W amerykańskich intelektualnych elitach zaobserwować można refleksję nad zakończeniem hegemonistycznej, unilateralnej polityki prowadzonej od dekad przez Waszyngton. Refleksję krytyczną i pragmatyczną. Chodzi o skonstruowanie systemu bezpieczeństwa i płaszczyzny współpracy międzynarodowej. Nie chodzi o sojusze czy przyjaźnie. Tych ostatnich zresztą w polityce nie było, nie ma i nie będzie, gdyż w niej chodzi wyłącznie o interesy. Nowy system miałby polegać na odtworzeniu kanałów wzajemnej komunikacji i na gruncie dyplomacji rozwiązywania piętrzących się napięć i konfliktów. Tym samym spowodowanie przywrócenia minimalnego poziomu wzajemnego zrozumienia.

Po Johnie Mearsheimerze i Henry Kissingerze głos w na ten temat zabierają też przedstawiciele amerykańskiego mainstreamu, komentatorzy, publicyści, analitycy czy byli wojskowi. Ostatnio uczynili tak Patrick Lawrence – znany felietonista, komentator (m.in. The New Yorker, International Herald Tribune) i wykładowca renomowanych uczelni (m.in. Yale) oraz Chris Hedges – pisarz i komentator medialny (New York Times), laureat Pulitzera, i Amnesty International), również wykładowca czołowych uniwersytetów za oceanem (Princeston, Columbia, Toronto University). Krytyka wzbierającego od rządów Georga Busha jr. unilateralizmu w polityce amerykańskiej i niesionych wraz z tą polityką zagrożeń dla świata i świadomość tych niebezpieczeństw dla całej ludzkości, coraz wyraźniej brzmią w amerykańskiej przestrzeni publicznej. Zwłaszcza, że świat widzi słabnącą, egoistyczną (choć przykrytą wzniosłymi hasłami i deklaracjami) politykę Ameryki, która jest coraz mniej skuteczna.

Globalne zagrożenia zmuszają do przedefiniowania dotychczasowych paradygmatów, zwłaszcza w przestrzeni suwerenności i niepodległości poszczególnych narodów, grup etnicznych czy wspólnot. Owe zagrożenia wymuszają bowiem na ludzkości wspólne działania i decyzje. A do tego potrzebne jest zaufanie i powrót do dyplomacji w najwyższym wydaniu. Jak sobie wyobrazić wspólne uzgodnienia i decyzyjność, gdy na świecie będzie 1000 czy więcej podmiotów państwowych czy pseudo-państwowych? Bez zaplecza finansowego, ze słabymi i skorumpowanymi rządami, z elitami idącymi na pasku najsilniejszych. Oczywiście, taki stan rzeczy jest jak najbardziej pożądany przez mega- kapitał i globalne korporacje, które z taką „drobnicą” quasi-państwową łatwo sobie radzą. Cóż zatem zrobić z tym kłopotem?

Najdobitniej wyraził to chyba ostatnio Ramon Marks w poważnym dwumiesięczniku, zajmującym się stosunkami międzynarodowymi – „The National Interest”. Na kanwie wojny na wschodzie Europy zaproponował mianowicie powrót do sprawdzonej, jego zdaniem, praktyki znanej z historii: sprowadzenia walczących stron do stołu rozmów tak, jak to miało miejsce podczas Kongresu Wiedeńskiego.

Jeśli historia ma być przewodnikiem – pisze Marks – to należy dążyć do przywrócenia pokoju na świecie w stylu, jak uczynił to Kongres Wiedeński w 1815 r. Mogłaby to być to opcja w ramach wielostronnych struktur Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), założonej w 1975 roku z siedzibą w Wiedniu. Członkami OBWE jest ponad pięćdziesiąt krajów, w tym Rosja, kraje NATO, Finlandia, Szwecja, a także peryferyjne państwa euroazjatyckie, takie jak Mongolia. Dokooptowane do tych negocjacji winne być Chiny i Indie. OBWE może być jedyną realistyczną strukturą dyplomatyczną, w ramach której wszystkie zainteresowane strony powinny próbować zająć się odwiecznym problemem, jaki stwarzają głęboko zakorzenione obawy Rosji (zresztą nie tylko Rosji) przed Zachodem. Twórcza i klasyczna dyplomacja, przypominająca właśnie Kongres Wiedeński, będzie bowiem nader potrzebna. Bez karania Rosji – choć mogłoby to być uzasadnione, zdaniem Marksa – tak, jak Kongres z 1815 r. uczynił z napoleońską Francją. Marks przypomina, iż w wyniku wojen napoleońskich zginęło w Europie ponad 7 mln ludzi, a wojska francuskie niszczyły brutalnie przez prawie 2 dekady całą Europę.

Sankcje i ostracyzm, zdaniem Marksa, do niczego nie prowadzą, a świat czekają naprawdę wyzwania, które można zrealizować wyłącznie wspólnie. Powrót do dyplomacji, rozmów, odbudowa wzajemnych relacji opartych na rozmowach i wzajemnym słuchaniu racji interlokutora musi znów stać się priorytetem dla ludzi decydujących o przyszłości świata. Zwłaszcza w tak dramatycznym momencie dziejów ludzkości.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…