Osiem lat po aneksji Krymu w 2014 r. – Moskwa uznaje niepodległość republik Ługańskiej i Donieckiej. Przemiany na byłym obszarze postradzieckim trwają, nie można wykluczyć, że na tym nie skończy się włączanie w bezpośrednią orbitę Moskwy obszarów tzw. russkiego miru. W szerszym planie to dalszy ciąg dekompozycji świata, która zaczęła się wraz z rozpadem ZSRR, likwidacją RWPG, a potem rozpadem Jugosławii. Ostatni akord tamtego rozpadu – uznanie niepodległości Kosowa – była moim zdaniem zapowiedzią tego, co pewnego dnia będziemy mogli zobaczyć w innym miejscu w Europie, gdy inne mocarstwo postanowi również podważyć zasadę nienaruszalności granic, skoro raz już ją podeptano.
Forma oderwania Kosowa od Belgradu, a wcześniej zaangażowanie krajów Zachodu w rozbijanie Jugosławii, wreszcie na koniec sprzeczne z wcześniej podpisanymi paktami międzynarodowymi uznanie Kosowa jako niepodległego państwa pokazało, że porządek oparty na granicach z 1991 r. nie był traktowany serio przez wszystkich aktorów. Gdy to pasowało do gry interesów, szereg krajów Zachodu uznał niepodległość Kosowa, wbrew uzgodnieniom co do rozpadu Jugosławii według granic republikańskich. Kosowo było autonomicznym regionem – potem rozwiązanym jednostronnie przez Belgrad za rządów Miloševićia – nie miało więc prawa wg wspomnianych uzgodnień do niepodległości.
Owszem, było w Kosowie referendum, w którym wyrażono wolę miejscowych Albańczyków. Odbywało się pod lufami partyzantów UÇK, Armii Wyzwolenia Kosowa, swobodnie przechodzących z Kosowa do Albanii i z powrotem. UÇK nazywano organizacją wolnościową, prodemokratyczną, oskarżenia jej o zbrodnię miały być serbską propagandą. A jednak miały one jednak miejsce. Istniał zorganizowany, doskonale funkcjonujący proceder opisany przez Carlę del Ponte i senatora ze Szwajcarii Dicka Marty’ego polegający na porwaniach i wywożeniu kosowskich Serbów do Albanii, gdzie usuwano im organy wewnętrzne a następnie uśmiercano. „Demokratyczni partyzanci” mieli też inne biznesy: handel ludźmi i narkotyki. A jednak ich państwo stało się zasadniczym elementem początku zmian granic w Europie. Precedensem.
Zwycięskiemu obozowi zachodniemu wydawało się, że nikt się nim nie posłuży, bo przecież historia się skończyła.
Zabrakło dalekowzroczności, która powinna być cechą polityków. Po kilkunastu latach od Kosowa był Krym, ze swoimi ludźmi z bronią (zielone ludziki) i swoim referendum.
A i to nie wszystko. Geopolityka to zderzenia i tarcie tektonicznych płyt – jak ma to miejsce w skorupie ziemskiej. 11 września 2001 r. po ataku na WTC świat zachodni przestaje czuć się niezwyciężony i pewny siebie. W odpowiedzi dokonuje inwazji na Afganistan i ataku na Irak. Obie interwencje odbyły się bez jakiejkolwiek międzynarodowej rękojmi. Zwłaszcza napaść na Irak uzasadniana była – dziś jest to udowodnione w 150 proc. – megaoszustwem dokonywanym przez czołowych polityków waszyngtońskich i media głównego nurtu, szerzące ich kłamstwa bez cienia wahania. A i na tym się przecież nie skończyło. Według tej samej zasady imperialnej, niczym nieograniczonej hegemonii, NATO obaliło rząd libijski, nie oglądając się na straty w ludziach (Libijczykach). A nie kto inny, jak George W. Bush jr. oznajmił na jednym ze spotkań polityków Zachodu: „gdzie w grę wchodzi bezpieczeństwo Ameryki i nasze interesy, nikogo o zgodę na użycie siły pytać nie będziemy”.
Z mniej więcej takich samych założeń wyszedł teraz Władimir Putin. Uznał, że jest na tyle silny, by zachować się przynajmniej w regionie jak hegemon, bezwzględnie realizować interes swojego kraju tak, jak go rozumie. Bez oglądania się na innych, bez oglądania się na zasady nienaruszalności granic. Stwierdzenie tego nie jest zgodą na takie działania. Jednak, jak mówił Arystoteles, „nie poznamy prawdy nie zgłębiając przyczyn”. W bliższych nam czasach, na początku II dekady XXI w. brytyjski komentator polityczny Angus Roxburgh zauważył, iż Zachód byłby „bardziej przekonywujący, gdybyśmy sami byli przykładem cnoty. Wielu Rosjan nie rozumie, dlaczego mieliby przyjmować wykłady rządu, który sam niedawno napadał na inne kraje, torturował jeńców i łamał prawa człowieka”.
Na zakończenie: słyszałem, jak były prezydent Aleksander Kwaśniewski w ostrych słowach postuluje natychmiastowe przyjęcie Ukrainy do NATO i potępia agresję Rosji.
Kwaśniewski jest ostatnim człowiekiem, który w takich sprawach powinien się wypowiadać. Swojego czasu nie miał problemu z wysłaniem polskich żołnierzy na haniebną wojnę do Iraku i nie pamiętam, by wtedy poruszała go perspektywa wjazdu obcych wojsk w granice suwerennego państwa. Podobnie jak nie pamiętam, by on i Leszek Miller mieli dylematy w związku z utworzeniem w naszym kraju eksterytorialnej katowni amerykańskiej, gdzie przetrzymywano i torturowano ludzi. Słabo brzmią w jego ustach odwołania do etyki i praw człowieka. I nie tylko w jego. W wielkich geopolitycznych grach o dominację demokracja i los zwykłych ludzi naprawdę nie są dla nikogo pierwszorzędnym problemem.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …