To prawie rewolucja: socjaldemokratyczny rząd premier Mette Frederiksen przygotowuje szeroką reformę podatkową, dzięki której kraj sfinansuje wcześniejsze emerytury dla osób utrzymujących się z zawodów o szczególnie trudnych warunkach pracy. Potrzebne 3 miliardy duńskich koron weźmie z nowych podatków obciążających banki, holdingi finansowe i najbogatszych inwestorów.
42-letnia premier Frederiksen może sobie pozwolić na tak „kontrowersyjny” w kapitalizmie krok, bo jej rząd cieszy się w Danii bardzo dobrymi notowaniami i znacznym zaufaniem społecznym. Zapowiadana reforma stanowiła część programu wyborczego duńskich socjaldemokratów podczas zeszłorocznej kampanii parlamentarnej. Duński Sejm (Folketing) zamiast przyznawać sobie podwyżki w kryzysie dotykającym ogół społeczeństwa, ma zamiar uchwalić podniesienie podatków dla finansjery, by pomóc 38 tys. osobom wykonującym mocno niewdzięczne prace.
Reforma ma wejść w życie na początku 2023 r. Mette Frederiksen afiszuje optymizm – „Nie mogę sobie wyobrazić, by ta propozycja nie zyskała większości w parlamencie”. To nie powinno być problemem, bo razem z lewicowymi partiami sojuszniczymi socjaldemokraci dysponują 95 głosami w 179-osobowym Folketingu.
Naturalnie sektor finansowy, z reguły niemal nietykalny na zachodzie Europy, będzie próbował zablokować tę reformę. Narodowy Związek Banków już zakomunikował, że nie ma zamiaru finansować „tej reformy politycznej”, gdyż nie ma ona „nic wspólnego z systemem bankowym”. Bankierzy argumentują, że nagle chcieliby „wspomóc w tworzeniu nowych miejsc pracy” a podatki im to utrudnią. Pomysł lewicy na tyle spodobał się jednak w społeczeństwie, że finansjerze trudno będzie się wymigać.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…