Dziś w palestyńskiej enklawie pojawiła się delegacja Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jednocześnie władze ogłosiły, że w Strefie są dwaj pierwsi zarażeni. Zdaniem specjalistów, epidemia na tym gęsto zaludnionym pasie ziemi, może przynieść „wielką katastrofę”.
Co dwaj pierwsi to palestyńscy robotnicy, którzy pracowali w Pakistanie i wrócili przez granicę z Egiptem. Na razie czują się dobrze, są na kwarantannie, nie mieszali się z ludźmi. Tym niemniej nad Strefą wisi groźba epidemii jak wszędzie. Cieśnią się tu dwa miliony ludzi, bieda wielka, a służba zdrowia nie daje sobie rady. Izrael przepuścił przez granicę 60 testów i trochę skafandrów. Hamas zbudował tysiąc pokojów izolacji dla przyszłych chorych, ale w Strefie jest tylko kilkadziesiąt łóżek reanimacji.
Izrael blokuje Strefę od 2007 r. Dziś państwo żydowskie ma prawie tysiąc zarażonych, a Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu 57. Pierwsi zarażeni w Gazie zwiastują sytuację, którą Matthias Schmale z ONZ porównuje do „Diamond Princess” – wielkiego wycieczkowca, po którym w lutym wirus rozszedł się szybko. W zamkniętej przestrzeni zaraziło się ponad 700 osób na 3700 pasażerów.
Wszelkie zgromadzenia ludowe odłożono na później, szkoły zamknięto. Ludzie mają siedzieć w domach. W Izraelu bezrobocie nawet w czasie kwarantanny pozostaje dużo mniejsze, ale idzie ostro w górę, już prawie 17 proc. W Gazie na ogół zamknięto meczety, a w Izraelu synagogi nie mogą przyjmować więcej jak 10 osób (niektóre 20). Premier Netanjahu, który ciągle trzyma się władzy, zapowiedział, że w epidemii „zginą dziesiątki tysięcy Żydów”, lecz ministerstwo zdrowia nie podziela tego pesymizmu.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…