W naszym kraju przekazy medialne z Turcji pełne są wiadomości – i słusznie – o autorytarnych i krwiożerczych zapędach prezydenta Reccepa Erdoğana. Tak, to jest autokrata w bliskowschodnim, starym stylu, okraszający swe rządy buńczucznymi zapowiedziami odbudowy Imperium Osmańskiego. Wielu Europejczyków wątpi w mocarstwowe zapędy Turcji, ale to przecież wielki kraj: 83 mln mieszkańców, prężna gospodarka, znaczny kapitał narodowy.
Turecki PKB wzrósł w pierwszym kwartale br. aż o 7 proc., po zwyżce o 5,9 proc. w IV kwartale 2020 r. (oba wskaźniki liczone w stosunku do roku poprzedniego). Średnio prognozowany wzrost w roku 2021 ma wynieść 6,3 proc. Turcja miała w I kwartale br. wyższy wzrost PKB niż niemal wszystkie państwa grupy G 20. Konsumpcja gospodarstw domowych wzrosła aż o 7,4 proc., zaś eksport o 3,3 proc.
Prezydent Erdogan robi swymi posunięciami często na złość Wielkiemu Bratu zza Oceanu (mimo iż Turcja jest drugą pod względem liczebności i usprzętowienia armią NATO), rozmawia jak równy z równym z prezydentami Rosji czy Chin. Turcja przejawia też ofensywę gospodarczą – wspomniany kapitał turecki jest tu kolosalnym impulsem – ramię w ramię z rozbudowywanymi wpływami politycznymi, kulturowymi, społecznym na obszarze dawnego Imperium Osmanów. Zwłaszcza jeśli idzie o tzw. „bliską zagranicę”: Zakaukazie, Azerbejdżan, Syrię czy Irak. Ankara ma także dalekosiężne plany co do swoich wpływów wobec ludów tureckich w Azji Centralnej.
Wróćmy jednak na Kaukaz Południowy.
Adżaria to autonomiczny region w ramach Gruzji ze stolicą w Batumi, graniczący z Turcją. Zamieszkują go Adżarowie – w części (ok. 35 proc.) wyznający islam. Reszta należy do prawosławnego, autokefalicznego Kościoła gruzińskiego. Terytorium adżarskie – Batumi i okolice – w odróżnieniu od pozostałych części Gruzji przez wieki wchodziło w skład Imperium Osmańskiego. Dopiero w 1878 roku trafiło pod panowanie Rosji. W latach 1921-91 Adżaria była autonomiczną republiką radziecką w ramach Gruzińskiej SRR, zaś po rozpadzie ZSRR pozostała w składzie państwa gruzińskiego zachowując sporą autonomię.
Przez wiele lat separatystyczne ciągoty w Adżarii sytuowały ją na równi ze zbuntowanymi republikami w Gruzji: Osetią Południową i Abchazją. Jednak po rewolucji róż w 2008 r. Adżaria dobrowolnie powróciła w granice Gruzji, zachowując jednak bardzo daleko posuniętą autonomię. Jednak w ostatniej dekadzie związki z Tbilisi ulegają permanentnemu osłabieniu. Adżaria – można rzec – od Gruzji odpływa, chociaż na razie w gospodarczym i kulturalnym wymiarze.
Tbilisi na arenie międzynarodowej podkreśla ciągle oderwanie (względnie nieformalną aneksję) dwóch autonomicznych republik leżących na północy kraju przez Rosję, choć tendencje separatystyczne w obu tych dziś quasi-państwach wybuchły już w chwili rozpadu ZSRR, miały też głębokie podstawy tożsamościowe. Oba autonomiczne regiony, były dla Gruzji ciałami obcymi. Abchazowie i Osetyjczycy to odmienne narody, z własnymi językami i literaturą, z odrębną kulturą i historią. Do Gruzji włączone zostały w ramach polityki Józefa Stalina, notabene nadal darzonego w ojczyźnie niemałą admiracją (pierwszym przykładem z brzegu niech będzie dom-muzeum w Gori).
A Adżaria? Tu proces odpływania odbywa się bez politycznych deklaracji. Nieformalnie, symbolicznie, ale skutecznie. Decyduje siła gospodarki.
Daje ona Turcji gigantyczną przewagę w tej konfrontacji. Przeraźliwie biedna i rozdarta sporami wewnętrznymi Gruzja, która na dodatek jest skonfliktowana z Rosją, jedynym państwem, które mogłoby stawiać tamę Turcji na Kaukazie Południowym, nie może nawet myśleć o jakimkolwiek przeciwstawieniu się Ankarze. A jej strategia prowadzi wprost do daleko posuniętej „turkizacji” najbardziej na południe wysuniętego regionu Gruzji.
Gruzja znajduje się od lat w stanie faktycznego politycznego kolapsu i zamętu. Zwalczające się stronnictwa polityczne i stojące za nimi elity bardziej marzą snując polityczne fantasmagorie niż realnie patrzą na sytuację w regionie, w którym znajduje się ich kraj. Poza tym od czasów mocno kontrowersyjnych rządów Micheila Saakaszwilego wzrosła niepomiernie rola prawicowych, faszyzujących bojówek, używanych od tamtych czasów w niszczeniu politycznych przeciwników. Ich wyczyny widzieliśmy niedawno podczas rozbitego, zanim jeszcze się zaczął, marszu równości w Tbilisi.
Ultraprawicowe i ultraprawosławne bojówki dały radę zdemolować biuro organizacji broniącej praw LGBT, ale w Adżarii wiele nie zdziałają. Za tureckie pieniądze rosną za to jak grzyby po deszczu sunnickie meczety, a w pakiecie z nimi, medresy, szkoły, ochronki dla dzieci, domy pomocy. Liczne minarety są widoczne nie tylko na adżarskiej prowincji, ale przede wszystkim w stołecznym Batumi. Masowo przebywający tu Turcy żądają szerszego dostępu do miejsc kultu religijnego związanych z ich wyznaniem. „Turkizacja” jest widoczna gołym okiem też w innych aspektach – tureckie napisy powszechne na ulicach Batumi współgrają z donośnym głosem muezzinów wołających wiernych na modlitwy. Oferta małej gastronomii jest typowo turecka – prowadzą zresztą te interesy wyłącznie Turcy. Niezamożny nawet Turek przy większości obywatelach Gruzji jest krezusem. Gruzini zatrudnieni są jedynie w nisko płatnych usługach albo wyjeżdżają do sezonowych prac w rolnictwie… do sąsiednich prowincji Turcji.
Wewnętrzne lotnisko
Widomym znakiem panoszenia się Turcji w tej części Gruzji jest przykład lotniska w Batumi. Wybudowane z funduszy tureckich w praktyce działa jak lotnisko wewnątrzkrajowe. Obywatele tego kraju, aby dostać się z Ankary, Stambułu czy Izmiru do najdalej wysuniętej na płn. wsch. prowincji w Turcji (Artvin) i miasta Hopa przylatują tureckimi liniami lotniczymi do… Batumi, a potem bez żadnej kontroli celnej i granicznej przejeżdżają komunikacją zbiorową do Turcji. Turecka dzielnica w Batumi, żywcem wyjęta z miasteczek w Anatolii, tylko potwierdza te spostrzeżenia.
Taki stan rzeczy wzbudza niepokój wielu Gruzinów, bojących się nie tylko utraty tak umiłowanej i sławionej wolności i niepodległości, lecz kulturowego wydziedziczenia. Sąsiad jest wszak bogatszy, działa ofensywnie, umie planować szeroko i działać konsekwentnie. Jednak gruzińska opinia publiczna jest niezwykle podzielona i skonfliktowana i nie jest w stanie cokolwiek w tej mierze przedsięwziąć. Wiara, że wszystko za Tbilisi załatwią Bruksela czy Waszyngton – czynią od lat w tej mierze przyjazne gesty (ale na tym się kończy) – jest drogą donikąd.
Podobnie obiektywnie godzą w żywotne gruzińskie interesy zapowiedzi części władz (popieranych przez skrajnych nacjonalistów) o zablokowaniu turystycznych przyjazdów Rosjan do Gruzji. Dla małego kraju oznaczałoby to milionowe straty, gdyż środki wpływające do skromnego budżetu w Tbilisi z tego tytułu są olbrzymie. Ciągle działa sentyment z czasów radzieckich, gdy Gruzińska SRR była urlopową perłą, gruzińska kuchnia wciąż jest w Rosji uwielbiana, niezależnie od polityki.
Powrót do przeszłości
Sytuacja polityczna na Zakaukaziu zdaje się powracać do stanu rzeczy przed pokojem w San Stefano, kończącym wojnę rosyjsko-turecką (1877-78). Turcja absorbuje – na razie nieformalnie, gospodarczo, ale za tym idą wpływy kulturowe i społeczne – część Gruzji, która nie jest w stanie nic zdziałać w tej mierze. Straciła już dwa autonomiczne regiony na północy, teraz rozpadają się więzy z regionem najdalej wysuniętym na południe. Różnica polega na tym, że w II poł. XIX w. gruzińskie elity bez problemu odnajdywały się pod panowaniem carów, ruchy społeczne, które żądały niepodległości (z socjalistycznym ustrojem w pakiecie) dopiero się rodziły, a Rosję uważano za jakąś opokę przeciwko tureckiemu naporowi (próba ostrej rusyfikacji i opór przeciwko niej to dopiero koniec stulecia). Dziś Rosja to wielki przeciwnik, a gruzińskie elity wzdychają do Zachodu, który kompletnie nie jest zainteresowany konfrontacją z Turcją z powodu Adżarii (i żadnego innego).
Turcja o tym wie. Dlatego Erdogan może pewnie realizować swój plan odbudowy Imperium Osmańskiego, na razie małymi krokami, w sferze kulturalnej, gospodarczej. A potężny kapitał turecki wspiera te monumentalne zapędy, widząc w nich namacalne i gigantyczne korzyści. To się dla niego liczy, nie prawo międzynarodowe czy tym bardziej „demokracja”.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…