Od kilku dni obserwatorzy międzynarodowego życia politycznego zadają sobie pytanie, czy ostatnie nieporozumienia między Ukrainą a Polska zwiastują znaczne ochłodzenie we wzajemnych stosunkach.
Zaczęło się od przemówienia prezydenta Zełenskiego na forum ONZ. Zełenski zarzucił krajom, które utrzymały embargo na import ukraińskiego zboża na swoje terytoria, że deklarują przyjaźń jedynie werbalnie, a tak naprawdę przygotowują „scenę dla rosyjskiego aktora”. Polska nie została tam wymieniona, ze nie można było mieć żadnych wątpliwości, że chodzi m. in. właśnie o nas.
Zełenskiemu odpowiedział prezydent Duda, który porównał Ukrainę do tonącego człowieka, który broniąc się przed śmiercią zachowuje się tak, że gotów jest wciągnąć pod wodę nawet swojego wybawcę. Aluzja była dość czytelna i została właściwie zrozumiana. Zełenski podczas wizyty w Kanadzie jeszcze raz dał wyraz swojemu czarno-białemu widzeniu świata, twierdząc, że można być albo za Ukrainą, albo za Rosją, trzeciego wyjścia nie ma. Z polskiej strony jeszcze odezwał się premier Morawiecki, który stwierdził, że Zełenski obraził Polaków i żeby więcej tego nie robił. Powiedział też, że Polska przestaje wysyłać broń na Ukrainę poza tą, która jest efektem wcześniejszych kontraktów. Do tego trzeba dodać wypowiedzi pomniejszych polityków z jednej i drugiej strony, równie lub bardziej radykalne.
Wreszcie w sprawę wmieszały się Stany Zjednoczone, żądając wyjaśnień w sprawie, a w szczególności słów premiera Morawieckiego o ograniczeniu dostaw broni. USA, jak donosi „Fakt” miła się zaniepokoić, czy postawa Polski nie zagrozi jedności NATO, które musi być zjednoczone wokół działań skierowanych przeciwko Rosji.
Źródła rosyjskie przez chwilę szukały sensacji w kłótni między Polską a Ukrainą, jednak co bardziej przytomni komentatorzy zwracali uwagę, że jej rezultat zależy nie od Warszawy albo Kijowa, a od Waszyngtonu.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…