Polska 2050 ośmieliła się powiedzieć, że mieszkanie powinno być prawem człowieka, a nie towarem podlegającym logice rynku i zysku. Lewicowi działacze na Twitterze ośmielili się hasło to powtórzyć. Niektórzy dodatkowo przypomnieli, że o mieszkania dla wszystkich ruchy lokatorskie i socjalistyczne walczyły na długo przed Szymonem Hołownią. Inni doprecyzowali, że posiadanie bezpiecznego dachu nad głową to absolutne minimum. Gdy nie ma się gdzie mieszkać, kolejne prawa człowieka i obywatela stają się fikcją.

A potem pojawili się liberalni komentatorzy i można było szybko sobie przypomnieć, że w Polsce mamy nie debatę publiczną, a turbokapitalistyczny ściek.

Potężny problem z mieszkaniami mieliśmy już przed wojną, przed pandemią i przed kryzysem.

Kolejne opracowania pokazywały niepokojące zagęszczenie lokali mieszkalnych, rósł wiek wyprowadzki od rodziców, aktywiści wyszukiwali kolejne ogłoszenia kreatywnych deweloperów, by komentować: mamy już w Warszawie Hong Kong z kilkumetrowymi „mikrokawalerkami”. To był śmiech przez łzy, bo w tym samym czasie program mieszkaniowy PiS ponosił spektakularną klęskę, a całe pokolenie dochodziło do wniosku, że samodzielnego mieszkania może nigdy nie zobaczyć.

W kolejnych krajach Europy Zachodniej problem wyprowadzał na ulice tysiące ludzi. Austriaccy komuniści zrobili z mieszkań kluczowy punkt swojego programu, co dało im kilka lokalnych sukcesów i zmusiło też inne partie, by traktowały sprawę nieco poważniej. Dopłaty do czynszu ogłosiła rządząca hiszpańska centrolewica. Niemieccy aktywiści doprowadzili do referendum w Berlinie, a w nim większość mieszkańców zażądała rekomunalizacji sprywatyzowanych budynków mieszkalnych. Sprawa nie jest jeszcze wygrana, ale walka trwa i temat łatwo nie zniknie z krajowej polityki.

U nas jedyne, co u nas praktycznego dzieje się w temacie, to to, że ceny mieszkań na sprzedaż i wynajmu systematycznie rosną. W metropoliach biją kolejne rekordy. Dziesięciometrowe „apartamenty” już nawet nie wzruszają.

Tymczasem nasze władze nadal udają, że temat ich nie dotyczy. Nasza opozycja – że ciężka praca pozwoli każdemu dorobić się mieszkania. A kto się nie dorobił, ten leń.

Mamy w konstytucji zapewnianie potrzeb mieszkaniowych obywateli przez państwo? Mamy, tak jak społeczną gospodarkę rynkową: nikt nie wie, jak to właściwie miałoby wyglądać i tym bardziej nikt nie pali się do praktycznej implementacji. Aspirujemy do Europy, a w zeszłym roku Parlament Europejski uznał mieszkanie za prawo człowieka? Nie pierwszy raz potwierdza się, że marzymy o Europie, konsekwentnie zamykając oczy na te resztki myślenia o państwie dobrobytu, które tam jeszcze przetrwały. A przy okazji nasze władze nie są w stanie myśleć w dłuższej perspektywie, nie mówiąc już o wychodzeniu poza rynkową logikę. Przyznanie pewnych świadczeń socjalnych – w postaci dodatkowych pieniędzy do wydania na rynku –  wiosny nie czyni.

I tak, wyśmiewając się z głęboko humanistycznego hasła, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu w naszej części świata brano absolutnie poważnie, sami kopiemy pod sobą dół.

Bo jeśli nie mieliśmy dość mieszkań na kieszeń polskich pracowników, to co dopiero teraz, kiedy do Polski właśnie przybyło ponad 2 mln ludzi.

Niech będzie, że zostanie jedna trzecia, może połowa (pamiętajmy, już przed wojną rozmiary migracji z Ukrainy tylko rosły!).  Oni już szukają szkół dla dzieci, znajdują pracę, szukają mieszkań. I czy naprawdę ktoś na serio uważa, że na dłuższą metę rozwiązaniem jest liczenie na to, że przygarną ich Polki i Polacy o wielkich sercach? Ewentualnie, że będą koczować na salach gimnastycznych?

Odpowiedzialni rządzący nie zostawiliby hasła „mieszkanie prawem, nie towarem” opozycyjnym partiom ani zadowolonym z życia liberalnym publicystom. Oni już od pierwszego dnia wojny pracowaliby nad tym, jak problem rozwiązać. Także wdrażając radykalne środki. O ile oczywiście nie zajmowaliby się nim już dużo wcześniej.

Niestety, zamiast polityków, którzy ogłosiliby, że mieszkania są prawem, a ich wznoszenie – obowiązkiem, mamy przywódców, którzy w obliczu nowego kryzysu zrobili kolejny prezent najzamożniejszym, obniżając podatki. Mniej zamożnym zaś zaś nawet nie poradzili starym zwyczajem, żeby poszli do pracy, ewentualnie założyli firmę. To, że mniej zamożni nikogo u władzy nie obchodzą, to już zbyt oczywiste.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…