To staje się już smutną tradycją rządu Morawieckiego – jego ministrowie porzucają swoje posterunki właśnie wtedy, kiedy potrzeba stabilnego przywództwa.
Pierwszy był minister Szumowski, który porzucił stanowisko, kiedy wszyscy uprzedzają o nadciągającej drugiej fali zachorowań, w kraju przybywa zarażonych i doniesień o tym, jak służba zdrowia, skupiając się na walce z koronawirusem, ledwo ma siłę zajmować się innymi chorobami. Teraz o swojej dymisji ogłosił minister Jacek Czaputowicz.
To zaskakująca decyzja nie dlatego, że Czaputowicz był dobrym ministrem, tylko dlatego, że sytuacja międzynarodowa zaczyna być bardzo niestabilna, zaś u najbliższego sąsiada Polski na wschodzie nastąpił długotrwały kryzys, w którego rozwiązanie powinni zaangażować się poważni gracze międzynarodowi, działający na jak najszybsze uspokojenie sytuacji.
Polska, po początkowych deklaracjach, że działać będzie w kierunku porozumienia w sąsiednim państwie, nieco usztywniła swoje stanowisko ogłaszając ustami opozycyjnego polityka białoruskiego – Walerija Cepkało o stworzeniu funduszu dla poparcia strajkujących robotników białoruskich przedsiębiorstw oraz o gotowości pomocy dla białoruskich uchodźców poprzez uproszczenie formalności na polsko-białoruskiej granicy. W narracji Łukaszenki Warszawa zaczęła występować jako główny manipulator, popierający, czy wręcz nakręcający protesty Białorusinów.
O tym, że rezygnacja Czaputowicza wydarzyła się w fatalnym momencie mówił też Radek Sikorski: -„To fatalny moment na rezygnację ministra spraw zagranicznych. Polska powinna teraz przewodzić Europie w sprawie kryzysu na Białorusi”, mówił były minister spraw zagranicznych i obrony. Z przewodzeniem to raczej myślenie życzeniowe – na razie Rosja rozmawia ze wszystkimi w Europie, tylko nie z Polską, co dobrze podsumowuje złe wybory w polskiej polityce wschodniej. .
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…