Od kilku tygodni obrazy przekazywane z Francji prezentują rosnące z każdym tygodniem masy demonstrujących ludzi, coraz więcej płonących samochodów i uliczno-drogowych blokad z palącymi się oponami.  Do strajków przystępują kolejne branże paraliżując i tak gasnącą z wielu powodów gospodarkę. Poziom i jakość życia przeciętnego Francuza,  pracownika najemnego, urzędnika średniego szczebla, drobnego przedsiębiorcy obniżone już z racji minionych lat kowidowych blokad i lokdawnów oraz zawirowań związanych z wojną na Wschodzie Europy spadają jeszcze bardziej. Media przedstawiając owe eskalujące zaburzenia i  społeczne niepokoje, starają się je wiązać z reformą emerytalnego systemu przeprowadzaną przez prezydenta Emanuela Macrona i rząd Elisabeth Borne zresztą nie w całkiem demokratyczny (choć prawem dozwolony) sposób. Chodzi o podwyższenie wieku emerytalnego o 2 lata. Komentarze medialne zgodnie z neoliberalnym, czysto rynkowym sznytem, bez odrobiny społecznej wrażliwości i zrozumienia wielopłaszczyznowości protestów społecznych, prezentują wyłącznie ten aspekt francuskich protestów. A przecież jest to jedynie wycinek, dość zresztą  drobny, całokształtu problemów społecznych nurtujących społeczeństwo nad Sekwaną, Garonną i Rodanem. Obecne protesty to niejako kontynuacja protestów sprzed lat zwanych „żółtymi kamizelkami”, które spacyfikowano i przygaszono w związku z epidemią Covid-19. Widać teraz, iż nie uśmierzono społecznego niezadowolenia, więc  teraz wybuchło ze zdwojoną energią.  Ostatnio w trakcie i po demonstracjach w samym Paryżu wybuchło ponad 240 pożarów: mniejszych i większych, policja zatrzymała po jak zwykle bardzo brutalnych interwencjach  ponad 300 osób.

Obejście drogi parlamentarnej debaty i głosowania nad zatwierdzeniem tej niebywale ważnej społecznie reformy, świadczy wyraźnie o arogancji, bucie, impertynencji wobec społecznych nastrojów demo-neoliberałów rządzących nad Sekwaną. Pokazuje też widoczny od lat paternalizm i pogardę rządzących elit neoliberalnych rządzących powszechnie w krajach UE wobec zagadnień społecznych. Także komunikacja ze społeczeństwem w przypadku Macrona pozostawia wiele do życzenia. Obrażanie protestujących, mania wyższości i manifestacyjna elitarność. Prezydent Emanuel Macron i premierka  Èlisabeth Borne są tych elit uosobieniem.  Do tego dochodzą wygłaszane przez francuskich polityków słowa:  „szanujemy i słuchamy, ale nie będziemy akceptować rebelii” czy „tłum nie ma legitymizacji w przeciwieństwie do parlamentarzystów” nie tylko jątrzą, ale też świadczą o całkowitym odklejeniu się rządzących od społeczeństwa.

Francja staje na granicy coraz powszechniejszego i głębokiego kryzysu, nie tylko instytucjonalnego, ale przede wszystkim społecznego.

Trzeba dodać, iż na owo niezadowolenie, na dramatycznie spadającą jakość życia i obniżanie się prestiżu Francji na arenie międzynarodowej (co boli wielu Francuzów przywiązanych w jakimś sensie do wielkości Francji, związanego z tym dobrobytu oraz znaczenia kultury francuskiej w Europie i na świecie) nakłada się wspomniana arogancja i paternalizm elit skupionych wokół Emanuela Macrona. Jego słynny wywiad dla francuskich kanałów TV, gdzie podczas tłumaczenia konieczności reformy emerytalnej w trakcie wywiadu pod stołem zdjął z ręki zegarek, warty kilkanaście tysięcy euro określiło Macrona jako polityka i człowieka, nie mającego nic wspólnego ze zwykłymi Francuzami.  W  rok po jego wyborze na druga kadencję rankingi popularności Macrona spadły do ok. 25 %.

Przykładem na zagubienie i chaos w świadomości francuskiej opinii publicznej, ulegającej manipulacjom i medialnym manewrom (a nie rzetelnej i obiektywnej informacji) jest fakt, iż nie dalej jak rok temu większość Francuzów głosowało w wyborach za Macronem, jednocześnie wiedząc doskonale, z czym się ta prezydentura będzie wiązać.

Jak Macron zamierza wybrnąć z trudnej dla siebie i państwa sytuacji? Najprawdopodobniej „kozłami ofiarnymi” tych wydarzeń będą  położone na ołtarzu Pałacu Elizejskiego: super minister gospodarki i finansów Bruno La Maire i minister spraw wewnętrznych Gerald Darmanin, a może i sama premierka Elisabeth Borne. To wszystko po to, by choć trochę uspokoić nastroje. Czy to coś zmieni – trudno wyrokować. Takie społeczne niezadowolenia (choć może nie w tak dramatycznych i drastycznych wymiarach jak we Francji) targają całym liberalno-demokratycznym, do niedawna stabilnym i przewidywalnym zdawałoby się, światem. Kryzys systemu, jaki wieszczono, dopiero się zaczyna.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…