W stolicy kraju Santiago de Chile manifestanci rozwinęli gigantyczną flagę narodową z narysowanym zamkniętym okiem: policja chilijska stosuje policyjne metody francuskie, strzela plastykowymi kulami w głowy – pozbawiła oczu już blisko 300 manifestantów. Mimo policyjnych zabójstw w służbie oligarchów (zastrzelono 23 osoby), bunt nie gaśnie.
Chilijczycy nie dają się wpędzić w nastrój żałoby. Wczoraj, jak w każdy piątek od 18 października zapełnili śródmieście stolicy w radosnym nastroju solidarności – były śpiewy i tańce w asyście trąbek i bębnów. Jak zwykle, policja przystąpiła do ataku na tłum: rozpraszano go działkami wodnymi i granatami gazowymi, co spowodowało w końcu reakcję części manifestantów. Wieczorem okolice Placu Włoskiego, który pozostaje epicentrum społecznego buntu, stały się scenami bitew. Ludzie uzbrojeni w kamienie i butelki z benzyną zbudowali barykady, by chronić się przed policyjnymi szarżami.
Chile na rozkaz amerykański stało się światowym laboratorium neoliberalizmu po zamachu stanu z 1973 r., co doprowadziło do rekordowych nierówności, upadku edukacji i ochrony zdrowia oraz symbolicznych emerytur – oczywiście w systemie kapitałowym, faworyzującym banki i spekulantów finansowych. Bezprecedensowe manifestacje spowodowały w końcu pewną reakcję rządzącej oligarchii – okazało się nagle, że nie ma problemu z
podniesieniem emerytur o nawet 50 proc. w niektórych kategoriach zawodowych. To i tak nie pozwoli wyrwać większości emerytów ze strefy biedy, lecz jest odczuwane jako pierwsze zwycięstwo buntowników.
Poza tym rząd wyłożył 5,5 miliarda dolarów na „ożywienie gospodarki”. To b. dużo, ale i tu jest problem, bo te pieniądze pójdą w olbrzymiej większości na wspomaganie kapitalistów bez żadnych hamulców wyzyskujących naród już od półwiecza. Amerykańska dyktatura chilijskiego zdrajcy – gen. Pinocheta – wprowadziła do konstytucji antyspołeczny, neoliberalny ustrój gospodarczy, o którego obalenie walczą manifestanci. Zmiany konstytucyjne będą trudne do wprowadzenia, lecz są niezbędne – Chilijczycy nie mają zamiaru zaprzestać walki.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Tak sie dzieje bo ich prawem jest pam bóg pieniądz. Ja jednak mało wiem, może złomek1 wyjasni
Gdy demonstracje antyrządowe mają miejsce w krajach, które nie kochają USA, to wystarczy, że na ulice wyjdzie kilka tysięcy demonstrantów i po kilku dniach już szturmują parlament (robią zamach stanu – ostatni przykład Boliwia).
Gdy demonstracje mają miejsce w krajach marionetkach USA, to nawet gdy na ulice wychodzi kilkaset tysięcy ludzi a demonstracje trwają wiele tygodni (albo nawet miesięcy jak we Francji) to nikomu nawet przez myśl nie przechodzi, żeby pójść na parlament i przegonić tyranów.
Czy ktoś mi może wyjaśnić dlaczego tak się dzieje?