniczych może okazać się mało odkrywczych. Tym bardziej, że mogliśmy na bieżąco obserwować, jak wiele partii posługujących się inkluzywnym dla pracowników językiem traciło poparcie z najróżniejszych przyczyn.
Za to aspektem tej pozycji, któremu, jak przypuszczam, upływ czasu nie odbierze wartości, jest bardzo osobisty opis przeżyć homoseksualisty z klasy robotniczej. Co za tym idzie, refleksja nad tym, które brzemię społecznego wykluczenia zadecydowało o miejscu zajmowanym przez autora tu i teraz. Mimo nagromadzenia w publikacji nazwisk wielu intelektualistów jest to pozycja na tyle przystępna, że osoby bez skończonej socjologii nie muszą podchodzić do niej na palcach.
„Powrót do Reims” postawiłbym na półce pomiędzy „Pensjonatem pamięci” Judta, a „Szacunkiem w dobie nierówności” Senetta. Z obiema publikacjami łączy Eribona aspiracja do osadzenia własnego losu w historycznych i socjologicznych kontekstach, jak i autokrytycyzm wobec własnych życiowych wyborów. Kac Judta po rozczarowaniu marksistowskim syjonizmem jest podobny do rozczarowania, z którym styka się Eribon na paryskim uniwersytecie. Pracownicy socjalni opisani w książce Senetta traktowali dzieci z chicagowskiego getta z równą protekcjonalnością, jak katolickie organizacje charytatywne ubogich rodziców autora.
Książka stawia wiele pytań, które dziś zdają się oczywiste. Czy kwestia gejowska leży w obszarze trosk lewicy? Chciałoby się odpowiedzieć: tak, ale w momencie młodzieńczego zaangażowania Eribona w ruch trockistowski, jego własna formacja intelektualna nie była zainteresowana tym frontem walki. Czy da się być lewicowcem i rasistą? Chciałoby się z kolei odpowiedzieć: nie, ale zdaniem autora stykającego się na co dzień z jawnie antyimigranckimi zachowaniami, głosowanie na lewicę było głosowaniem przeciw części samego siebie, przejawiającej tego typu odruchy.
„Powrót do Reims” to portret klasy robotniczej sprzed kilku dekad bez pudru. Opisane akty przemocy, homofobii, rasizmu i seksizmu skutecznie odstraszyłoby wielu dzisiejszych lewicowych aktywistów. Z drugiej strony, nakreślenie nienormatywności struktur małżeńskich i rodzinnych skłoniłyby Ordo Iuris do przemyślenia na nowo kwestii podmiotu demoralizującego dzieci.
Książka przesiąknięta jest żalem, przeświadczeniem o niemożności odwrócenia dawnych wyborów, ale też przekonaniem, że właściwie niewiele brakowało do tego, żeby jej autor głosował wraz ze swoimi braćmi na Le Pen. Alternatywnym tytułem „Powrotu do Reims” mogłoby być „Co by było, gdybym nie wyjechał z Reims”. Czy jako heteroseksualista byłbym wystarczająco zdeterminowany, żeby opuścić rodzinne miasto? Czy podobnie jak kuzynka pracująca w urzędzie byłbym ucieleśnieniem awansu społecznego? Innym alternatywnym tytułem mogłoby być, „Czy mogę wybaczyć Reims”. Czy niewyobrażalnie ciężkie robotnicze życie rodziców usprawiedliwia ich okrucieństwo? Czy mogę odwrócić się od rodziców, skoro moja matka przez większość życia marzyła o osiągnięciu tego poziomu edukacji co ja?
W mojej ocenie punkt ciężkości pomiędzy zrozumieniem dla systemowych przyczyn przemocy, a własnej niezgody i podmiotowości jest postawiony w słusznym miejscu. Pada on tam, gdzie ten stawiany przez Bell Hooks w „Teorii feministycznej”. Przemoc domowa, ze względu na rasę czy płeć, jest w tych tekstach przedłużeniem przemocy doświadczanej w miejscu pracy. Opisy stykania się z bezwzględnością policji i „łowców gejów”, jak i pracowniczego poniżenia doświadczanego przez rodziców są najbardziej poruszającymi momentami książki. Nie sposób nie utożsamić się ze wspomnieniami wyczerpującej pracy samego autora usiłującego zarobić na studia. Droga do dzisiejszej rozpoznawalności była w większym stopniu zasługą szczęśliwego przypadku niż wiedzy, talentu i edukacji.
Za intelektualnych patronów Eribona można uznać Bourdieu, Foucaulta i Sartre’a wielokrotnie przywoływanych na kartach książki. Mimo że nazwisko ostatniego z nich nie pada w kontekście pojawiającego się w różnych kontekstach wstydu, spojrzenie pisarza na tę kwestię jest sartrowskie do szpiku kości. Wstyd jest uczuciem, które dla tego egzystencjalisty było nierozerwalnie z reakcją na spotkanie z innym. Dla autora życie homoseksualisty łączyło się z koniecznością tłumienia tożsamości chłopaka z robotniczej rodziny, a życie chłopaka z robotniczej rodziny szło w parze z milczeniem w kwestii własnego homoseksualizmu. W niedawnym wywiadzie francuski socjolog zdradził, że właśnie pracuje nad następną podobną pozycją, tym razem poświęconą w większym stopniu jego matce, dumnej ze swoich cygańskich korzeni Francuzce o poglądach antyimigranckich. Ciekawe, jak poradzi sobie z tym jakże odmiennym dylematem tożsamościowym.
Dider Eribon, „Powrót do Reims”, Wydawnictwo „Karakter”, Kraków 2019.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Dam to do czytania klasie robotniczej, murarzom i stoczniowcom. Na pewno przekona ich to do egalitaryzmu i lgbt.