Tak, jestem jedną z osób, które po ogłoszeniu wyniku wyborów napisały na Facebooku coś w rodzaju „kurwa mać”. Jestem jednym z panikarzy, o których wspomniała wczoraj Agnieszka Wołk-Łaniewska. Nie uważam, że nie ma się czego obawiać. Pomijam już fakt, że wiarygodność prezydenta-elekta w zakresie wszystkich przedwyborczych zapowiedzi składanych ludziom pracy jest zerowa. Moim zdaniem Duda był, jest i będzie produktem Jarosława Kaczyńskiego. Owszem, jest „pierwszym politykiem, którego Jarosław Kaczyński nie może odwołać”, ale jest również politykiem, który za 5 lat też będzie chciał żyć i zarabiać. Ze sceny politycznej ciężko zejść. Wobec tych, którzy go stworzyli, będzie spłacał dług wdzięczności jeszcze bardzo długo, niekoniecznie pozostając formalnie w szeregach partii.
Pierwsze myto, które zapłaci za wstęp do pałacu na Krakowskim Przedmieściu będzie miało kształt pomnika upamiętniającego katastrofę smoleńską. Jedno trzeba mu przyznać, jest konsekwentny. W swojej kampanii odwoływał się wielokrotnie do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego i rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że będzie je z powodzeniem kontynuował. Tyle tylko, że jest to dziedzictwo nieudolnej prezydentury ciągłego konfliktu. Kaczyński nie umiał skutecznie prowadzić ani dialogu społecznego, ani międzynarodowego. Charyzma Dudy jest mitem wykreowanym na potrzeby wyborców w 2015 roku, podobnie jak legenda o rzekomym dorobku Lecha Kaczyńskiego po 2010.
Uważam, że czeka nas prezydentura szarpaniny, wrogości w stosunkach z sąsiadami i z koalicją rządzącą, o ile nie zawiąże jej partia będąca matecznikiem Dudy. O socjalnym raju chyba już nikt poważnie nie myśli, pozostaje zatem pytanie: po co nam to było? Dla beki? Prezydentura Dudy szeroko otworzy drzwi konserwatywnemu zamordyzmowi. W najlepszym razie.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …