Dwie rzeczy ważne powiedział dzisiaj w Stalowej Woli Jarosław Kaczyński. Pierwsza to ta, że roztoczył przed rozentuzjazmowanym tłumem apokaliptyczną wizję homoseksualnych i ateistycznych bojówek, które sterroryzują zwykłych, spokojnych polskich katolików. Chcą one „wedrzeć się do naszych rodzin, do naszych szkół, przedszkoli i naszego życia. Oni chcą odebrać nasze świętości i nasze prawa”.
Staram się sobie wyobrazić te bandy dyszących mordem homoseksualistów, które jak już się wedrą do rodzin (?), szkół, przedszkoli i naszego życia (?) i wtedy… No właśnie, i co wtedy? Przymuszą do aktów homoseksualnych dziatwę i dorosłych heteryków? Zadekretują niewiarę w Boga, wywołają wymioty na myśl o pójściu do kościoła? Naprawdę Kaczyński w to wierzy? Wątpię. Bardziej prawdopodobne, że wierzą w to jego wyborcy, ponieważ od tak dawna PiS i powolne mu media tworzą atmosferę oblężonej twierdzy, że ludzie i tak już dostatecznie skrzywdzeni przez 30 lat bandyckiego kapitalizmu, chętnie uwierzą, że są ofiarami zmowy ciemnych sił. Są, owszem, ale nie tych, które tak przekonująco rysował w Stalowej Woli Jarosław Kaczyński.
Drugą ważną rzeczą, którą wypowiedział Jarosław Kaczyński jest jednoznaczne i bezwarunkowe poparcie dla arcybiskupa Jędraszewskiego. Powiedział: „Jestem ogromnie wdzięczny abp. Markowi Jędraszewskiemu za to, że w słowach zdecydowanych ujął ten problem. Powiem z tego miejsca: jesteśmy tobie ekscelencjo z całego serca wdzięczni”. Ta czołobitna deklaracja skierowana była nie do człowieka przecież, tylko dla jego jątrzących i pełnych agresji jego słów pod adresem ludzi, różniących się od zadekretowanego przez ortodoksyjnych katolików wzoru ludzkiego osobnika. Kaczyński poparł tym samym tę część polskiego Kościoła katolickiego, która ma chciwy pysk pazernego klechy, trzymającego żelazną ręką swoją trzódkę, potrafiącego jednym słowem i umiejętnym podburzaniem fanatycznego motłochu zniszczyć każdą próbę myślenia na własny rachunek.
Tak, Kaczyński pogłębił i tak już dostatecznie szkodliwy podział polskiego społeczeństwa, według mnie nie do zasypania w ciągu najbliższej dekady. Postawił siebie i swoich zwolenników na pozycjach, z których nie ma ani odwrotu, ani w gruncie rzeczy żadnego manewru. Nie jest mu to zresztą do niczego potrzebne. On już dawno poszedł na wojnę i chce ją wygrać, niezależnie od liczby ofiar. Bo to, że ofiary będą, to już jest postanowione. Kaczyński bardzo liczy na tę wojnę, bo ona załatwia mu niemal wszystko: zwycięstwo nad opozycją i święty spokój ze strony tych, którzy jako jedyni są w stanie mu naprawdę zagrozić – ze strony lewicy.
Chodzi bowiem o to, by wszyscy, którzy uważają Kaczyńskiego i jego kohortę za wroga stanęli na froncie przez niego wytyczonym. Na froncie wojny z wyimaginowanymi wrogami: LGBT i ateistami. Kiedy walczące strony zajmą się tylko i wyłącznie starciami w tych bitwach, nie będą zajmowały się sprawami społecznej własności środków produkcji, nacjonalizacją, nowym kształtem relacji społecznych, prawdziwym równouprawnieniem, kryzysem klimatycznym i zapewnieniem światowego pokoju. I Kaczyńskiego, i jego neoliberalnych „przeciwników” taka wojna urządza. Jeśli lewica da się na nią zapędzić, to przegra podwójnie. To jest ta trzecia rzecz, której nie powiedział.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
„Jeśli lewica da się na nią zapędzić, to przegra podwójnie”
Już dawno się dała i efekty widać – Razem ze swym 1% poparciem.
„Jeśli lewica da się na nią zapędzić, to przegra podwójnie. To jest ta trzecia rzecz, której nie powiedział.”
100/100
Zawsze uważałem, że problem LGBT czy uchodźców to nie są PODSTAWOWE tematy dla lewicy, a już na pewno nie w Polsce… najważniejszy problem to powszechna i niemal już nie krytykowana przez polską lewicę ekonomia wyzysku, to burżuazyjne zaprzedane kapitalistom państwo z jego tolerancją wobec makabrycznych nierówności, z jego ideologią walki każdego z każdym zamiast współpracy i pomocy wzajemnej… LGBT to problem niszowy, łatwy do rozwiązania po zdobyciu władzy i przewietrzeniu zatęchłej polskiej atmosfery, jadącej kadzidłem. Polacy są po prostu zaczadzeni przez postsolidaruchów. Gdy otworzymy szeroko okna, także umysły się otworzą.
Ludzie pracy najemnej są klasą. We współczesnym rozumieniu tego co nt. temat napisał brodacz z Trewiru przed 150 laty. Ewolucja pojęć. I w tym sensie mamy walkę klas, którą elity, posiadacze vel „burżua”, macherzy od piaru, klechy (a na pewno hierarchia Kk) itd. chcą skierować, opisać, przedstawić ludowi jako walkę na innych polach, o inne zagadnienia, w innych przestrzeniach. Nihil novi.
Jak uczył nieco późniejszy, przedwcześnie zmarły mędrzec, robotnicy pozostawieni sami sobie nie są w stanie wyjść poza etap „związków zawodowych” (trade unions). Bez wsparcia inteligencji, zaopatrzonej w teorię oraz partii rewolucyjnej, dalej się nie da. Walkę klas oczywiście mamy, ale ogromnie zmąconą fałszywą świadomością klasy pracowniczej, porzucającej wspólny )realny!) interes na rzecz podrzucanych przez sługusów kapitału miraży i fantazmatów.
Cała „demokratyczna opozycja” pracowała nad demontażem jedynego realnego socjalizmu.
Nieżyjący już niestety profesor Adam Schaff sprecyzował w tekście „Ruch komunistyczny na rozdrożu” (napisanym w 1978, a opublikowanym po raz pierwszy w 1981 i nadal, moim zdaniem, aktualnym) swój stosunek do istniejącego realnie systemu społeczno-ekonomicznego. Wskazał, że jest to socjalizm (jedyny istniejący w świecie), że upaństwowienie jest formą uspołecznienia środków produkcji (najwyższą formą, dopóki istnieje państwo), że socjalistyczna formacja nie musi koniecznie wyglądać tak, jak wyglądała wtedy. Dziś powinno być już dla wszystkich jasne, a w każdym razie jasne dla osób przyznających się do lewicowości, że tamten system mógł ewoluować w kierunku wskazanym przez Marksa w sposób pokojowy.
A co ważniejsze i co jeszcze nie dla wszystkich lewicowców jasne, że oskarżanie ZSRR, PRL i innych „bratnich krajów” o wszelkie możliwe i niemożliwe zaniechania, błędy, wypaczenia i zbrodnie – zamyka nam, dziś żyjącym, drogę do lepszej przyszłości.
Wojna już się toczy, tylko nie z tym wrogiem, którego wskazuje PiS.
Walka toczy się z ludźmi pracy. Niedokończona walka klas.
I trwać będzie, aż do zniknięcia klasy wyzyskiwaczy.
100/100
Masz rację.