Chorwacki premier Andrej Plenković złożył kwiaty pod pomnikiem ofiar obozu w Jasenovcu i potępił masowe mordy, jakich dopuścili się jego rodacy, zaczadzeni skrajnym nacjonalizmem. To dobra wiadomość. Czyżby pojawił się cień nadziei na to, że Chorwacja przestanie odwoływać się do tradycji ustaszy, a przynajmniej przyzwalać na kultywowanie dobrej pamięci o nich? Czy raczej premier Plenković jest po prostu nieco porządniejszym człowiekiem niż wielu jego kolegów polityków? Do tej pory bowiem łatwiej im było nadawać ulicom imiona nacjonalistów i na różne sposoby odwoływać się do tradycji i tożsamości Niezależnego Państwa Chorwackiego. Z takim bagażem Chorwacji udało się wejść do Unii Europejskiej i spokojnie w niej funkcjonować, nie budząc zaniepokojenia unijnych agend tak czułych na tle swobód obywatelskich czy mowy nienawiści. Damir Grubisa, publicysta dziennika Novi List wydawanego w Rijece, uważał w chwili przyjmowania Chorwacji do UE (2011), iż ekstremistyczny nacjonalizm opierający się na tradycjach ustaszowskich, staje się w adriatyckiej republice coraz silniejszy i będzie problemem nie tylko dla Zagrzebia. Miał rację. Jego kraj był przykładem tego, jak nacjonalizm rodzi faszyzm, a milczenie niby obiektywnych, demokratycznych i „wolnych” instytucji międzynarodowych rozzuchwala.
Ale o czym tu mówić, kiedy Ruža Tomašić, szefowa Chorwackiej Partii Konserwatywnej lubi się fotografować w ustaszowskim mundurze? Na zarzuty izraelskiego Centrum Szymona Wiesenthala o propagowanie faszyzmu odpowiedziała natomiast, że owszem, zdarzali się źli ustasze, i takich trzeba potępić, ale „zwykli ustasze” byli porządnymi ludźmi. A w obnoszeniu się i paradowaniu – jej zdaniem – w mundurze osoby służącej w obozie w Jasenovacu nie ma niczego złego. Pani Tomašić wróciła do Chorwacji dopiero po 1990 r. z Kanady na zaproszenie prezydenta, także otwartego zwolennika szowinizmu chorwackiego i czciciela tradycji ustaszowskiej, Franjo Tudjmana. Podjęła działalność publiczną z rozmachem: nie tylko założyła wspomnianą partię, ale też dwa razy zdobyła mandat do PE. Dziś nadal „europosłuje” w Brukseli. Czy tak czuły na przestrzeganie praw człowieka na Wschodzie Europy, europoseł Biedroń rozmawiał kiedykolwiek z eurodeputowaną Tomašić na temat kultu faszyzmu na terenie nadadriatyckiej republiki w jej rodzinnym kraju?
Inny przykład. Dubravka Ugrešić to chorwacka pisarka i eseistka. Wyjechała z ojczyzny z powodów politycznych i od lat pozostaje na emigracji. Przez 20 lat do rozpadu Jugosławii pracowała w Instytucie Teorii Literatury Uniwersytetu w Zagrzebiu. Specjalizowała się w literaturze rosyjskiej. Otrzymała kilka nagród międzynarodowych, m.in. w 2000 została laureatką Nagrody Heinricha Manna, w 2007 jej książka >Ministerstwo bólu< znalazła się wśród siedmiu nominowanych do Nagrody Literackiej Europy Środkowej. W momencie, gdy Jugosławia się rozpadała, występowała przeciwko szowinizmowi i nacjonalizmowi, nie chciała wojen. I tak stała się obiektem wielu ataków i gróźb ze strony środowisk „patriotyczno-ustaszowskich”. Te ugrupowania mają taką samą pozycję w Chorwacji jak środowiska tzw. „aktywistów” i członków batalionów militarnych na Ukrainie: potrafią zastraszać i eliminować z życia publicznego osoby niewygodne, mające inne niż mainstream zdanie, które hołdują lewicowym i liberalnym (w sensie klasycznym) poglądom etc. By znaleźć się na ich celowniku, wystarczy nie mieścić się w ich zatęchłym, nienawistnym światopoglądzie.
Prześladowania ludzi kultury w Chorwacji dotykają zwłaszcza tych, którzy są krytyczni wobec nacjonalizmu i klerykalizmu. Kościół w Chorwacji należał do fundamentu państwa ustaszowskiego, jest niezwykle konserwatywny, antyprawosławny i do kompletu antyserbski, równocześnie zaś tradycjonalistyczny zupełnie tak, jak znany nam Kościół w Polsce. Nie pozwala, by odczuwać wstyd czy smutek z powodu tego, jak rozpadała się Jugosławia. Dopuszcza jedynie nacjonalistyczne napuszenie i kult siły. A zagubieni, skołowani, biedni (bo Chorwacja to piękny kraj ubogich ludzi), często oszukani ludzie chcą prostych i jednoznacznych odpowiedzi. To dają im nacjonaliści, populiści, post-ustaszowskie środowiska i chorwacki Kościół. Państwo, Kościół, naród i tradycja z lat 1941-45 każą ludziom zapomnieć i szukać wroga, zamiast poszukiwać odpowiedzi prawdziwych, po bałkańsku niejednoznacznych i skomplikowanych.
To jeszcze jeden przykład, w Polsce dość znany: Oliver Frljić, ten sam, który wystawił nad Wisłą kontrowersyjną „Klątwę”. Znany reżyser, animator kultury alternatywnej, pisarz i laureat nagród międzynarodowych, skandalista łamiący tradycje… i emigrant polityczny. Zmuszony do wyjazdu z kraju przez pogróżki, które publicznie słyszał, przez medialne nagonki. Frlijć w licznych wywiadach dla mediów na Zachodzie, gdzie aktualnie przebywa, wielokrotnie podkreślał, iż jego chorwackie tarapaty łączyły się nie tyleż z obyczajowymi skandalami co ze spojrzeniem na historię najnowszą. Czytaj: nie dość negatywne podejście do Serbów i byłej Jugosławii, niezgodę na to, by dzieje Chorwacji pokazywać jako laurkę pełną dumy i chwały.
Środowiska faszystowskie (bo tak trzeba traktować pogrobowców „ustaszów”) nie mają co prawda poparcia przekładającego się na liczbę miejsc w parlamencie chorwackim, ale są niezwykle głośne, mają wpływy w mediach i edukacji, a także wspomagane są finansowo przez chorwacką diasporę z Ameryki. Tzw. „weterani wojny 1995” (operacja „Oluja”) admirowani i wspomagani przez wyżej wymienione środowiska, są ponad jakimkolwiek prawem. Gdy powiesz – skarży się Frljić – że Chorwacja była agresorem w 1995 r. , że tworzyła w czasie II wojny obozy koncentracyjne, że tamto państwo uczestniczyło w masowym ludobójstwie, jest się oskarżanym o brak szacunku dla tradycji. Gdy Frljić w 20. rocznicę wypędzenia Serbów z Krajiny wystawił w Teatrze Narodowym w Rijece spektakl pt. „Druga wojna”, spotkał go lincz medialny tak ze strony dzisiejszych fanów reżimu Pavelicia, jak i mainstreamowych, demo-liberalnych mediów. Co strasznego było w przedstawieniu? Scenariusz przewidywał mianowicie, że pięć kobiet, różnej narodowości, które żyły razem w byłej Jugosławii, będzie opowiadać o swych traumatycznych przeżyciach z okresu, gdy ten kraj się rozpadał, a ludzie, niedawni sąsiedzi i znajomi, zaczęli się zabijać. Skandal! Na scenie powinny być tylko Chorwatki, głosząc chwałę chorwackiego oręża.
Bruksela i Parlament Europejski milczą, chociaż chodzi o państwo członkowskie UE. Najgłośniej protestują przedstawiciele samych mniejszości żyjących w Chorwacji, bo oni wiedzą, że odrodzenie nacjonalizmu to dla nich niebezpieczeństwo śmiertelne. I antyfaszyści, którzy przyjęli uroczystość z udziałem premiera z ostrożnym uznaniem.
Oby wkrótce mogli te słowa uznania powtórzyć.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …