Mandat brytyjski nad terytorium Palestyny wygasał 15 maja 1948 roku. Rezolucja nr 181 nowopowstałej ONZ mówił o podziale Palestyny brytyjskiej, z możliwością utworzenia dwóch państw – izraelskiego i palestyńskiego. U podłoża tych dokumentów leżała Deklaracja Balfoura, list Arthura Jamesa Balfoura do barona Waltera Rothschilda (przywódcy społeczności żydowskiej w Wielkiej Brytanii). List ten był deklaracją i obietnicą brytyjskiego rządu, by utworzyć w Palestynie „żydowską siedzibę narodową”. To była reakcja i pozytywna odpowiedź na starania ruchu syjonistycznego. To stary numer Zachodu – obiecać i oddać coś, co nie jest ich i gdzie od tysięcy lat ktoś żył. Na takiej glebie krwawe konflikty wyrastają jak perz. Tutaj nie było inaczej.
Nakba
Gdy tylko stało się jasne, że podzielono obszar Palestyny na niemal równe części, żydowskie bojówki przystąpiły do działań, mających zmusić Arabów do ucieczki ze swoich ziem. Pierwsze akty terroru miały miejsce już w grudni 1947 roku, potem przybierały na sile. W styczniu żydowscy terroryści zorganizowali atak na hotel Semiramis w Jerozolimie, zabijając kilkudziesięciu Arabów. Jednocześnie atakowano arabskie wioski dokonując okrutnych aktów terroru, które miały zmusić osadników do opuszczenia swoich domostw. W lutym uchodźców arabskich było już około 20 000, w tym samym miesiącu dokonała się masakra wiosek w Cezarei, setki ludzi okrutnie zabito w Deir Jasin. Żydowskie bojówki wygnały kolejne tysiące ludzi z Tyberiady, pierwszego ważniejszego miasta na tych ziemiach. W kwietniu zdobyto Hajfę zmuszając do ucieczki kolejne dziesiątki tysięcy osób w kierunku Bejrutu i Nablusu, w maju wypędzono 50 tysięcy z Jaffy… Ogółem wypędzono ze swoich domostw i ziem około 700 000 ludzi.
Do czasu proklamowania Izraela bojówki żydowskie zniszczyły, paląc i wysadzając ponad 500 miejscowości palestyńskich. Towarzyszył temu terror i okrutne masakry mieszkańców. Nazwy takich miejscowości jak Chisas, Qazaza, Deir Jassin, Khirbet Nasir, Beit Daras, Dawajima, Qisarija, Tantura to nazwy masowych mordów cywilów przez bojówki żydowskich fanatyków, w których zabito około 30 tysięcy osób.
Lata 1948-49 uznano po fakcie za pierwszą wojnę izraelsko-arabską. Izrael zajął około 78 proc. terytorium, wskazanego przez ONZ jako zalążek przyszłego państwa Palestyna. Izrael odmówił powrotu wypędzonym, którzy w różnych miejscach samej Palestyny i innych krajów arabskich tworzyli obozy uchodźców, istniejących do dziś.
Strona palestyńska twierdzi, że sukcesy bojówek syjonistycznych nie byłyby możliwe, gdyby przed swoim odejściem Brytyjczycy nie zostawili 3000 ochotników spośród żołnierzy swojego korpusu, którzy wspomogli bojówkarzy bronią i wyszkolili, przygotowując do walk.
Oczywiście, narracja izraelska jest różna od powyższej: to była wojna, my się broniliśmy przed nimi, którzy próbowali zepchnąć nas do morza, oni przegrali, my wygraliśmy, zwykła rzecz. Niezupełnie.
David Ben Gurion mówił tak: „Gdy staniemy się siłą dzięki utworzeniu własnego państwa, obalimy podział i zajmiemy całą Palestynę. Państwo nasze będzie tylko początkiem w realizacji syjonizmu, jego zadanie będzie polegało na przygotowaniu dalszej ekspansji. Państwo będzie musiało wykonać to zadanie nie poprzez wygłaszanie kazań, ale dzięki karabinom maszynowym”. A Józef Weitz, sprawujący funkcję przewodniczącego Departamentu Osadnictwa Agencji Żydowskiej, powiedział: „Między nami musi być jasne, że nie może być żadnego pokoju między dwoma narodami w tym kraju. Nie osiągniemy naszego celu, jeżeli Arabowie nadal będą w tym kraju. Jedynym wyjściem jest przeniesienie wszystkich Arabów do sąsiednich państw. Ani jedna wieś, ani jedna osada nie powinna się ostać”.
Oznacza to, że kwestia ekspansji i zajęcia całego terytorium, na którym mieliby legalnie mieszkać Palestyńczycy, była jasna od samego początku. Syjoniści byli zdecydowani na siłowe rozwiązanie i zmuszenie do emigracji mieszkańców tych ziem i żadna rezolucja ONZ nie miała dla nich specjalnego znaczenia.
Ich Nakba
Nakba w dokumentach, sporach historyków, materiałach źródłowych, z którymi mogę się zapoznać w klimatyzowanym pokoju dobrego hotelu to tylko część historii. Druga, ważniejsza, jest w ludziach.
Bo wreszcie wyszliśmy z oazy luksusu i przez trzy dni jeździłem od jednego obozu uchodźców do drugiego, patrzyłem na spalone przez żydowskich osadników wioski, rozmawiałem z ludźmi, których próbowano spalić żywcem razem z ich domami, oglądałem zapisy z kamer przemysłowych rejestrujących atak osadników ochranianych przez izraelską policję. Mam, czego chciałem.
To były ciężkie dni. Nie tylko fizycznie – 40 stopniowy żar, kilometry po wąskich uliczkach obozów uchodźców, ale i psychicznie – kiedy jedną za drugą musisz wysłuchać opowieści o tragediach sprzed lat całych rodzin, śmierci i obecnym życiu w beznadziei, a jednocześnie w determinacji, żeby się nie poddawać. Po którejś takiej wstrząsającej historii, wpada się w jakąś obojętność. Rejestrujesz słowa, terminy, czyjeś zniszczone pracą ręce, czasem grymas na twarzy, ale tak naprawdę jesteś już obojętny na grozę wypowiadanych do ciebie słów.
Tak jak w tej parze starych Arabów z Australii. On opowiada mi, jak w 1947 roku do jego wioski weszli bojówkarze żydowscy i wyganiali ludzi, opornych zabijali na miejscu. Mówi, że widział kobiety z obciętymi piersiami. Na pytanie, czym jest dla niego Nakba, patrzy na mnie przez chwilę i zaczynają trząść mu się usta. Potem mówi: „Moim życiem”. I potem nie powie ani słowa. Następnego dnia, gdy jeszcze przez chwilę rozmawiamy, pytam go czy chciał wrócić, tam gdzie był. „Zawsze” odpowie i patrzy na mnie, pewnie oczekując, że zrozumiem i poczuję to, co on.
Kobieta z pierwszego obozu uchodźców, w Jalazoun, do którego trafiłem opowiada, że była wtedy dzieckiem, ale pamięta, jak bardzo się bała i że ojciec nerwowo brał tylko najważniejsze
rzeczy, bo liczył, że przecież niedługo wrócą. Nie wrócili nigdy. A jej wioski już nie ma. Nawet była tam kilka razy. Nic nie ma. Jest tylko studnia, a raczej to, co z niej zostało. Parę lat temu pojechali tam z kilkoma młodymi ludźmi i na ich prośbę stała koło tej studni, którą zapamiętała z dzieciństwa i z pamięci odtwarzała obraz całej wsi. Mówiła, gdzie stał czyj dom, jak biegły ulice, a młodzi nanosili na papier to, co przekazała. Po powrocie zrobili całą mapę nieistniejącej wsi, potem makietę. To wszystko, co zostało z jej życia. No i klucze od domu, którego nie ma.
Klucze od domów, z których zostali wypędzeni, widziałem podczas moich spotkań. Teraz już takich się nie robi. Współczesne klucze to niewielkie, nieledwie eleganckie metalowe przedmioty, otwierające nowoczesne zamki. Klucze Nakby to stare klucze, wielkie z dużymi uszami i piórem. Dziwne jest patrzeć na nie, wyciągane z szaf i schowków, gdy nagle uświadamiasz sobie, że one już nigdy niczego nie otworzą. Klucz w takim kształcie jest symbolem Nakby. Jest nad bramą wjazdową do obozy w Betlejem, można go spotkać w małych warsztatach jubilerskich, gdzie z pełni rolę ozdoby, wyrabianej z korpusów pocisków i granatów z gazem łzawiącym, wystrzeliwanym przez wojsko izraelskie, gdy wchodzi na teren obozów, by kogoś zatrzymać, aresztować, przeszukać mieszkania, pobić, zastrzelić.
Obozy uchodźców to oddzielne byty. Ciasne, z chaotyczną zabudową, przypominająca rzucone byle jak klocki, jeden na drugim.
– Wiesz czemu tak jest? – mówi mi Mohammad, Palestyńczyk, z tytułem inżyniera budownictwa zdobytym na Politechnice w Gliwicach – Bo kiedy przybyła 75 lat temu pierwsza fala uchodźców, to oczywiście mieszkali w namiotach. Wierzyli, że to tymczasowe schronienie, bo ich krzywda zostanie szybko naprawiona przez społeczność międzynarodową. Potem, gdy okazało się, że nikogo nie obchodzimy, wolno nam było budować pomieszczenia, bo przecież nie nazwę tego domem, i powierzchni 4 metry na 4. Na planie kwadratu.
Gdy dzieci rosły, stawały się dorosłe, zakładały rodziny, to gdzieś chciały mieszkać, więc nadbudowywali na jednym klocku następną kondygnację. I na niej następną. Jestem inżynierem i słowo ci daję, że nie wiem, czemu to się wszystko nie zawaliło już dawno. To nie ma prawa stać. A tak wyglądają całe obozy uchodźców.
Zapytam potem jednego z palestyńskich przyjaciół, czemu stąd nie wyjeżdżają. Czemu nie szukają lepszego życia, nie chcą uciec od bezrobocia, fatalnych warunków sanitarnych,
mieszkaniowych, od poczucia beznadziei? Od tej, brutalnie rzecz ujmując, wegetacji?
– Bo stracimy tożsamość. Rozpuścimy się w anonimowym tłumie naszych rodaków na przykład w Ramallah. Dziś trzymamy się całymi pokoleniami razem: z tej samej wioski. Wyjdź na ulicę zapytaj kogokolwiek skąd jest. Odpowie ci, wymieniając nazwę miejscowości, z której wygnano jego przodków.
Zrobiłem ten eksperyment, zapytałem dzieciaki, tak na oko 8-10 letnie skąd są. Wymieniały nazwy miejscowości swoich rodzin.
– A tutaj? – dopytywałem.
– Tutaj mieszkamy.
Żeby uświadomić, czym są obozy dla uchodźców – kilka danych z jednego tylko. Obóz Jalazoun w prowincji Ramallah i Al Bireh na Zachodnim Brzegu, położony 7 kilometrów na północ od Ramallah i sąsiadujący od północy z miastem Jifna , Deir Dibwan na wschodzie, Bir Zeit na zachodzie i nielegalną w świetle prawa międzynarodowego izraelską osadą BeitIL. Jalazoune liczyło około 8700 mieszkańców. w 2006 r. i 9 450 w 2013 r. Szacunkowo zamieszkały przez 14 000 ludzi. Średni wiek mieszkańców obozu wynosił 24 lata. Gęstość zaludnienia wynosi 51 383 mieszkańców na kilometr kwadratowy.
Nakba się nie kończy
Nablus różni się od Ramallah. Tutaj już tak łatwo nie znajdziesz uśmiechających się do ciebie przechodniów.
W powietrzu wisi atmosfera agresji, ludzie patrzą na ciebie tak, byś poczuł się tym, kim tak w istocie jesteś – nieproszonym gościem. Czasem właściciele sklepików siedzący na ulicy odpowiedzą na „Salam Alejkum” i wtedy trochę jakby łagodnieją. Na jednej z uliczek organizatorka woła nas, zakazuje oddalać się od grupy i kategorycznie zabrania fotografować. Po chwili już wiem dlaczego. Ten rejon patrolowany jest przez ludzi uzbrojonych w broń długą. Spoglądają na nas bez uśmiechu. Potem gdzieś tam w oddali słychać strzały.
W starym Nablusie prowadzą nas na miejsce niedawnych walk z izraelskim wojskiem. Pokazują okna wygięte wybuchem jakiegoś pocisku, albo rakiety.
Na ścianach wąskich uliczek wiszą fotografie męczenników*, poległych podczas walk z Izraelem.
Daty śmierci są sprzed dwóch miesięcy. Twarze męczenników są na każdym kroku.
W większości młodych, albo bardzo młodych. Są twarze kobiet i dzieciaków.
W innym obozie, wieczorem, kiedy już się ściemnia, pojedziemy na cmentarz, na którym leżą ofiary ostatnich walk, groby jeszcze
świeże. Obok jest już wykopany nowy dół. Nie wiadomo, czy na wszelki wypadek, czy też czeka na konkretne ciało.
Historia Nakby nie jest tylko historią. Ona wciąż się toczy. Tak jak w wiosce Turmus Ajja.
To bogata miejscowość. Część domów zbudowana jest przez Palestyńczyków, posiadających obywatelstwo amerykańskie. Gdy są już na emeryturze, wracają do kraju i za uzbierane pieniądze stawiają domy co najmniej dobrze wyposażone.
W czerwcu tego roku grupa fanatycznych osadników żydowskich napadła na wioskę. Jak to wyglądało można sobie obejrzeć z obrazów wielu kamer przemysłowych, które właściciele domów rozmieścili na terenie swoich nieruchomości.
Zamaskowani młodzi ludzie idą grupą przez ulicę, rzucają kamieniami. Następna kamera – dwóch młodych ludzi usiłuje podpalić samochód. Kolejne ujęcie: któryś z napastników wdziera się do domu. Następne ujęcie: ktoś rzuca do wnętrza domu przedmiot przypominający butelkę z płynem zapalającym. Takich zapisów jest mnóstwo.
Największe wrażenie robi na mnie zapis, kiedy jeden z zamaskowanych napastników, zrzuca z niskiego murku, ogradzającego pusty dom, doniczki z pięknymi kwiatami. Żeby nie zostało w zniszczonej wsi nic ludzkiego. Kiedy oglądam te zapisane sceny, wciąż szukam słowa, którym mogę nazwać to, co widzę. Przecież to jest…
– …pogrom – odwraca się do mnie znajoma dziennikarka – To pogrom.
Tak, tego słowa szukałem. Do tej pory spotykałem się z nim w książkach Izaaka Babla, gdy opisywał pogromy żydowskich wiosek przez Kozaków. Teraz pogrom urządzają Arabom Żydzi. Historia śmieje się w Turmus Ajja wyjątkowo ponuro.
Wszedłem do jednego z tych spalonych do szczętu domów. Na zewnątrz starsza pani opowiadała, jak uciekła z rodzina na najwyższe piętro, próbując ratować się od płomieni. Pomoc
przyszła w ostatnim momencie. Ja w środku oglądam poczerniałe od ognia ściany sufit, rozbite skorupy na podłodze i odruchowo biorę szczotkę, stojąca w kącie i zaczynam, też odruchowo, zamiatać je do kąta. Jakbym chciał, żeby to miejsce szybciej wróciło do życia, zamiatam, nie uświadamiając sobie bezsensu tego, co robię. Przestaję, kiedy kątem oka rejestruję nie rozumiejący wzrok patrzących na mnie moich kolegów dziennikarzy.
– O, tam – pokazuje przewodnik ręką na niedalekie wzgórza, na którego zboczach widać żydowskie osiedle – najpierw pojawiły się dwa namioty. Kiedy tam podeszliśmy, żeby dowiedzieć się, co to za ludzie, przebywający tam Żydzi powiedzieli nam, że to będzie obóz sportowy dla młodzieży żydowskiej i że za dwa tygodnie się wynoszą. Za dwa tygodnie stało tam już kilka domów nowego, nielegalnego osiedla żydowskiego bronionego przez izraelskich żołnierzy z bronią gotową do strzału. Dziś osiedle jest niemal gotowe. Czy można tam podejść?
– Nawet nie próbuj. – mówi Palestyńczyk – Strzelają bez ostrzeżenia.
W lutym tego roku rząd izraelski podjął decyzję o zalegalizowaniu wszystkich żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. Tym samym pokazał środkowy palec ONZ-owskim dokumentom, uznających budowę tych osiedli na terytoriach okupowanych, za nielegalne właśnie. W czerwcu ten sam rząd zatwierdził plany budowy kolejnych 5700 domów na Zachodnim Brzegu.
Ataki na palestyńskie wioski i osady Izrael tłumaczy odwetem za terrorystyczne zamachy na obywateli Izraela, przebywających, przypomnę, nielegalnie na ziemiach okupowanych.
– Są okupantami – tłumaczył mi jeszcze przed wyjazdem Sufian. – Rozumiesz? To znaczy, że oni nie mają żadnych praw. Mają tylko obowiązki wobec ludności okupowanej. Oczywiście nie przestrzegają żadnego z nich, ale niczego innego się po nich nie spodziewamy. Ale my mamy prawo się bronić. Każdym sposobem. Musimy doprowadzić okupantów do stanu, w którym każdego dnia, gdy wychodzi do pracy, musi mieć świadomość, że może nie wrócić, bo zostanie zabity jako okupant. Nie mów mi więc, że dokonujemy zamachów terrorystycznych, bo terrorystami są oni, nie my.
Jego narracji nie muszę podzielać, ale odrzucać nie mam prawa.
Koniec Nakby i pokój
Chyba każdy w miarę przytomny człowiek będący w Palestynie i Izraelu prędzej czy później zada sobie pytanie: „Kiedy to się wreszcie skończy? Kiedy przestaniecie się wzajemnie zabijać?” Potem, (co też typowe) zaczyna zadawać to pytanie najpierw swoim znajomym, potem trochę ważniejszym ludziom, dziennikarzom i urzędnikom… I nic. Dziś odpowiedź na to pytanie jest trudniejsza niż kiedykolwiek.
Krzysztof Płomiński, wieloletni ambasador Polski w krajach arabskich, który czuje ten region, gdy pytałem go w audycji Strajku o pokój tutaj, wprost powiedział, że to jest na razie niemożliwe. A przecież próbowano.
W 1993 roku w Oslo zakończyły się rozmowy o pokoju. Podpisano porozumienie 13 września 1993 rok w obecności premiera Izraela Icchaka Rabina, przywódcy Organizacji Wyzwolenia Palestyny, Jasera Arafata i ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona. To była tzw. Deklaracja o zasadach. Wzajemnie uznały się Izrael i Palestyna, określono zasady wzajemnego współistnienia. Potem było Oslo II, z września 1995 roku w Tabie w Egipcie. Porozumienie to dzieliło obszary na Zachodnim Brzegu na A, B i C. Obszar A jest pod jurysdykcją palestyńską, obszar B pod łączną jurysdykcją Izraela i Palestyny, obszar C jest zarządzany wyłącznie przez administrację Izraela, a Palestyńczycy nie mają tam prawa swobodnego wstępu. Dzisiaj nic z tych porozumień, dających nadzieję milionom, nie zostało.
– Oslo? To druga Nakba – mówi Amir, Palestyńczyk mieszkający w Polsce – Oszukano nas i dzisiaj nikogo nie obchodzi, że Izrael wrzucił to wszystko do kosza i zabija nas, i wysiedla bezkarnie.
– Porozumienie z Oslo drugą Nakbą? – odpowiada pytaniem na pytanie wysoki urzędnik palestyńskiego ministerstwa spraw zagranicznych – Może i tak. To z pewnością jest rozczarowanie. Ale ja w 1993 roku mieszkałem w Tunezji, tam była duża palestyńska diaspora, która próbowała organizować się od nowa. Pamiętam, jak przyjechał do nas Arafat. Na sali siedziało około 1000 osób i wszyscy nabuzowani wściekłością na Arafata, że chce podpisać porozumienie z Izraelem. Arafat popatrzył na nas i mówi: „Jesteście wściekli na mnie? Macie uwagi do porozumienia? Ja mam ich sto. Ale jeżeli nie wykorzystamy szansy na zbudowanie choćby zrębów przyszłego państwa palestyńskiego, jego administracji, kadr urzędniczych, oświatowych i innych, to nigdy nie będziemy mieli własnego państwa. To szansa dla nas, może ostatnia”. Długośmy się kłócili, krzyczeli, obrażali. Ale w końcu nas przekonał. Warto było to podpisać.
Na pytanie, czemu to zostało zniszczone, odpowiada, że po zamordowaniu przez żydowskiego fanatyka Icchaka Rabina i śmierci Arafata, na polu boju dyplomatycznego został tylko Szimon Perec.
– A on był tchórzem. Bez Rabina nie potrafił podjąć żadnej własnej decyzji. Wahał się, cofał, nie potrafił przeciwstawić się izraelskim radykałom i fanatykom. Dał umrzeć porozumieniu z Oslo.
***
Świat dzisiaj zapomniał o Palestynie. Wszystko przykryła wojna na Ukrainie. O tym się mówi, o pomocy Ukrainie się obraduje, dla nich zbiera pomoc humanitarną, piętnuje zbrodnie, wskazuje i szuka winnych. Palestyńczycy nie mówią tego głośno, ale w rozmowach wyczuwa się rozżalenie, że tragedia Ukrainy zabrała tragedię Palestyny i Palestyńczyków. Zachód, korzystając z tego, że wszyscy patrzą na Ukrainę, pozwala Izraelowi robić z Palestyńczykami co chce, dokonywać tych wszystkich zbrodni i niecnych uczynków, które do lutego 2022 były pod jakąś tam kontrolą dobrych ludzi z całego świata. Dzisiaj Palestyna nikogo lub prawie nikogo nie interesuje.
Spektakularnym dowodem na obojętność Zachodu na sprawę palestyńską było idiotyczne i całkowicie nieludzkie wystąpienie przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen 23 kwietnia tego roku. Bez jakiegokolwiek cienia refleksji von der Leyen w Dniu Niepodległości Izraela powiedziała, że państwo to doprowadziło przez 75 lat swojego istnienia do „rozkwitu pustyni”. Tak, jakby tam wcześniej nie było nic i nikt tam nie mieszkał.
– Dzisiaj świętujemy 75 lat tętniącej życiem demokracji w sercu Bliskiego Wschodu, 75 lat dynamizmu, pomysłowości i przełomowych innowacji. Dosłownie sprawiliście, że pustynia rozkwitła, co mogłam zobaczyć podczas mojej zeszłorocznej wizyty na pustyni Negew – to słowa przewodniczącej KE. Bardziej już napluć w twarz Palestyńczykom nie mogła. Nie jestem zbyt wysokiego mniemania o talentach i poglądach Ursuli von der Leyen, ale przyznać trzeba, że trzeba się bardzo postarać, żeby pokazać całemu narodowi, jak bardzo ma się go w tyłku. Władze Państwa Palestyna natychmiast zareagowały i zażądały przeprosin. Nic z tego. Nikt nawet nie mrugnął okiem. Kogo dziś na Zachodzie obchodzi Palestyna?
Ile jest warta Palestyna? Nic, jeśli mierzyć jej wartość pasmem śmierci, które ciągnie się od jej powstania. Przychodzi bowiem taki moment, że człowieka z zewnątrz ogarnia złość, że od 75 lat walczące strony nie potrafią się dogadać i zabijają się bez końca. „A weźcie wy się ogrodźcie drutem kolczastym i pozabijajcie wzajemnie do trzeciego pokolenia, tylko już dajcie spokój”, myśli sobie ktoś, dla kogo porozumienie jest łatwe, to tylko kwestia intensywności rozmów.
Wszystko, jeśli pojechałeś do Palestyny i brnąc przez rozpalone ulice miast i osiedli spotykasz ludzi, którzy wiedzą, że nie mają innej alternatywy, jak tylko walczyć, dosłownie, o życie. Bo po drugiej stronie jest śmierć i nieistnienie całego narodu. Nie chcą na to pozwolić. Nie mogą.
– Dziękuję, że przyjechałeś – ściskał mi rękę w obozie uchodźców w Betlejem jakiś starszy człowiek. – Wróć do siebie i opowiedz, co widziałeś. Patrz na to jak my, ale swoimi oczami.
Patrzę zatem.
Część I czytaj tutaj.
* Muzułmanie wierzą, że Allah nagradza życiem pośmiertnym w raju tych wiernych męczenników, którzy ponieśli śmierć w walce z „niewiernymi”, kobiety zmarłe podczas porodu, ofiary pożaru, topielców, ofiary epidemii . Również tych muzułmanów, którzy zginęli, broniąc swojej własności, określa się mianem „szahidów”. Pojęcie męczeństwa w islamie różni się więc od chrześcijańskiego i żydowskiego, które uznają za męczenników wyłącznie ofiary prześladowań religijnych.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…