Pierwszy raz od początku wojny (dziewięć lat temu), Damaszek jest sparaliżowany, martwy. „Nigdy w życiu nie widziałem, żeby sklepy były zamknięte całymi dniami” – mówił dziennikarzom 59-letni mężczyzna, mieszkaniec starówki, rzadki przechodzeń. Ludzie obawiają się, że to nic nie pomoże, a nastanie jeszcze dotkliwsza bieda.
Wojna bardzo zubożyła społeczeństwo syryjskie: lata bitew i zniszczeń wcisnęły 80 proc. Syryjczyków poniżej progu biedy. Zapowiedź epidemii Covid-19 kazała władzom podjąć bezprecedensowe decyzje, prawie wszystko jest zamknięte. Po największym stołecznym suku al-Hamidije chodzą tylko mężczyźni w kombinezonach. Nie działają szkoły i uniwersytety, restauracje, bary, kawiarnie, ani transport publiczny między prowincjami. Wprowadzono godzinę policyjną.
Syryjczycy próbują odbudowywać, ale wojna mocno zredukowała liczbę szpitali i przychodni: funkcjonuje dziś ok. 60 proc. 70 proc. personelu zamieniło się wcześniej w uchodźców, tylko część wróciła. Za mało ludzi, za mało leków, za mało łóżek: organizacje humanitarne alarmują, że to się może skończyć bardzo źle w razie wybuchu epidemii. Wojna przyniosła już ponad 380 tys. zabitych.
Tymczasem bezrobocie wielu wydaje się groźniejsze od Covid-19, choć noszą maski na ulicy. Miliony rodzin ledwo wiążą koniec z końcem, każda przerwa w dochodach to dramat. Państwo ma zamiar pomagać, ale jak wszędzie na świecie, obawy o jutro przejmują wielu ludzi. A co będzie, gdy epidemia sięgnie obozów uchodźców z okupowanego przez dżihadystów Idlibu, koczujących pod turecką granicą? Na razie w Syrii zanotowano tylko pojedyncze przypadki zakażeń, lecz mało kto spodziewa się, że to wszystko.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…