Przedwyborczy krajobraz Bułgarii, w rozmowie z Portalem Strajk rysuje Kalin Pyrwanow – jeden z najbardziej znanych tamtejszych lewicowych dziennikarzy i komentatorów. Współzałożyciel socjaldemokratycznego stowarzyszenia Solidarna Bułgaria, redaktor naczelny portalu baricada.org.
Kiedy są najbliższe wybory w Bułgarii?
Tak jak w Polsce – w październiku. Tylko, że tutaj, odwrotnie niż u Was, nie będą miały żadnego politycznego znaczenia.
Ogólnie wiadomo, że wybory globalnie zmieniają niewiele, ale też twierdzenie jakoby nie miały w ogóle żadnego znaczenia brzmi nieco przesadnie.
Powiedziałem, że nie będą miały politycznego znaczenia. Poza tym są niezwykle ważne, ba, być może są to wybory, które angażują największą uwagę mieszkańców poza Sofią i kilkoma dużymi miastami. Po prostu żadne kwestie politycznej tożsamości, nie mówiąc już o ideologii nie będą miały znaczenia.
Co to za wybory?
Samorządowe. Przy okazji kampanii nie zobaczymy nawet grama polityki, poza rytualnym sporem pomiędzy dwiema największymi partiami: Bułgarską Partią Socjalistyczną i stronnictwem obecnego premiera – GERB (Obywatele na Rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii). Reszta to będzie wyłącznie festiwal korupcji – legalnej i nielegalnej.
Legalna korupcja?
Tak, jest to bardzo charakterystyczna cecha bułgarskiego samorządu i w ogóle kultura pełnienia i sprawowania władzy na poziomie lokalnym. Dlatego właśnie mówiłem, że lokalne społeczności będą w te wybory bardzo zaangażowane, zwłaszcza na prowincji.
Będą się zajmowały legalną korupcją?
I legalną, i nielegalną. W największej mierze mieszkańcy miasteczek i wsi będą po prostu wykonawcami, ale też, jak to się mówi, liderzy lokalnych społeczności będą ją również organizowali.
Na czym to polega?
Transformacja w Bułgarii wytworzyła pewną specyfikę. Aby ją zrozumieć, trzeba zdać sobie sprawę z poziomu katastrofy, która się tu rozegrała w ciągu ostatnich 30 lat. Eksplozja ubóstwa była tak gigantyczna, że prowincja niemal opustoszała. Zaś deindustrializacja i upadek sektora usług, w tym publicznych, doprowadził do tego, że największym pracodawcą w znakomitej większości mniejszych miast i wsi są poszczególne samorządowe urzędy, tudzież powiązane z nimi spółki, albo lokalni feudałowie. Ci, którzy się w tych układach odnaleźli, wypracowali sobie w tej sieci jakąś pozycję, są aktywnie zainteresowani utrzymaniem status quo i utrwaleniem swoich pozycji, które dają im różne konkretne korzyści. I nie chodzi mi wyłącznie o to, że ktoś jest urzędnikiem i chce być urzędnikiem, tudzież piastuje jakieś stanowisko i załatwia coś za łapówki. To się oczywiście zdarza i to bardzo często, ale też to jest problem, który występuje niemal wszędzie na świecie, więc nie czyni to z Bułgarii żadnego wyjątku. Problem pojawia się na styku sektora publicznego z prywatnym. To zaś wynika ze specyficznego przebiegu transformacji, o czym już wspominałem.
Nie wiem czy tak jest też w Polsce, ale u nas doszło do bezprecedensowej ofensywy ideologicznej na przełomie wieków. Od wszelkiej czci odsądzano wszystko, co państwowe lub publiczne. Cała klasa polityczna ugięła się w latach dwutysięcznych pod pręgierzem tej propagandy; doszło nawet do tego, że partia z nazwy socjalistyczna wprowadziła najbardziej niesprawiedliwy system podatkowy w Europie oparty o podatek liniowy na poziomie 10 proc.
Skutkiem tej ideologicznej nawały było wdrożenie polityki cięć, tego, co dziś w Europie nazywa się austerity, dawno temu, zanim to było modne.
Oczywiście, spowodowało to zupełne załamanie całego sektora usług publicznych – od służby zdrowia i edukacji po utrzymanie lasów i sprzątanie ulic. Oczywiście władza wyzbyła się też wszelkiego potencjału ekonomicznego. Drogą do tej zapaści była prywatyzacja. Ze względu na to jednak, że nie wszystko można lub da się sprywatyzować, chociażby ze względu na uwarunkowania prawne czy konstytucyjne, całe państwo oddano prywaciarzom na zasadzie tzw. koncesji. I tu władze samorządowe odgrywają kluczową rolę, bo to właśnie one wydają takie licencje – np. na zbieranie odpadów komunalnych, na utrzymanie infrastruktury, nad morzem na eksploatację plaż, na dostarczanie wody, na wszystko! Największa państwowotwórcza rola władz w tym kraju to właśnie wydawanie koncesji.
Dzięki temu systemowi każdy bardziej sprawny biurokrata, zupełnie niezależnie od swoich poglądów, jest w stanie zbudować wokół siebie sieć doprawdy feudalnych powiązań. Jeżeli jesteś, powiedzmy, prezydentem jakiegoś małego miasta, wójtem w jakiejś wsi czy gminie, to kupcząc koncesjami możesz gwarantować dochody, z publicznych pieniędzy, prywatnym podwykonawcom. Ci zaś zainteresowani są tym, abyś był do nich przychylnie nastawiony. Dzielą się więc z tobą częścią zysków; albo bezpośrednio, albo też gwarantując ci różne wygody, dostęp do znajomych w branży, w ogóle powstaje sieć zażyłości o charakterze ekonomiczno-towarzyskim. Ci zaś prywaciarze są w znakomitej większości przypadków jedynymi zatrudnicielami w okolicy. Jako że od nich zależy możliwość egzystencji, choćby na bardzo niskim poziomie, większości obywateli, powstaje drugi poziom sieci zależności. I tu właśnie wkracza nielegalna korupcja.
Kupowanie głosów?
Dokładnie tak. Pracownicy spółek lub kontyngenty osób związanych z różnymi specjalistami, biurokratami czy biznesmenami są mobilizowane przy wyborach lokalnych właśnie do handlowania głosami. Niektórym nie trzeba płacić, bo po prostu będą głosowali na swoje samorządowe status quo w obawie o to, że ewentualna kadrowa zmiana może doprowadzić do utraty koncesji przez firmę, w której pracują. Ale bardzo często w małych miejscowościach swoje zaciągi mają np. kierownicy wiejskich sklepów czy lekarze.
A kto organizuje mniejszości etniczne najmocniej w ten proceder zaangażowane?
Mniejszość romska ma swoich liderów, ale to jest jakieś fałszywe pojęcie sprawy. Romowie wcale nie są głównym ani podmiotem, ani przedmiotem procederu handlu głosami. Kiedyś może rzeczywiście odgrywali nieco większą rolę niż teraz, ale to już historia. Korumpują i bywają korumpowani głównie Bułgarzy. A walka bywa naprawdę zacięta, bo przy lokalnych wyborach często kilka głosów wystarczy, by obalić jakiegoś lokalnego feudała lub utrzymać go przy władzy.
Jak bardzo jest to powszechne?
To jest główny nurt politycznej kultury w chwili obecnej. Ba, ludzie oczekują już aktywnie na jakieś propozycje. Ci, którzy żadnej nie dostaną, czują się gorsi. Naprawdę, zetknąłem się nie raz z przypadkiem marudzenia i narzekania, że „do mnie to nikt nie przyjdzie; widać na mnie nikomu nie zależy”.
Jak to się stało? Jak to możliwe, że ten bądź co bądź demokratyczny mechanizm w taki sposób się wyrodził?
Politycznie biorąc jest to rezultat wspomnianej przeze mnie wcześniej ideologicznej ofensywy. Tutaj przeważył jeden jej element – rzekoma bezalternatywność. Po 1989 r., a zwłaszcza po totalnym przejęciu władzy przez prawicę pod koniec lat 90., bombardowano ludzi propagandą o braku innej drogi – może być tylko tak jak jest teraz, czyli beznadziejnie i biednie, i koniec. Sytuacja cały czas widocznie się pogarszała, więc ludzie w końcu to przyjęli i dali sobie spokój. Tzn. przyjęli do wiadomości, że tak to już jest i koniec. Polityka jest jedna, żadne inne modele nie są realne. W związku z tym, skoro w tej beznadziei można wyciągnąć jakiejś 50 czy 100 lewów, to jest to racjonalny i mądry wybór, nieprawdaż?
Druga cześć odpowiedzi na to pytanie to po prostu jedno słowo – bieda. Jeżeli nie masz dostatecznie dużo, żeby przeżyć w ogóle, lub na jakimś minimalnie godnym poziomie, to oczywiste, że dasz się skorumpować. A że oba te czynniki w Bułgarii się utrwaliły, powstała nowa polityczna kultura.
Czy to można nazwać demoralizacją?
Myślę, że to najlepsze określenie. Ludzie w Bułgarii są zdemoralizowani, biedni, apatyczni, żyją w warunkach codziennej walki o przetrwanie. To jest wszystko droga na dno. Albo spacer po dnie, jak mawiają niektórzy. W takich warunkach korupcja staje się jedyną dźwignią organizacji społeczeństwa, także na poziomie politycznym, na poziomie wyborów.
Czy wyborom do władz centralnych towarzyszy podobna dynamika?
I tak, i nie. Oczywiście, tutaj spór polityczny jest nieco bardziej rozwinięty, ale też w dużym stopniu rytualny. Wybory parlamentarne, zwłaszcza ten najbliższe, będą walką o śmierć lub życie Bułgarskiej Partii Socjalistycznej. GERB, partia Borisowa, rządzi już 10 lat. Przekształciła się w korporację, która zrosła się niemal ze wszystkimi instytucjami państwowymi, a częściowo nawet samorządowymi, choć tam wciąż zbyt dużą rolę odgrywają lokalni kacykowie, których opisałem.
Nie kupuje się głosów?
Kupuje się, ale przy wyborach parlamentarnych nie zależy tak wiele od kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu głosów. Tu liczy się inny element, wokół którego powstaje coś na kształt legalnej korupcji.
Jak już mówiłem w Bułgarii doprowadzono do totalnego zniszczenia wszystkiego co publiczne. Nic co publiczne w Bułgarii nie działa. Zupełnie nic. Na żadną instytucję nie można liczyć, w żadnej sprawie. Niemniej, ludzie biedni, gdy znajdą się w jakiejś opłakanej sytuacji, muszę się do kogoś zwrócić. Skoro nie mogą liczyć na państwo, to zwracają się do lokalnej struktury GERB. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało – tak właśnie to wygląda. Tak jak kiedyś szło się do lokalnego komitetu partii i prosiło tego czy innego towarzysza, by ten pomógł coś załatwić, tak zaczęło się też robić teraz. Od razu mówię, na użytek kontry przeciw prawicowej propagandzie, która dostrzeże w tym przejaw „totalitarnej” czy „komunistycznej” kultury, że jest to wynik transformacji, która wytworzyła patologiczne warunki, a jej rozgrywający adaptują się jak potrafią.
Gdy staniesz w obliczu zupełnej klęski, tzn. wobec życia na ulicy, możesz pójść do biura GERB i spróbować coś wybłagać. Poprzez swoje układy i układziki partia ta znajdzie ci jakąś bardzo nisko płatną pracę, może to być np. sprzątnie w lokalnym urzędzie czy coś podobnego. Będziesz harował jak wół, zarobisz totalne minimum, może nawet na czarno, ale jakoś przeżyjesz. To będzie potworne życie, ale pewnie zawsze lepsze niż ulica. W pewnym sensie GERB działa więc jak taki – jak to się kiedyś mówiło w Bułgarii – kombinat bytowy. Władze lokalne budowały pawilony, w których powstawały sklepy i punkty usługowe, tak by mieszkańcy w jednym miejscu mogli załatwić wszystkie swoje codzienne sprawy. Takie galerie handlowe, tylko tańsze; a rolę hipermarketu pełnił najczęściej bazar, który takimi obiektami obudowywano. Tyle, że to powstawało z jakichś ideologicznych pobudek. W GERB nie ma żadnej ideologii, jest neoliberalna inercja, której nic raczej nie da rady zatrzymać. Ale pomimo tego, że jest to partia status quo, to jest ustawicznej destrukcji państwa i społeczeństwa, to ten element koła ratunkowego, nawet okupionego bardzo wysoką ceną, odgrywa bardzo dużą rolę.
Mamy do czynienia z warunkami coraz bardziej typowymi dla trzeciego świata, dla państw kolonialnych. Wokół wszystko się rozpada, pogłębia się ogólna rozpacz, bieda albo się zwiększa, albo trwa na tym samym poziomie, a to tylko dzięki temu, że ludzie masowo wyjeżdżają. Tu po prostu nie ma już żadnych perspektyw.
Ale tak musi być? Mówisz tak, jakbyś sam uwierzył w bezalternatywność.
Nie, nie musi tak być, ale żeby doszło do jakiejś zmiany musi powstać jakiś punkt odniesienia gdzieś na zewnątrz. Kuba i Wenezuela są jednak trochę zbyt daleko. Wielu Bułgarów bardzo liczyło przez ostatnie, powiedzmy 10-15 lat, na Rosję. Rosja ma jednak swoje kłopoty, nawet jej najbliższa peryferia jest w tej chwili wyrywana z obszaru jej stref wpływów, nic więc się tu z inspiracji tego państwa nie wydarzyło i nie wydarzy. Zresztą po ekscesach przy okazji gazociągu South Stream Bułgaria dość jednoznacznie pokazała, że jest niewiarygodnym, niesamodzielnym i niegodnym zaufania podmiotem. Pozostaje więc liczyć na jakąś zmianę w Unii Europejskiej, ale to co się w UE dzieje nie wróży niczego dobrego. Siły polityczne, które dochodzą do władzy nie mają do zaproponowania niczego poza jakimiś kliszami antyimigranckimi czy ogólnie konserwatywnymi dykteryjkami.
Moją nadzieją jest Jeremy Corbyn i ewentualny sukces brytyjskiej Partii Pracy, co spowodowałoby zapewne odwrót od polityki austerity. Wtedy, to o czym mówię ja i bułgarska niezależna lewica nabrałoby pewnej wiarygodności, powstałby jakiś prawdziwy, dający się wskazać model i punkt odniesienia. O, proszę! Lewica w Wielkiej Brytanii pokonuje polityczny syf i beznadzieję. Idźmy tą drogą!
Dla nas zasadnicze jest odejście od neoliberalizmu, tudzież choćby od austerity. Jeżeli gdzieś pojawi się taki trend, to wtedy będzie można zawalczyć o to samo w Bułgarii. Jeżeli zaś wprowadzimy tu choćby minimum redystrybucji, jeżeli choćby trochę zmniejszymy nierówności, jeżeli damy ludziom dosłownie odrobinę przestrzeni na złapanie oddechu, wówczas można myśleć o jakiejś polityce. W obecnych warunkach jest to niemal niemożliwe. Wszystko ulega demoralizacji i depolityzacji jednocześnie, a w tle rozgrywa się ciągły upadek.
I państwo nie robi zupełnie nic?
Państwa nie ma. Abdykowało. Jest tylko GERB i Bojko Borisow.
Ale jako władza partia ta niczego nie robi?
Nie. Czasem obsłuży jakiegoś oligarchę, ale jeśli chodzi o załatwianie spraw czy rozwiązanie problemów poważnych, to nie ma z kim i nie ma o czym rozmawiać. Podam przykład, żeby nie być gołosłownym.
Mamy w tej chwili problem z tzw. dżumą afrykańską, to choroba świń. Poziom epidemii jest obłędny, jeśli nic się nie zmieni, a nic tego nie zapowiada, za dwa lata w Bułgarii nie będzie chowu świń. Niezależnie od tego, kto co na temat hodowli zwierząt uważa – to jest po prostu katastrofa. Od dwóch lat wiadomo, że ogniska tej choroby znajdują się w kilku sąsiednich państwach, kwestią czasu, były zachorowania w Bułgarii. I dopiero teraz, gdy jesteśmy w stadium zaawansowanego kryzysu, jakaś weterynaryjna służba dostała jakieś dodatkowe, choć i tak niewielkie, środki żeby jakoś się tym zająć. A tu trzeba przecież przeprowadzić masowy ubój, wypłacić odszkodowania… Nic się w tej sprawie nie robi. A każdy liczy na to, że po prostu jego świnie jakoś nie zachorują. Myślenie magiczne.
Dobrze, że nie ma jakiejś epidemii śmiertelnej ludzkiej choroby, bo nacja by po prostu wyginęła. Państwo jest na takim poziomie rozpadu, że nie dało by się tego powstrzymać, nawet przy najlepszych chęciach.
A ktoś ma tu jakieś chęci? Zwłaszcza władza. Borisow czegoś chce?
Nie wiem, ale też zrzucanie po prostu winy na Borisowa, o którym można oczywiście wiele złego powiedzieć, wydaje mi się niepotrzebnym uproszczeniem. Problem ma charakter systemowy. Bułgaria po prostu sama nie ma żadnych szans. Jedyną państwową wielką inwestycją jest obłędny zakup floty myśliwców F 16. I ja osobiście chętnie wierzę w to, że Borisow nie chciał tych samolotów kupować, ale nie wytrzymał amerykańskiej presji, która od czasu objęcia władzy przez Trumpa drastycznie się zwiększyła. Ale wcześniej też nie było lepiej. Pamiętam, jak kilka lat temu jakieś chińskie państwowe konsorcjum wyszło z inicjatywą generalnego remontu infrastruktury kolejowej w Bułgarii. Propozycja ta została w przedbiegach odrzucona, bo gdyby Borisow czy jakiś urzędnik niższego szczebla w ogóle zechciał się jej przyjrzeć od razu byłby telefon z ambasady. Tak to tutaj działa.
W zajęciu się afrykańską dżumą też ambasada by przeszkodziła?
Nie. Tutaj działa utrwalony przez bułgarską transformację mechanizm feudalny. Żeby choćby przeprowadzić ubój, rząd musi się dogadać z samorządami. Ktoś musi zacząć chodzić po tych gospodarzach i zacząć ich przekonywać, że musi wybić swoje prosiaki i że dostaną za to odszkodowanie.
Gdy jednak taka okoliczność się pojawia, zaraz ten czy inny feudał próbuje zbić na niej dodatkowy kapitał. W Pazardżiku prezydent miasta chciał sobie zapewnić przychylność GERB-u na okoliczność najbliższych wyborów lokalnych. Żeby zademonstrować dobrą wolę wezwał swoich podfeudałów z różnych okolicznych wsi i miasteczek, by podpisywali specjalne umowy z przedstawicielami ministerstwa rolnictwa o tym, jak to będą współpracowali przy programie przeciwdziałania rozprzestrzenieniu się dżumy afrykańskiej. I wszystko miało być pięknie, i nawet do tej współpracy by zapewne doszło, ale coś rozmowy na temat poparcia dla prezydenta Pazardżiku ze strony partii Borisowa utknęły w miejscu. Skutek? Wszystkie podpisane umowy zostały wypowiedziane, a rozmowy w sprawie następnych zerwane.
Tu po prostu nic nie działa. Warunki są tak patologiczne, że nawet gdy pojawia się jakaś polityczna wola, to strukturalnie jest to wszystko tak przegniłe, że bez radykalnych zmian będziemy dalej staczali się po równi pochyłej, aż do zupełnej utraty państwowości. Nie będziemy długo czekali.
Rozmawiał Bojan Stanisławski.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
To kupowanie głosów przez infrastrukturę gminną również u nas występuje. Nie tylko w małych gminach, ale nawet i w metropoliach, klasycznym przykładem Gdańsk.
Odkrycie stulecia, tak działa przecież tzw demokracja – dajcie mi 500+ a ja na was zagłosuję chociaż was nie lubię. Niewielu natomiast zastanawia się nad tym kto zapracował na to 500+.
Tak to jest, gdy do kraju wraca car, a lud wita go ze łzami w oczach. Trudno nie odnieść wrażenia, że ludy dzielą się na mądrzejsze i głupsze…
Nie ludy tylko ludzie dzielą się na mądrzejszych i głupszych. Jak widzisz ludzi całujących w rękę Rydzyka to z tego wyciągasz wniosek że sam jesteś głupi bo należysz do tego „ludu”?