O wyjątkowo trudnej sytuacji Autonomii Palestyńskiej, jedności Palestyńczyków na okupowanych ziemiach i milczeniu społeczności międzynarodowej Portal Strajk rozmawia z Rijadem al-Malikim, ministrem spraw zagranicznych Palestyńskiej Władzy Narodowej – rządu Autonomii Palestyńskiej.
Premier Palestyńskiej Władzy Narodowej, czyli rządu Autonomii Palestyńskiej, powiedział, że nadchodzące lato będzie gorące – i to na wielu poziomach. Jak to rozumieć? Czy w najbliższych miesiącach możemy spodziewać się prawdziwych wstrząsów na Bliskim Wschodzie?
To „gorące lato” ma wiele znaczeń. Po pierwsze – gospodarka. Izrael znacząco zredukował kwoty z podatków, jakie przekazuje co miesiąc do dyspozycji Autonomii Palestyńskiej. Jako że odmówiliśmy w takiej sytuacji przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy z Tel Awiwu, musieliśmy zapożyczyć się w lokalnych bankach i czasowo obciąć wypłaty pracowników budżetówki o 50 proc. Za dwa, trzy miesiące skończy się również limit pożyczek bankowych. To będzie dla nas poważny problem.
Po drugie – polityka. Stany Zjednoczone zapowiadają, że wkrótce poznamy szczegóły „układu stulecia”, ich pomysłu na rozwiązanie kwestii palestyńskiej. Spodziewamy się, że USA będzie nadal naciskać na Palestyńczyków, by zrezygnowali z walki o swoje państwo. Musimy wypracować strategię, jak na te naciski odpowiedzieć. Nie jest wykluczone, że ta konfrontacja osiągnie „gorący” poziom.
Jest też nasz wewnętrzny problem. Ciągle nie ma porozumienia między rządem na Zachodnim Brzegu a Hamasem, który rządzi w Strefie Gazy. My czyniliśmy starania, by się z nimi dogadać, by mógł powstać palestyński Rząd Jedności Narodowej. Hamas najwyraźniej nie jest tym zainteresowany. Tymczasem jesteśmy w okresie, gdy Izrael nie ma stałego rządu, tylko tymczasowy. Premier Netanjahu sądzi, że w takim czasie może sobie pozwolić absolutnie na wszystko – i nikt nie pociągnie go do odpowiedzialności.
Liczycie się z tym, że spełni swoje groźby o przyłączeniu części Zachodniego Brzegu do państwa Izrael?
Nie tylko z tym. Żeby pozyskać koalicjantów ze skrajnej prawicy, a także odebrać im elektorat, Netanjahu przydałaby się wojna. Z kim? Widzę dwie możliwości – Hezbollah w Libanie i Hamas w Gazie.
Wojna z Hezbollahem byłaby jednak bardzo ryzykowna. I kosztowna.
Zgadzam się. Ich potencjał jest w zasadzie równy izraelskiemu. Mają broń, wyposażenie wysokiej jakości. Hamas jest zdecydowanie słabszy. Więc gdyby Netanjahu naprawdę poszedł na wojnę, to z Hamasem. Z myślą o przejmowaniu ultraprawicowych wyborców może zabić część przywódców Hamasu, dokonać nowych zniszczeń infrastruktury w Gazie. Musimy mieć przygotowaną odpowiedź na taki scenariusz.
A odpowiedź na „układ stulecia”? Co zrobicie, jeśli Jared Kushner w końcu ogłosi swój plan w całości i okaże się, że nie ma tam państwa palestyńskiego ani teraz, ani w bliskiej przyszłości? Można się tego spodziewać na podstawie jego komentarzy w mediach…
Kushner mówi o swoim planie pokojowym od dwóch i pół roku. Od dwóch, trzech miesięcy zapowiada, że wkrótce go ujawni – i nie ujawnia. Mogą być dwa powodu takiego stanu rzeczy. Być może w ogóle nie ma żadnego planu. Albo plan powstał, ale nie otrzymał poparcia ze strony tych państw, na które Kushner liczył.
Jestem przekonany, że Waszyngton starał się o poparcie dla swojej koncepcji w krajach arabskich, głównie w Arabii Saudyjskiej, ale okazało się, że tam wcale nie palą się do udzielania takiego wsparcia. Więc Kushner może sobie opowiadać dziennikarzom, co chce, ale to są tylko jego prywatne pomysły.
Nie macie złych przeczuć, słysząc, jak Kushner mówi, że „ma nadzieję, że kiedyś Palestyńczycy nauczą się rządzić”? To prawie jak powiedzenie wprost: USA nie pozwoli na powstanie niepodległej Palestyny.
My to odczytujemy inaczej. Po pierwsze, kim jest ten człowiek, żeby nas oceniać? Na jakiej podstawie decyduje, czy Palestyńczycy umieją rządzić, czy nie? On nie ma pojęcia o historii, o geografii, demografii, o polityce. To, że ktoś był przedsiębiorcą w branży nieruchomości, nie znaczy, że nadaje się do rozwiązywania konfliktów międzynarodowych!
To, co mówi Kushner, to wyraz jego antypalestyńskich uprzedzeń. Nie waham się powiedzieć: jego wypowiedzi to czysty rasizm! On mówi o nas jak o podludziach. Taki człowiek powinien stanąć przed sądem, a nie być przyjmowanym przez światowych przywódców. Jared Kushner jest szkodliwy dla swojego własnego kraju. Ale równocześnie uważam, że ten człowiek, tak jak nagle się pojawił, tak w którymś momencie nagle zniknie.
Być może tak będzie. Ale na razie, sam pan o tym opowiadał, sytuacja Palestyny jest coraz gorsza. Co się stanie, jeśli jej mieszkańcy zostaną całkowicie postawieni pod ścianą? Bez perspektywy poprawy swojej sytuacji na drodze dyplomatycznej, wobec coraz bardziej agresywnej polityki Izraela?
To prawda, że w palestyńskim społeczeństwie czuje się frustrację. Ale z drugiej strony nie jest tak, by ludzie chcieli buntować się przeciwko rządowi. Oni świetnie wiedzą, kto doprowadził do obecnej sytuacji, kto naprawdę ich zawiódł. Będą obwiniać za swoje położenie Izrael, Amerykę, milczącą społeczność międzynarodową, resztę świata arabskiego – ale nie palestyńskich przywódców.
Podam prosty przykład. Kiedy Izrael przestał przekazywać nam dotychczasowe sumy z podatków i musieliśmy zapożyczyć się, żeby zapłacić urzędnikom połowę wynagrodzeń, nikt nie protestował. Ludzie wiedzą, że to nie Mahmud Abbas chce wpędzić ich z nędzę. Oczywiście, są rozczarowani, w końcu taki stan rzeczy trwa już cztery miesiące i nie wiemy, czy nie okaże się, że będą konieczne jeszcze głębsze cięcia. Ale Palestyńczycy są na tyle dojrzałym społeczeństwem, by rozumieć, że atak na swoich przywódców w tym wypadku nie pomoże w walce z prawdziwym wrogiem.
Niemniej bez wsparcia zewnętrznego Autonomię Palestyńską czekają naprawdę trudne czasy. Gdzie widzicie potencjalnych sojuszników? Liczycie na świat arabski?
W kwietniu ubiegłego roku w Az-Zahran w Arabii Saudyjskiej odbył się szczyt Ligi Państw Arabskich. Gospodarz, król Salman, który jest dziś faktycznym przywódcą świata arabskiego, wystąpił na nim i powiedział: to jest szczyt w Jerozolimie, nie w Az-Zahran. Oznajmił też, że to, co odrzucają Palestyńczycy, odrzuca również on, a to, co oni akceptują, on przyjmuje. Dla nas to było jednoznaczne przesłanie. Tym bardziej, że król Salman w podobnym duchu wypowiadał się podczas szczytu UE-Liga Państw Arabskich w lutym tego roku. I nie tylko on – wszyscy arabscy przywódcy byli jednomyślni w sprawie Palestyny. To był jednoznaczny komunikat pod adresem Europy.
Tak samo było podczas nadzwyczajnego szczytu Ligi Państw Arabskich w Mekce kilkanaście dni temu. Wszystkie państwa arabskie poparły tam rezolucję w sprawie palestyńskiej. Mogę więc powiedzieć z pewnością: mamy ich wsparcie. Ich stanowisko się nie zmieniło.
Ale czy te gesty naprawdę mają znaczenie? Światu zachodniemu bardzo łatwo przychodzi ich ignorowanie. Skoro Palestyna ma takie poparcie, dlaczego nic nie zmienia się tam na lepsze?
Nie mamy armii, żeby wypowiedzieć wojnę tym, którzy codziennie nas krzywdzą. Musimy bazować na naszej wytrwałości, gotowości do stawiania oporu, miłości, jaką żywimy do naszej ziemi. Tego nam nikt nie odbierze.
Tak, nie możemy równać się ani ze Stanami Zjednoczonymi, ani z Izraelem. Ale jest nas 6,8 mln – 1,8 mln w Izraelu i 5 mln w Gazie oraz na Zachodnim Brzegu. Rząd Izraela może robić, co chce, ale ci ludzie nigdzie stamtąd nie wyjadą. Mogą nas zamykać, szykanować, odcinać nam prąd i wodę, ale my zostaniemy. Nie powtórzymy już roku 1948, kiedy ludzie uciekali ze swoich domów, ani roku 1967, kiedy część Palestyńczyków wyjechała.
Ich, izraelskich Żydów, też jest dokładnie 6,8 mln. Wnioski z tego są dość jasne. Nasza słabość może być też naszą siłą.
Rozmawiali Małgorzata Kulbaczewska-Figat i Maciej Wiśniowski.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…