Od kilku dni zwolennicy jedynej słusznej, bo zachodniej narracji nie mogą się umysłowo i emocjonalnie pozbierać po publikacji najnowszego raportu znanej międzynarodowej organizacji Amnesty International (AI).

Amnety International to międzynarodowa sieć, której oficjalnym celem jest monitorowanie praw człowieka na świecie. Warto jednak dopowiedzieć, że słabo skrywaną polityką tej i pokrewnych organizacji (np. Human Right Watch), jest selekcja krajów, rządów, instytucji i organizacji, których przewinienia należy eksponować. Od tej zasady zdarzają się czasami odstępstwa. Powody są różne: paląca potrzeba okoliczności, konieczność utrzymania wiarygodności wizerunku, gorliwość niektórych wolontariuszy, którzy wierzą w autentyczność misji AI, albo zwyczajne pomyłki. Czasem chodzi o strategiczne zagranie, które otworzyć powinno drzwi do jakichś ważnych zmian lub też musi przyjść im po prostu w sukurs. Najpewniej z taką właśnie okolicznością mamy do czynienia obecnie.

Wspomniana publikacja okrutnie wzburzyła zachodnią opinię publiczną, gdyż wskazała, iż Ukraina dopuszcza się – mówiąc wprost (AI oczywiście przedstawia to w sposób niezwykle zawoalowany) – zbrodni wojennych używając cywilów jako żywych tarcz przed nacierającymi wojskami rosyjskimi. Dla bezmyślnych zjadaczy propagandowej papki ten fakt nie mógł pomieścić się w głowie. Zaczęło się więc masowe zaprzeczanie rzeczywistości. Zwłaszcza bawi polskojęzyczna odsłona tegoż.

Tymczasem AI nie napisało niczego drastycznego w swoim raporcie. Wystarczyło jednak zdanie: “ukraińskie siły zbrojne naraziły ludność cywilną na niebezpieczeństwo plasując bazy i stanowiska ogniowe, jak również systemy broni w gęsto zasiedlonych rejonach mieszkalnych, a także w szkołach i szpitalach”. Jak silna musi być wiara niemałej części zachodniej opinii publicznej w narracje ośrodków władzy, żeby tak drastyczne reagować na jej korekty (wdrażane zresztą przez jej autorów)? Przytomnej części odbiorców raport AI nie wzburzył nic a nic. Nie jest to bowiem ani pierwszy, ani jakiś szczególny przypadek wykorzystywania cywilów przez armię ukraińską. Zjawisko to było do marca tak powszechne, że nawet Associated Press i Washington Post zmuszone były to odnotować.

Co bardziej ostrożni obserwatorzy tej wojny, którym starczy sił i woli, by spojrzeć na wojnę propagandową dobrze wiedzą, że AI nie powiedziała niczego nowego, ani zaskakującego. Jednak dopiero teraz, gdy informacje te uzyskała establishmentową sankcję w postaci oficjalnego raportu, doszło do masowego wzburzenia. Zawyli wszyscy: od ukraińskich urzędników, poprzez światowej klasy dziennikarzy/prowadzących, przez posłusznych jedynej słusznej linii internetowych komentatorów, po Zełeńskiego.

Oczywiście, w odpowiedzi odpalono natychmiast argument dyżurny, czyli straszenie rosyjską propagandą. Było, że AI “wspiera rosyjską propagandę”, jak też, że sama ta organizacja “stała się narzędziem” tego transcendentnego bytu jakim jest “rosyjska propaganda”. Ubito tak dużo piany, że nawet kierowniczka ukraińskiego oddziału AI poczuła dymisyjny zew i ustąpiła ze stanowiska tłumacząc, iż działająca pod jej przywództwem “organizacja stworzyła dokument, którego brzmienie wpisywało się w rosyjską narrację”.

Dodała też, że chciała dobrze, ale – jak to w naszych szerokościach geograficznych bywa – wyszło jak zawsze: w swoim dążeniu do ochrony ludności cywilnej przeprowadzili “badanie, które stało się narzędziem rosyjskiej propagandy”.

“Amnesty International, idźcie do diabła z takimi śmieciami!” zakrzyknął na Twitterze Garri Kasparow, dla którego byłoby o wiele lepiej, gdyby jednak pozostał przy szachach. Popularny brytyjski tabloid Daily Mail określił raport AI narracyjnym “przewrotem, który wspiera propagandową maszynę Władimira Putina”.

U podstaw tej histerii leży niewypowiedziane i wzięte z sufitu założenie, iż rolą AI i podobnych jej tworów (i rolą w ogóle wszystkich ludzi i instytucji!) jest wspieranie Ukrainy i pomoc władzom w Kijowie w prowadzeniu wojny informacyjnej przeciwko Rosji. Oczywiście, niekończące się zastępy internetowych impetyków, plujących jadem od kilku dni, nie zauważyły nawet, że organizacja do tej pory znakomicie się z tego zadania wywiązywała.

Raporty AI dotyczące wojny ukraińskiej były w przytłaczającej swej większości stronnicze i niezwykle krytyczne wobec działań Rosji. Od 24 lutego AI opublikowała 40 dokumentów, artykułów i wpisów na temat “operacji specjalnej” wszczętej przez Moskwę i tylko ten jeden raport zawiera, zresztą łagodną i zawoalowaną krytykę strony ukraińskiej, która nawet w tym tekście zatopiona jest w oceanie potępienia wojsk rosyjskich.

Mimo to to wzburzenie wciąż trwa. Porobiło się tak, że nie mamy już do czynienia z opinią publiczną, z jej naturalną podobno w demokracji dyskusja i starciem poglądów, ale z czeredą najętych pismaków, którzy za punkt honoru uważają poszukiwanie i demaskowanie kolejnych wrogów dobra zakonspirowanych przez Kreml w najmniej oczekiwanych miejscach. Na przykład w Amnesty International.

Narracja ta jest prosta: nie chwalisz NATO – uprawiasz rosyjską propagandę, nie popierasz imperialistycznych awantur USA – uprawiasz rosyjską propagandę, zwracasz uwagę na zagrożenie wojną nuklearną – uprawiasz rosyjską propagandę, nie wielbisz Zełeńskiego – uprawiasz rosyjską propagandę, jesteś przeciwko publicznym zrzutkom na broń dla ukraińskiej armii – uprawiasz rosyjską propagandę, zwracasz uwagę na konieczność opracowania polityki migracyjnej w związku z napływem ludności z Ukrainy – uprawiasz rosyjską propagandę… Ta lista jest długa.

Ma się rozumieć, nie chcę przez to powiedzieć, że “rosyjska propaganda” nie istnieje. Władze Rosji, podobnie jak każdego innego mocarstwa, i tamtejsze ośrodki korporacyjne, mają oczywiście interes w tym, aby wpływać na opinię publiczną na Zachodzie i na świecie, ale ich możliwości są niezwykle ograniczone. Owszem, ma Rosja swoich trolli, ma też kilka platform medialnych, ale to doprawdy nie są instrumenty, które w ogóle można by mierzyć tą samą skalą co amerykański przemysł propagandowy. “Rosyjska propaganda” jakkolwiek szeroko by tego terminu nie rozumieć, ma wyjątkowo ograniczony zasięg i słabe na Zachodzie oddziaływanie w porównaniu z “amerykańską propagandą”, która jest tak wszechobecna, że nawet jej nie zauważamy. Wcale trafnie podsumowała to niedawno australijska pisarka lewicowa pisarka i felietonistka Caitlin Johnstone, która w opublikowanym niedawno artykule zawarła taką oto refleksję:
“Twierdzenie, jakoby twoje poparcie dla polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych nie miało niczego wspólnego z amerykańską propagandą czy z jej powielaniem, to tak jakby powiedzieć, że ktoś kto został wychowany wśród ekstremistycznie prawicowych protestanckich fundamentalistów z Kościoła Westboro, zupełnie przypadkowo wyraża takie same poglądy w kwestii grzeszności homoseksualizmu jak luminarze tej organizacji. Amerykańska propaganda nas przenika i kształtuje nasze społeczeństwa. Jednak wszyscy żądają od nas, abyśmy oddali się nieskończonemu biadoleniu nad niemal nieistniejącym problemem zwanym rosyjską propagandą”.

Trudno się nie zgodzić. Szkoda jedynie, że tego rodzaju konkluzyjne perełki trafiają się tak rzadko. Tym bardziej należy je szanować gdy na nie trafimy.

P.S. Już po napisaniu niniejszego artykułu okazało się, że AI postanowiła w imię zachowania miejsca przy propagandowym stole dokonać tyleż ciekawego, co kompromitującego aktu autodestrukcji. Powołano grupę „niezależnych ekspertów”, którzy mają ocenić jakość tego raportu. Nikt nie ma raczej wątpliwości, że „niezależni eksperci” poddadzą dokument druzgocacej krytyce. AI chce zrozumieć. „co poszło nie tak”. Nie tak – czyli dokument nie wpisał się w jedynie obowiązującą narrację o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Jeżeli Amnesty International kiedykolwiek jeszcze wspomni coś o swoim obiektywizmie i bezstronności, to chyba wyłącznie po to, by rozśmieszyć widownię.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…