Jedna z najlepiej zorganizowanych grup zawodowych oczekuje, że rząd zapewni jej wzrost wynagrodzeń. Nauczyciele chcą też korekty mechanizmu dotowania placówek edukacyjnych. Tymczasem ministerstwo może mieć problem ze znalezieniem środków. Czy będzie to oznaczać uliczne protesty?
Związek Nauczycielstwa Polskiego domaga się 10 proc. podwyżki pensji od stycznia 2017 roku. Przedstawiciele pracowników oświaty mają mocne argumenty. Ich płace nie wzrosły od pięciu lat. Swoje żądania tłumaczyli na spotkaniu z dziennikarzami w Warszawie. „Nasz postulat wynika z faktu, że od 2012 roku nie było żadnych ruchów płacowych, nawet waloryzacji” – mówił prezes ZNP Sławomir Broniarz.
Warto również przypomnieć, że podwyżki wywalczone pięć lat temu nie były imponującej wysokości. Place wzrosły wówczas o 83 do 114 zł brutto, w zależności od kwalifikacji zawodowych. Od tego czasu nie były indeksowane nawet o wskaźnik inflacyjny. „Ten pięcioletni okres to wystarczający czas postu, aby wrócić do rozmów” – argumentował Broniarz.
Pensje nauczycieli nie zachęca obecnie do kształcenia się w tym zawodzie. Wynagrodzenie zasadnicze brutto wynosi: 2265 zł w przypadku stażysty, 2331 zł dla nauczyciela kontraktowego , 2647 zł dla nauczyciela mianowanego oraz 3109 zł dla nauczyciela dyplomowanego. W związku z tym ZNP domaga się wprowadzenia mechanizmu corocznej indeksacji płac o inflację oraz zwiększenia udziału w ogólnej pensji podstawy wynagrodzenia, która wynosi obecnie ok. 65 proc. Resztę pedagodzy otrzymują w postaci dodatków za nadgodziny, dodatków funkcyjnych czy motywacyjnych. Związkowcy argumentują, że pracownicy placówek edukacyjnych potrzebują większej stabilności wynagrodzeń. Postulat związany z rekompensatą inflacyjną w ostatnich dwóch latach nie przyniósłby nauczycielom żadnych korzyści, gdyż w Polsce zanotowano w tym okresie zjawisko deflacji.
ZNP chcę również zmian na poziomie ustawowym. Chodzi o nowelizację przepisów zawartych w ustawie o systemie oświaty, ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego i ustawie Karta Nauczyciela. Priorytetem związku jest wywalczenie zapisu w ustawie o oświacie, do której ma być włączony zapis mówiący, że „środki niezbędne na wynagrodzenia nauczycieli i placówek prowadzonych przez jednostki samorządu terytorialnego, finansowane są przez państwo w drodze dotacji celowej”. Ma on zagwarantować niezmienność i stabilność płac nauczycieli poprzez bezpośrednie finansowanie budżetu placówek z pieniędzy ministerstwa. Wprowadzenie zapisu oznaczałoby również zwiększenie nakładów na edukację w przyszłorocznym budżecie. ZNP zamierza swoje propozycje przedstawić w formie projektu ustawy, który ma zostać złożony na Wiejskiej po uzbieraniu 100 tys. podpisów. Związek musi zdążyć ze zebraniem takiej liczby sygnatur do 8 czerwca.
Żądania nauczycieli będą kosztować budżet państwa co najmniej 300-500 mln zł. W sytuacji gdy rząd musi zrealizować swoje obietnice socjalne (program „Rodzina 500+”, bezpłatne leki na seniorów, mieszkania dla młodych), a zakładane wpływy z nowych podatków (bankowy, od supermarketów) nie będą tak wysokie jak pierwotnie zakładano, jest całkiem możliwe, że rząd nie będzie w stanie spełnić oczekiwań ZNP. Biorąc pod uwagę, że jest to jedna z ostatnich dobrze zorganizowanych grup zawodowych, wizja antyrządowych protestów pracowniczych i strajków może już niebawem stać się faktem.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Na jakiś bunt nauczycieli to ja bym za bardzo nie liczył. Będzie zapewne protest, jakaś manifestacja pod sejmem, może strajk ostrzegawczy, jednak na bardziej zdecydowane działania środowisko się nie zdecyduje. I bardzo chciałbym się mylić.
Protesty zorganizali juz „Oszukani przez banksterów”, a w związku z ZZG „Kadra” na Śląsku wrzą nastroje rewolucyjne.