Patrzę na obiegające świat dramatyczne obrazy z Kabulu podczas panicznej ucieczki interwencyjnych wojsk USA i powracają wspomnienia. Nie tylko z kwietnia 1975 r. w Sajgonie, ale też z października 1993 r. w Mogadiszu. I może jeszcze kilka podobnych by się znalazło. Wspomnienia nasuwają jedyną z możliwych refleksji: czy największe aktualnie mocarstwo na świecie (a przynajmniej kraj, który za takowe się uważa), nie jest w stanie wyciągnąć racjonalnych wniosków ze skutków swojej krótkowzrocznej polityki? Najwyraźniej – nie.

Tak się zazwyczaj w historii działo, iż uwiąd imperium, zbytnie zadufanie jego elit w reprezentowaną siłę  i zbytnie skupienie się rządzących imperium na prywatnym zbytku, pomnażaniu i tak już kolosalnego, indywidualnego kapitału musi owocować groźnymi dla otoczenia konwulsjami. USA dotyczy to w pierwszej kolejności, ale korci mnie, żeby tę refleksję rozciągnąć na cały Zachód, rozumiany jako pewna kulturowo-polityczna całość.

Kolejne wspomnienie: upadek Muru Berlińskiego. Zachód z Ameryką na czele zachłystuje się swą przewagą, mocą swych (wątpliwych, jak się okazuje) wartości. Dodają mu poczucia bezkarności kolejne wojny i interwencje: rozpad Jugosławii, Somalia, interwencja w Panamie, atak na Afganistan, potem na Sudan, interwencja w Iraku, Libia i Syria. Poczucie siły splata się z przekonaniem o bezwzględnej wyższości wszystkiego, co kojarzy się z zachodnią cywilizacją. Szermując nad miarę humanistycznym kanonami jako tłem dla „polityki kanonierek” Zachód doszczętnie je skompromitował w poza-zachodnim świecie. To samo dotyczy pojęcia demokracji liberalnej. Niesiona na bagnetach, nie kojarzy się z wyzwoleniem. Raczej ze zniszczeniem.

Pierwszą zapowiedzią zmian relacji Zachód – reszta świata było monachijskie wystąpienie prezydenta Rosji Władimira Putina z 12 lutego 2007 r. Ale podobne frazy padały wielokrotnie. Ostatnio swoje jednoznaczne NIE dla jednobiegunowego świata wypowiedzieli minister spraw zagranicznych Chin Wang Yi (podczas marcowego spotkania w Anchorage przedstawicieli ChRL i USA) czy ostatnio, na kanwie sytuacji w Afganistanie, premier Pakistanu Imran Ahmad Khan Niazi.

Obalenie Muru Berlińskiego zapowiadało świat bez granic. Wolny, swobodny, bez wyzysku i politycznego przymusu. Tyle w teorii. W praktyce był to świat poddany zachodnio-atlantyckiej władzy. Nowy drenaż bogactw, neokolonializm, wyzysk i dalszą ekonomiczno-intelektualną eksploatację „obcych” państw i kontynentów. A mury? Dziś podobne do berlińskiego zapory rosną na całym świecie, budowane ochoczo przez
„wzorowych demokratów”. Teraz na Litwie, wcześniej na granicy meksykańsko-amerykańskiej, potem w Ceucie i Melili. Nie-zachód słyszy jasno od zachodu: nie jesteśmy edenem przeznaczonym dla wszystkich. 12 czerwca 1987 r. Ronald Reagan wołał do Gorbaczowa: „Zburz Pan ten mur!”. Kto dziś rzuci podobne wyzwanie?

Zachód musi, a lekcja afgańsko-kabulska jest ostatnim dzwonkiem dla takiej edukacji, zrozumieć, iż nie jest już pępkiem świata, a jego dokonania cywilizacyjno-kulturowe – mimo bezsprzecznych osiągnięć i sukcesów – obarczone są jednocześnie w poza-zachodnim świecie bardzo negatywnymi, sięgającymi okresu kolonialnego, doświadczeniami. Po Kabulu będzie już hipokryzją i cynizmem absolutnym powtarzanie wytartych fraz o niesieniu wolności i demokracji. W Afganistanie, Libii czy Iraku widać, co naprawdę „demokraci” przynieśli, i jak się potem wynosili, zostawiając za sobą zgliszcza. Tylko wzajemna współpraca, równoprawność warunków owej współpracy, dialog i poszanowanie godności INNYCH może nasz świat pchnąć ku innej rzeczywistości. Zagrożeń dla świata jest wiele, ale tylko równoprawna współpraca i dialog mogą te globalne zagrożenia zniwelować, stawić im czoła. Zachód musi to zrozumieć.

Podczas Światowego Forum Demokracji w Warszawie (25-27.06.2000) w odpowiedzi na otwierające je wystąpienie polskiego MSZ Polski Bronisława Geremka, Yohendra Yadava z Indyjskiego Instytutu Demokracji Porównawczej miał powiedzieć; „Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku, w nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dania”. I to jest moim zdaniem najlepsze podsumowanie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…