Nie zgadzam się z red. Piotrem Nowakiem, że po rekonstrukcji w rządzie nastąpi „pełna dyscyplina i wygaszenie walk frakcyjnych”. Właśnie teraz nastąpi ich wzmożenie. Morawiecki łamane przez Kaczyński wyraźnie wyróżnił jedną z grup – „zakon PC”. Pozostałe nadal będą toczyć walki pod dywanem. Dla zakonu natomiast jest to swoiste „być albo nie być”. I paradoksalnie ewentualna klęska tej frakcji może pociągnąć na dno samego prezesa, a partię zatomizować na długie miesiące.
Klub PiS jest najliczniejszym klubem poselskim po 1989 (w momencie objęcia władzy liczył 235 osób). Frakcji, które się wewnątrz niego ścierają, jest kilkanaście – i chociaż ich naturalnym spoiwem jest osoba prezesa, to interesy poszczególnych grup są rozbieżne.
Wierni
To, że właśnie zakon Porozumienia Centrum obejmie stery, można było przewidzieć już w ubiegły czwartek, kiedy media podały skład spotkania prerekonstrukcyjnego na Nowogrodzkiej. A były to właśnie tuzy zakonu: Błaszczak, Brudziński i Kuchciński. Mateusz Morawiecki miał uzupełniający głos w sprawie oddania własnej schedy (finansów i rozwoju). Podobnie było zresztą w przypadku Beaty Szydło. Skład jej rządu również wybrała 2 lata temu temu Wielka Zakonna Trójka, plus jej swoisty d’Artagnan, czyli Adam Lipiński.
Zakon charakteryzuje się tym, że wiernie trwa przy prezesie już od późnych lat 90. i nigdy nie zakwestionował jego przywództwa, jak zrobił to choćby Zbigniew Ziobro. Od końca 2015 zakonnicy odbierają premie za lojalność, ale jest to łaska pańska jeżdżąca na bardzo pstrym koniu, o czym zdążył przekonać się Ludwik Dorn, a także „nieudani podopieczni” Lipińskiego i Brudzińskiego – Adam Hofman oraz Marcin Mastalerek. Dziś mocną pozycję we frakcji mają Marek Suski (został okiem i uchem prezesa w kancelarii premiera Morawieckiego) i Jarosław Zieliński. I też widać to po ostatnim rozdaniu stołków.
Kto będzie grał na umacnianie zakonu? Z pewnością partyjne zaplecze prezesa (w tej chwili jest to najliczniejsza grupa wpływu w PiS). Według teorii przedstawionej kiedyś przez „Polskę The Times”, zakon stanowi niejako jej śmietankę – na którą patrzy się z zazdrością przemieszaną z podziwem. W najbliższym otoczeniu Kaczyńskiego na dzień dzisiejszy Brudziński siedzi na szczycie drabiny pokarmowej i od jakiegoś czasu cieszy się największą życzliwością prezesa (nominacja na pierwszego wiceprzewodniczącego), ale wciąż depczą mu po piętach intelektualiści (Piotr Gliński), terenowe tuzy zgarniające po 40 tys. głosów (Tomasz Latos, Izabela Kloc) oraz młodzi (Maks Kraczkowski, Jan Dziedziczak).
Wnioskując z wypowiedzi Brudzińskiego, on sam na razie boi się używać określenia „następca” i raczej zdaje sobie sprawę z tego, jak kapryśnemu panu służy. – Już tylu ich było… nie chciałbym skończyć tak jak oni, jak takie zalewowe leszcze… – mówił w rozmowie z TVN24.
W obrębie tej jednej grupy decyzje prezesa są niepodważalne, a indywidualne ambicje posłów schodzą na dalszy plan, gdy trzeba wykazać się lojalnością wobec szefa. Ale w pozostałych frakcjach ten mechanizm już nie zachodzi. Zwłaszcza w przypadku kapryśnej grupy smoleńskiej, która czuje się pewnie, mając silne regionalne struktury i media.
Niewierni
Rezygnacja z kandydatury Jarosława Gowina i powołanie Antoniego Macierewicza na szefa MON było ukłonem w stronę smoleńczyków. Zakon, który wówczas również był decydentem – najwyraźniej uznał, że grupę tę należy wzmocnić po tym, jak w kampanii wyborczej padły obietnice wynegocjowania wraku. Smoleńczycy stanowią również strategiczny segment budowy kultu Lecha Kaczyńskiego.
Przychylam się ku teorii, że notowania Macierewicza jako ministra spadły dopiero, kiedy ogólnopolskie media wzięły się za rzetelną weryfikację jego szumnych zapowiedzi militarnych zakupów. Zauważmy bowiem, ze wcześniej nie zaszkodził mu ani konflikt z Dudą, ani awantura o Caracale, ani dymisje w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych (w tym najbardziej dla wojska dotkliwa – gen. Różańskiego), ani brak postępów w negocjacjach z Rosjanami, ani książka Tomasza Piątka, ani – paradoksalnie – seria wpadek z Misiewiczem.
Nie ma również niczego zadziwiającego w fakcie, że rządząca frakcja, zmieniając koncepcję, wzięła na siebie resorty siłowe – obrony i spraw wewnętrznych – choć zapewne akurat w PiS woleliby nie pamiętać, kto przed laty nauczył nas o skuteczności tego manewru. Nie był to bowiem genialny strateg Jarosław Kaczyński, a towarzysz Stalin we własnej osobie.
Oczywistym jest, że kiedy frakcja smoleńska traci swój bastion – zmuszony do ponownego wejścia do szafy w przedpokoju – łka na łamach niezależnej.pl i „Gazety Polskiej”. I tego łkania lekceważyć nie wolno, bo to głównie Kluby Gazety Polskiej napędziły frekwencję Andrzejowi Dudzie w maju, a Beacie Szydło w październiku 2015.
Mają, oprócz Tomasza Sakiewicza, Dorotę Kanię (naczelna TV Republika) Anitę Czerwińską i Joannę Lichocką – realną siłę wspomagającą wycinanie „resortowych dzieci” z budżetówek. Prezes nie może więc trwale ich do siebie zniechęcić. Dlatego też odwołanie Macierewicza i brak atrakcyjnej dlań oferty może przynieść zakonowi realne straty wizerunkowe.
Należy pamiętać, że smoleńczycy-gazeciarze mają podpisane nieformalne sojusze zarówno z ziobrystami, jak i rydzykowcami. Te dwie ostatnie frakcje zresztą mocno się zazębiają. W studiu Radia Maryja często zasiadają zarówno Beata Kempa (od Ziobry), jak zdymisjonowani Jan Szyszko i Konstanty Radziwiłł. To właśnie rydzykowcy na rekonstrukcji stracili najbardziej. Bo umówmy się, stanowisko dla Kempy jest więcej niż grzecznościowe, a głęboko wierzący Szumowski nie uspokoi nastrojów po odwołaniu poprzedniego ministra zdrowia.
Niestety frakcja ta posiada największy odsetek radykałów, którzy najchętniej zboczyliby z unijnego kursu, nie bacząc na konsekwencje. A prezes, jak słusznie zauważają „New York Times” i „Kommiersant” – chce uniknąć sankcji finansowych, które stały się realne.
Strategia Kaczyńskiego wobec toruńskich jest niespójna. Przed wyborami, jak donosi „Polska The Times”, w czambuł wycinał ich ze swoich list. W Sejmie znalazły się tak naprawdę niedobitki (Anna Sobecka, Elżbieta Kruk, Barbara Bubula, Krystyna Pawłowicz). Ale jednocześnie prezes znów zaufał im na tyle, by powierzyć resorty Radziwiłlowi i Szyszce. I wkrótce kolejny raz przekonał się, że frakcja ta jest stworem niewdzięcznym i wiecznie nienasyconym:
Zarówno kluby „GP” jak i środowisko Rydzyka nie wykształciły wobec prezesa bezwarunkowej lojalności. Są interesowne i mściwe, gdy nadepnie im się na odcisk. Dlatego ich połączony gniew najzupełniej realnie może poskutkować tym, że powstanie kolejny „drugi obieg” „niezależnych prawicowych mediów” (tym razem wymierzony w TVP i rządową narrację), który ma szansę zbudować wokół otoczenia prezesa atmosferę zdrajców i zrobić wyłom w najsolidniejszym nawet partyjnym murze.
Zwłaszcza jeśli będzie drążyć wokół kadrowej wybiórczości PiS przy dekomunizacji w resortach, a przy okazji bić w Dudę (już teraz nagłówki Niezależnej krzyczą o prezydencie, który „wyszantażował” dymisję Macierewicza).
Wczoraj pojawiły się nawet pomysły, aby Kluby „GP” zbojkotowały środową miesięcznicę. Prezes klubów Ryszard Kapuściński (sic!) oświadczył jednak dumnie, że „to dwie różne rzeczy” i że udział w obchodach weźmie, choć „jest zbulwersowany”. Jeszcze inni śmiałkowie sugerowali, że adekwatne byłoby wygwizdanie Jarosława Kaczyńskiego podczas przemówienia.
Bierni
Skomplikowana jest sytuacja w obozie ziobrystów. Solidarna Polska nie jest grupą imponującą liczebnie (weszła do gry z 9 osobami), w dodatku w PiS nadal postrzega się je jako synów marnotrawnych, tych, którzy zawiedli. Ale tworzą w klubie coś w rodzaju ośmiornicy wpływów. Mają też jeden, za to potężny atut: Zbigniewa Ziobrę.
A Ziobro, pomimo silnej pozycji zakonu jako całości, jest w tej chwili jedynym realnym kandydatem na przejęcie schedy po prezesie. Temu zadaniu nie sprosta ani formalista Błaszczak, ani „chuligan w garniturze” Brudziński. Dowodem na to jest fakt, iż pozycja Ziobry jest tak silna, że nie stracił stanowiska, choć to przez jego machinacje w sądownictwie zawisła nad Polską groźba sankcji ze strony Komisji Europejskiej (okazało się to pretekstem do odwołania Radziwiłła i Szyszki, ale nie ministra sprawiedliwości).
Oczywiste jest, że „solidarni” – Cymański i Mularczyk, będą grać na wzmocnienie Ziobry, nie na zakonników, którzy nie mogą im wybaczyć wolty z 2011 i ciągle akcentują, że po prostu im nie ufają.
Zwłaszcza, że Ziobro zawarł swego czasu taktyczny sojusz z Antonim Macierewiczem, dzięki czemu zyskał dostęp do środowisk Radia Maryja i stanowisk w spółkach kooperujących z wojskiem. Z Błaszczakiem natomiast współpraca układała mu się źle (pamiętamy choćby konflikt dotyczący tego, jak minister sprawiedliwości nakazał mu zwolnić z szeregów policji dwie osoby, które zdewastowały nagrobek Bieruta). Ziobro ze swoją mentalnością imperatora notorycznie zresztą „wcina się” w kompetencje innym ministrom.
Naturalnym sojusznikiem ziobrystów jest skromna grupka skupiona wokół Jarosława Gowina (8 osób). Oni jednak nie mają powodów do rozedrgania – z tego otoczenia wywodzą się dwie nowo powołane ministry – Emilewicz i Czerwińska.
Mierni
Z istotniejszych grup wpływu w pisowskiej piramidzie dziś mamy jeszcze ludzi prezydenta. Dwojako można rozumieć brak entuzjazmu Krzysztofa Szczerskiego na propozycję objęcia stanowiska szefa dyplomacji. Z jednej strony można przyjąć najprostsze wyjaśnienie, iż Szczerski po prostu wykręcił się od politycznego samobójstwa i uniknął wsadzenia na minę, jednak z perspektywy dobrostanu całej frakcji – Szczerski jest po prostu bardziej potrzebny w Kancelarii, bo zmiana kadrowa na stanowisku szefa MON wcale nie musi oznaczać wygranej Dudy w sporze merytorycznym dotyczącym koncepcji dowodzenia.
Macierewicz lansował pomysł ograniczenia kompetencji prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych i przekazania ich w ręce szefa sztabu generalnego. Pomysłu Mariusza Błaszczaka na rozwiązanie tego problemu na razie nie znamy.
Tutaj koncepcje komentatorów się rozjeżdżają. Jedni wieszczą kontynuację sporu pomiędzy prezydentem i nowym szefem MON. Wydaje mi się jednak, że rzucając Błaszczaka do resortu obrony, Kaczyński nie tyle docenił jego zasługi, co postanowił nieco wzmocnić gladiatora Dudę przeciw gladiatorowi Ziobrze. Bo stosunki pomiędzy nimi również wchodzą już w fazę otwartej wojny („Prezydent miał wybór pomiędzy wielkością a groteską” – skwitował głowę państwa szef ziobrystów tuż po wetach). Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę i nawet zdaje się całą sytuacją bawić („nie mam zamiaru zajmować się sporami pokoleniowymi czterdziestolatków” – zażartował w październiku podczas wizyty w Pałacu Prezydenckim), jednak trzyma rękę na pulsie.
W PiS pod dywanem biją się również pomniejsze grupki branżowe: skupione wokół Piotra Dudy i „Solidarności”, wokół SKOK-ów oraz tzw. Służby (Mariusz Kamiński i jego współpracownicy). Ci ostatni mogą być zainteresowani wzmacnianiem zakonu do pewnego momentu (póki będzie realizował ich pomysły na zarabianie na inwigilacji).
Soliści
Red. Nowak utrzymuje, że w nowym rządzie zabraknie „solistów” – i domyślam się, że pije tu do zlikwidowania resortu cyfryzacji. Owszem, miało ono wymiar symboliczny – pokazało, że w przypadku odmowy przez niezależną technokratkę przyłączenia się formalnie do rządzącego obozu, jej praca zostanie podpięta pod MSW.
Jednak nie zapominajmy o pozbawionych już dziś realnego wsparcia ministrach-sierotach z otoczenia byłej premier Beaty Szydło – czyli Annie Zalewskiej i Elżbiecie Rafalskiej. One w role solistek wtłoczone zostały niejako przymusowo. Krytyczny stosunek prezesa do reformy Zalewskiej znany jest od dawna. Rafalska zaś znalazła się pod obstrzałem za wycofanie się z 500+ dla seniorów. Obie są więc w nowej rzeczywistości osłabione i osamotnione.
Wreszcie, solistą jest zapomniany przez wszystkich w tym rozgardiaszu premier Morawiecki. W polityce jest za krótko, by zdobyć zaufanie zakonu, jednak dostał szansę, by styczniową rekonstrukcją wkupić się w łaski frakcji. Jeśli się sprawdzi – prawdopodobnie stoczy pojedynek o przywództwo z Ziobrą i ewentualnie Dudą. Jeśli nie, zachwianie równowagi między stronnictwami z pewnością się na nim zemści.
Wyniesienie na piedestał grupy najbliższej prezesowi, jak każde zagranie va banque, może przynieść scenariusz dwojaki: utrzymać 50-procentowe poparcie do najbliższych wyborów (co jest możliwe po złagodzeniu konfliktów pozostałych po odwołanych Szyszce i Radziwille), ale też na dłuższą metę osłabić trzon partii i skompromitować otoczenie Kaczyńskiego. Tak naprawdę to nie protesty Obywateli RP ani „zdeubekizowanych” emerytów, ale zakłócenie kolejności dziobania może doprowadzić do rozsadzenia PiS i pokazania, że prezes jest kolosem na glinianych nogach. Najpilniejszym pożarem do ugaszenia na własnym podwórku zdaje się teraz udobruchanie świty Tomasza Sakiewicza poprzez dopieszczenie ex-szefa MON, a w dalszej perspektywie monitorowanie Zbigniewa Ziobry, który buduje swoje zaplecze i niczym rekin czeka z atakiem na pierwszą krew.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
zgadzam się z Panią w 100% Weronik
Nie ma to jak stara, dobra PiCzka, zaprawiona w dojeniu państwa i zagryzaniu konkurencji.
Świetny komentarz!