Nie z powodu koronawirusa. Szczęśliwie, przynajmniej póki co, jestem zdrowy. Obejrzałem jednak wczorajszą „debatę” prezydencką zorganizowaną przez TVP i zaniemogłem. Nie tylko na fizjologii, także na świadomości. Mój największy polityczny dylemat, po obejrzeniu tego, to upić się czy też po prostu machnąć ręką i uznać, że polska państwowość przestała istnieć. Jeżeli pretensje do prezydentury wysuwane są przez takie indywidua jak te, które poraziły dziś moją jaźń, to oznacza, że polityka stała się ringiem ciamajd zagubionych w rzeczywistości i to równoległej.

Jak to możliwe, że żadne stronnictwo w Polsce nie jest w stanie wygenerować choćby jednej przytomnej osoby na pokaz? Bo o liderach nawet szkoda wspominać. Wszak taka „debata” jak wczorajsza byłaby bardziej zajmująca, gdyby zamiast kandydatów ustawić dmuchane lalki i w ramach minutowych segmentów puszczać zmiksowane przypadkowe wypowiedzi kandydatów z disco polo w tle. Tymczasem zaserwowano nam minutowe bieda-diatryby, które są obrazą nie tylko widzów, wyborców i dziennikarstwa, ale poniżające dla samych kandydatów. Jak można w ogóle pomyśleć, że osoba, która pretenduje do prezydenckiego stolca, może w jedną minutę zreferować swój wyborczy program w jakimkolwiek zakresie?! A przecież miały być poruszane tematy poważne.

Już po pierwszym kwadransie wystąpień poszczególnych kandydatów, z których każdy zaprogramowaną miał swoją plemienną mantrę, miałem ochotę przerwać oglądanie nagrania. Nie do strawienia był Tanajno. Oglądanie nawiedzonego dziamdziaka wrzeszczącego o przedsiębiorcach to eksperyment ponad siły normalnego człowieka. Apopleksji dostałem też, gdy z ekranu spozierać na mnie zaczął niejaki Piotrowski, jakiś radiomaryjny fundamentalista. Licytował się trochę w sprawie 447 z Bosakiem, a na pytanie o Unię Europejską odpowiedział, że Tusk oddał śledztwo smoleńskie Rosjanom. Inny egzotyczny kandydat, niejaki Żółtek, powiedział, że kwestię „małżeństw homoseksualnych” (nawiasem mówiąc, zostało to postawione przez prowadzącego jako główna kwestia w segmencie „debaty” o polityce społecznej) można rozwiązać, likwidując podatek dochodowy. Dodajmy Jakubiaka, który oskarżył UE o to, że „zdziera z nas szaty porządnych chrześcijan”. Browar temu, kto wyjaśni, o co chodzi pierwszemu piwowarowi RP. Wszyscy ci trzej kandydaci mieli jednak wspólną cechę – zarażeni byli korwinowirusem, bo szczególnie nakręcali się, gdy mówili o – nie zgadniecie – obniżaniu podatków. Ilekroć podejmowali wątek fiskalny, podniecali się i mówili coraz głośniej i coraz szybciej. Nie wiedziałem, że jest tylu ludzi, którym wciąż się wydaje, że lata 90. się nie skończyły. Byłem przekonany, że poza członkami Platformy Obywatelskiej są jeszcze tylko Adam Słomka i Henryk Pająk. Aha, Jakubiak powiedział też dwa razy, że „przedsiębiorcy umierają na naszych oczach”.

Trzeba jednak im przyznać, że coś jednak powiedzieli – tak straszne niedorzeczności, że nawet chwilowo zapadły w pamięć. Za to Duda i Kidawa-Błońska nie powiedzieli kompletnie nic. Gdyby nie wzięli udziału w tej „debacie” męczyłbym się z kwadrans krócej. Kosiniak-Kamysz oznajmił, że zmienił zdanie w sprawie emerytur i że dziś nie zagłosowałby za podniesieniem wieku emerytalnego, Bosak, że jest za emeryturą obywatelską.

Wybijające się minimalnie ponad poziom były wystąpienia liberalnego demokraty Roberta Biedronia i popowego katolickiego integrysty Szymona Hołowni. Nie zaimponowali poglądami, ale dali znać, że traktują swój udział w wyborach poważnie i jakiś minimalny komunikat nawet z siebie wygenerowali. Biedroń wyraźnie chciał się przypodobać progresywistom i socjalnej lewicy – było o Jolancie Brzeskiej, o ludziach, którzy cierpią z powodu śmieciowego zatrudnienia itp. Zza Hołowni zaś od razu wyjrzał duch Michała Kobosko, szefa warszawskiego biura Rady Atlantyckiej, czyli agresywnego NATO-wskiego komsomołu. Już na początku oświadczył, że gdy zostanie prezydentem, to pojedzie do Kijowa z pierwszą wizytą, bo „niepodległa Ukraina” jest najważniejsza. Poza tym ważna jest Litwa. No cóż, mówiąc szczerze, od tego trójkąta  Warszawa-Wilno-Kijów, to wolałem już patologiczne trumpowskie Trójmorze, choć i od tego przecież spazmy wymiotne chwytają.

Na gęstą paplaninę przyprawiającą o mdłości dobrym antidotum jest słynny wiersz Majakowskiego: „W gadaniach robimy pauzę, ciszej tam mówcy! Dzisiaj głos ma Towarzysz Mauser!”. Innego wyjście nie widzę.

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…