Czy lewica w ostatnich latach wykształciła własny, autonomiczny wobec liberalnej rzeczywistości język, który może stanowić dla tej rzeczywistości zagrożenie? Ostatnie wydarzenia na globalnej scenie politycznej dostarczają coraz więcej argumentów, by odpowiedzieć twierdząco. Możliwe, że jesteśmy właśnie świadkami narodzin nowej lewicowej narracji, a ta jest pierwszym krokiem do budowy konkretnej strategii.
Po upadku komunizmu w 1989 roku wydało się, że polityka się zakończyła. Zamiast być grą antagonizmów, miała skupiać się na neoliberalnym zarządzaniu państwowością i gospodarką, prąc w kierunku zmaksymalizowanej globalizacji. W tym wypadku światowy porządek miały kreować organizacje takiej jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Organizacja Narodów Zjednoczonych, a wszelkie spory geopolityczne zażegnywać miałyby organizacje kontynentalne, między innymi Unia Europejska. Poddano się ułudzie powstania jednobiegunowego świata. Stany Zjednoczone wraz z upadkiem Bloku Wschodniego zaczęły wieść prym na każdym możliwym polu polityki i ekonomii. Wiele z wcześniej wymienionych organizacji światowych zostało przez nie zdominowanych. Czy to za pomocą ekonomicznych, dyplomatycznych, czy kulturowych narzędzi tak zwanej soft power, ale też, o czym wspomniał nam koniec lat 90., militarnych. Jednobiegunowość świata miała nieść za sobą również koniec narracji klasowej, którą uważano za wymysł bloku komunistycznego.
Jednak wraz biegiem lat okazywało się, że te złudne obserwacje, czy też nadzieje liberalnego światka dalekie były od prawdy. Polityka i gospodarka okazały się nie być tak proste jak się zdawało. Niestety nie przypomniała o tym na czas lewica, zamiast tego płynąc z prądem, wkraczając na zgubną Trzecią Drogę, jak i prawica bezkompromisowo wdrażając neoliberalną politykę i obalając siłą rządy państw nie zgadzających na taki porządek. Wszystko wywrócił do góry nogami kryzys roku 2008 r. Świat od tamtego momentu stał się znów rozczłonkowany i wielobiegunowy. Na globalną scenę samodzielnie znów weszła Federacja Rosyjska, a jeszcze nie tak dawno ciche i skryte w cieniu Chiny zaczęły ostro rozpychać się łokciami. Natomiast instrumenty demokratycznych państw liberalnych okazały się zbyt słabe, by postawić się korporacyjnym wpływom, a następnie również fali prawicowego populizmu.
Lewica budziła się powoli. Powstały nowe inicjatywy: Syriza, Podemos, na polskim gruncie Razem. Formowały się ruchy, które wolały się nazywać apolitycznymi, obywatelskimi, oddolnymi, jak Oburzeni. Ich celem było na nowo stworzenie lewicy, która będzie w stanie zagrozić temu porządkowi, jednocześnie wspierając najsłabszych i wykluczonych. Projekty te z wielu różnych powodów nie wypaliły, przynajmniej w ich pierwotnym rozumieniu. Rozbiły się one o ściany Realpolitik.
Syriza przegrała starcie z Unią Europejską i Niemcami, nie udało jej się powstrzymać neokolonialnych zapędów hegemonów Unii. Była ona zmuszona wprowadzić politykę cięć, przez co straciła władzę, chociaż nie upadła na dno politycznego niebytu. Razem natomiast zauważyło, że osobno, na uboczu parlamentarnej polityki, nic nie zdziała. Udowodniły jej to słabe wyniki wyborcze, jak i kryzysy wewnętrzne. Partia poszła więc na kompromis z lewicą bliższą centrum, i choć wielu myślało, że straci tym samym swą polityczną tożsamość, odkąd jest w Sejmie dowodzi czego innego, wręcz może ją bardziej eksponować i zarazem umacniać. Inne ruchy zmieniły kurs, rozczarowały swoich sympatyków, zamarły. Ale ich pojawienie się nie poszło na marne. Dziesięć lat po kryzysie ich świeżość i wyobraźnia doprowadziły do globalnych narodzin nowego dyskursu, nowego języka, którym można zagrozić neoliberalnemu porządkowi od lewej strony, a nie od faszyzującej prawej. Im zawdzięczamy renesans socjaldemokratycznych narracji mówiących o państwie dobrobytu, uzupełnionych o narracje nowe dotyczące w większej mierze prekariatu i różnych mniejszości.
Tym nowym językiem dziś posługują się dawni polityczni gracze tacy jak Jeremy Corbyn, Bernie Sanders, Jean-Luc Melenchon, Janis Warufakis. Pojawia się również nowe pokolenie, jego reprezentantami są między innymi Kevin Kuehnert z niemieckiego SPD, Alexandra Ocasio-Cortez z Partii Demokratycznej. W polskiej polityce Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Jan Śpiewak, czy Adrian Zandberg. Te polityczki i politycy pokazali to, że dotychczasowe z ducha liberalne projekty prowadzenia globalnej polityki, na przykład integracji europejskiej, czy też globalnego handlu, nie muszą wcale być prowadzone w sposób dotychczasowy, w którym to prym wiodły interesy państw-hegemonów, nie liczących się z mniejszymi. Wskazali, gdzie dziś zachodzi walka klas i stanęli w niej po stronie słabszych, dotąd niereprezentowanych wcześniej w ogóle, lub przejętych przez prawicowych demagogów.
Jakie stoi teraz przed nimi zadanie? Działać, nie tylko mówić. Tworzyć mocniejsze struktury, zdobyć zaufanie tak wielkie, by znowu mieć, jak dawna socjaldemokracja, żelazny elektorat, stałe i silne miejsce w debacie publicznej. Melenchon już stara się poszerzać swoje pole polityczne na fali ostatnich strajków we Francji i powszechnym oburzeniu klas pracujących na politykę cięć Macrona. Natomiast Corbyna czekają teraz ogromnie ważne wybory w Wielkiej Brytanii, a po nich – albo tworzenie rządu, albo debata nad jego przywództwem w partii. Z tym, że już przeprowadzona przez niego reforma Labour jest już niezwykłym osiągnięciem. Ci zaś, którzy jeszcze nie wdarli się w swoich krajach do ścisłej czołówki, muszą mozolnie tworzyć swoje środowisko.
To nie jest zadanie nie do wykonania. Bo lekcja z pierwszych, nieśmiałych i chaotycznych wystąpień przeciwko neoliberalnemu status quo została odrobiona: narracja nowych liderów nie jest już „apolityczna”, lecz jasno nazywa wrogów: amerykańskie giganty technologiczne spijające zyski z naszego życia w sieci, 1 proc. najbogatszych, neoliberalne elity prowadzące naszą planetę w objęcia prawicowego populizmu i klimatycznej zagłady. Nowa lewica nazwała też swój cel: zielony socjalizm, czyli mogące podołać wyzwaniom XXI wieku i zarazem demokratyczne państwo dobrobytu. Gdy właśnie taki cel ma się w pamięci i odważnie do niego dąży, być może niebawem lewica będzie naprawdę zdolna do walki o światową hegemonię polityczną. Chociaż walka ta nie będzie łatwa.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Panie Łobodziński, piszesz Pan upadek komunizmu. Jakiego komunizmu? Weź ty niby lewicowcu nie wyplataj wyswiechtanych formulek dla debili i zacznij myśleć, jeśli cię na to oczywiście stać.
dokładnie to samo mnie uderzyło… w Polsce upadł SOCJALIZM… nawet komuniści nie twierdzili, że w Polsce choć przez chwilę istniał komunizm
Los Corbyna jest prostym przekazem tego, co stanie się z „Razem”, gdy tylko zacznie ona mieć realne szanse na władzę. Na razie jest to kilkuosobowe koło poselskie w ramach baardzo zachowawczego klubu „lewicy”, która, podobno, dobrze że w ogóle jest jaka jest i powinniśmy być nią zachwyceni.
Naprawdę, ktoś sądzi,że kiedy Zandberg stanie się realnym pretendentem do stanowiska prezydenta( tak, wiem że „kobieta będzie kandydatką” Koalicji Lewicowej, ale mam nadzieję że jednak się tam opamiętają i wystawią kogoś, kto jest rozpoznawalny w większym gronie niż czytelnicy kilku niszowych fanpage`ów na fejsie), to nie pojawi się, przeciw niemu, wyciągnięty z najgłębszej d..y, zarzut „antysemityzmu” jak w przypadku Corbyna? Przecież to jest najsilniejsza broń neolibków-„postępowców”. Nie zawahają się go użyć.
Tylko czy nam jednak pewnien sukces PiS w pewnym jednak odwracaniu kierunku polityki nie udowadnia, że pomimo takich ataków się da.
Oczywiście projekt PiS nie jest projektem lewicowym, a raczej projektem obliczonym na w miarę skromnych możliwości wyrwanie Polski z pozycji kraju skolonizowanego konkurującego tylko tania siła roboczą. Tu świadczenie dla osób w wieku produkcyjnym, które nakręca poptyt wewnętrzny i reguluje najniższe płace. Tam ratowanie Energii i inych. Oczywiście to wszystko bardzo delikatne, ale już robi różnice i spotyka się z dzikim atakiem koncernów medialnych i EU. Z grubsza tak jak Corbyn, a jednak choć skromne, to robi różnicę (500+ zrobiło) i trwa dalej pomimo tego, że światopoglądowo gębe ma tak krzywą i śiermiężną, że mało kto jest ją w stanie traktować poważnie.
To czemu lewicowy projekt miałby się z założenia nie udać i mając takie trudnośći jak Corbyn od razu polec? Przed PiSem tez panowało przekonanie że się tego i owego nie da. A da się i może sie dać więcej. Choć oczywiśćie nie da się tego połączyć z sympatią Axel-Springer i Wyborczej.
Problemem tzw. lewicy jest to, że sama postawiła się na prawej stronie, czym zupełnie straciła wiarygodność. Bowiem spór nie polega już na tym, jak obalić kapitalizm, czyli parlamentarnie lub rewolucyjnie, lecz w jakim stopniu go zreformować, co oznacza przyjęcie pozycji co najwyżej… chadeckich lub konserwatywnych. Jeżeli więc nie istnieje opcja realnego socjalizmu, to naturalnym wyborem ludu pozstaje cywilizowana prawica, która przynajmniej nie udaje tego, czym nie jest, i nie pali się do bycia podnóżkiem skrajnie reakcjnych ultraprawicowych libertarian.