Konstanty Radziwiłł, czyli minister od zrównania medycznej marihuany z promocją narkotyków oraz leczenia niepłodności poprzez wietrzenie męskich majtek, będzie ograniczał liczbę cesarskich cięć. Powoływał się przy tym na stare i nieaktualne już zalecenia WHO, jakoby stosunek cesarek do porodów siłami natury nie powinien przekraczać 15 proc., w Polsce zaś przekracza 40. Minister chce to robić poprzez „edukację społeczną, bo panie uważają, że cięcie cesarskie jest bezpieczniejsze, niż poród naturalny, a to nieprawda”.
Panie edukację okołoporodową najczęściej rozpoczynają od lektury forów internetowych. Tam bowiem mogą dowiedzieć się rzeczy, których nie powiedzą im w szpitalu. Dowiedzą się na przykład, że 30 siedzącym na facebookowej grupie kobietom, które rodziły w szpitalu imienia X kazano rodzić siłami natury przez 20 godzin, z pękniętym kroczem, pokrzykującą położną, w zatłoczonej sali, ze światłem walącym po oczach jak przy przesłuchaniu. 15 kobietom rodzącym w szpitalu Y kazano przez cały czas leżeć na plecach, po czym wyciskano z nich dziecko, kładąc się im na brzuchach. 5 kobietom w szpitalu Z urodziło się dziecko podduszone lub z trwałymi wadami, 10 cesarka uratowała życie. Są też wypowiedzi tych pań, u których nie przeprowadzono cięcia na czas. Sądząc po internetowych wyznaniach, którymi dzielą się polskie matki – głośna sprawa sztangisty Bartłomieja Bonka niczego nas nie nauczyła. U jego żony zwlekano z cesarką, jedno z bliźniąt urodziło się z trwałymi powikłaniami. Przez media przetoczyła się wtedy burza – a potem ucichła. I nic się nie zmieniło.
Kobiety, Panie Ministrze, doskonale wiedzą, że poród naturalny jest zdrowszy niż cesarka – i dla kobiety i dla dziecka. To nie jest ani rocket science, ani wiedza tajemna. Ale mają do wyboru: oddać się w ręce rzeźników i liczyć na łut szczęścia, nierzadko ryzykować życiem własnym i dziecka w polskim szpitalu, który poród czyni poniżającym i po prostu niebezpiecznym – albo „załatwić sobie” cesarkę, ewentualnie uzbierać 10-15 tys. na poród w prywatnej klinice, który nie będzie traumą.
To Pana należy wyedukować w tym zakresie. Kobiety nie są tak głupie, by myśleć, że cesarka to jakieś niesłychane szczęście. Ale nie zaproponował Pan ani konkretnych rozwiązań, ani nie przedstawił konkretnej sumy przeznaczonej na polepszenie warunków na porodówkach, na szkolenie położonych, na nowe etaty dla nich, na podwyżki. Na wyposażenie oddziałów. Nic takiego nie padło. Dlatego kobiety w internecie gremialnie zareagowały złością: bo wiedzą już, czego mogą się spodziewać: serii ulotek z krzyżykiem, opiewających zalety porodu siłami natury i sugerujących, że kilka lub kilkanaście godzin cierpień to de facto Boże błogosławieństwo, wzbogacające późniejszą więź matki i dziecka (o ile przeżyją).
Cesarek i znieczulenia unika się w szpitalach, bo to kosztuje. Taka jest smutna prawda. NFZ nie zna litości – angażowanie anestezjologa to dodatkowa usługa, za którą buli placówka. Tańszą opcją jest zostawić kobietę wrzeszczącą z bólu na plecach przez dobę za parawanem. One to wiedzą. Niech się Pan więc przygotuje na turystykę porodową, większe zyski prywatnych klinik i lawinowy wzrost ilości zaświadczeń o tokofobii. 500 plus tego nie załatwi. Kobiety naprawdę mają już dość.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …