Nadal nie zakończył się dramat uchodźców, którzy usiłowali przedostać się do Europy, ale utknęli w Bośni, a 23 grudnia stracili nawet najbardziej prowizoryczne schronienie – pozbawiony wody i elektryczności obóz w Lipie. Krótko przed Nowym Rokiem rząd Bośni nakazał przewieźć ich do nowego ośrodka, ale przeciwko temu z kolei protestuje lokalna społeczność.
Około dziewięciuset mężczyzn z różnych krajów Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji spędziło czas katolickich świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, koczując w ostatnich ocalałych halach-namiotach, chroniąc się przed mrozem i śniegiem (w Bośni akurat spadł) w śpiworach i przy prowizorycznym piecyku. Tragedia – nowy pożar lub zawalenie się zaśnieżonego dachu namiotu – wisiała na włosku. ONZ-owska Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji rozdawała paczki z żywnością i podstawowymi środkami ochronnymi, równocześnie apelując o przyznanie uchodźcom prawdziwego schronienia. W ostatnich dniach grudnia po migrantów przyjechały autobusy, w których mogli nocować, oczekując na odjazd – było bowiem jasne, że w spalonym obozie pozostać nie można. Jednak dopiero 31 grudnia rząd Bośni i Hercegowiny zdecydował, co z nimi zrobić – zgodnie z sugestiami płynącymi z Brukseli postanowił otworzyć na nowo ośrodek dla migrantów w Birze, niedaleko Bihaća, zamknięty w październiku tego roku.
Short video of ongoing action at former #Lipa camp site #Bihac #BiH, @ifrc #unasana #RedCross @UNmigration teams distributing lifesaving humanitarian assistance to #migrants stranded there. Necessary but only real solution = access to proper shelter @UN_BiH pic.twitter.com/bUsj6PrMvD
— Peter Van der Auweraert (@PeterAuweraert) December 31, 2020
Ponownego uruchomienia ośrodka nie życzy sobie jednak część mieszkańców liczącego niecałe 40 tys. mieszkańców Bihaća. Już od kilku tygodni protestują oni przed budynkami nieczynnego ośrodka dla migrantów w Birze, skutecznie blokując przewiezienie uchodźców. W rozmowie z lokalną telewizją USK uczestnicy zgromadzenia tłumaczyli, że obawiają się o swoje bezpieczeństwo, spodziewają się powstania migranckiego getta (jako że nikt nie ma dla uchodźców żadnego pomysłu na przyszłość poza skierowaniem ich do obozu) i czują się pokrzywdzeni przez Europę i przez władze w Sarajewie, które w ich przekonaniu zamierzają z ich miasta i kantonu zrobić główny europejski obóz przesiedleńczy, zrzucając przy tym wszystkie koszta na lokalną społeczność. Przeciwko decyzji rządu w Sarajewie jest również burmistrz Bihaća Šuhret Fazlić, który zadeklarował, że uszanuje polecenia z góry, ale głęboko się z nimi nie zgadza.
Tymczasem uchodźcy, którzy w zaistniałej sytuacji ciągle tkwią pod gołym niebem w Lipie, 2 stycznia odmówili przyjęcia paczek żywnościowych od pracowników Czerwonego Krzyża. Domagają się, by zapewnić im ciepłe schronienie, a nie tylko takie doraźne środki pomocy. „Chcemy pomocy Unii Europejskiej”, „Gdzie są obrońcy praw człowieka” – napisali na transparentach, z którymi stanęli przed wysłannikami Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji i dziennikarzami.
Pomoc w utrzymaniu uchodźców zadeklarowała Islamska Wspólnota Bośni i Hercegowiny, ale suma pieniędzy, którą natychmiast wydzieliła na ten cel, to kropla w morzu potrzeb. Oprócz obozu w Bihaću przeznaczonego dla mężczyzn Bośnia utrzymuje, z pomocą ONZ, również kilka innych takich placówek dla kobiet i rodzin, łącznie zamieszkanych przez ponad 10 tys. osób. Na państwo, które samo w żaden sposób nie przyczyniło się do exodusu zdesperowanych mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki, faktycznie zrzucono część odpowiedzialności za problem migracji, którego nikt nie potrafi i nie chce odpowiedzialnie rozwiązać.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…