Miron Chmielewski z Rakowa pod Wrocławiem zadarł z myśliwymi. Polowali 30 metrów od jego domu, pobili go kijem i zwyzywali. Ale prokuratura stwierdziła, że nic takiego się nie stało.
Chmielewski prowadzi pod Wrocławiem azyl dla psów-emerytów. Trafiają tam starsze, często schorowane zwierzęta, które nie mają już szans na adopcję. W sumie w ośrodku, który mężczyzna prowadzi od kilkunastu lat z żoną, przebywa 35 psów.
– Pomagamy tym, którym nikt nie chce pomóc. Ratujemy te niechciane, tak aby na koniec swojego życia choć przez chwilę czuły się szczęśliwe i bezpieczne i aby mogły odejść w spokoju – mówił Chmielewski „Wyborczej”. A że ośrodek znajduje się na skraju lasu, to w sąsiedztwie często pojawiają się myśliwi. – Strzelają w nocy albo nad ranem, nie szanując ludzi i ich prawa do ciszy nocnej. W nocy przejeżdżają samochodami terenowymi pod ośrodkiem, trąbią złośliwie budząc domowników i zwierzęta. Psy podczas spacerów znajdują kawałki zgniłych łap, głów, korpusów, bo myśliwi po zranieniu często nie tropią zwierząt.
Kilka razy mężczyzna starł się z łowczymi, myśliwi straszyli go śmiercią, celowali w powietrze, przepędzali. 13 maja nad ranem zaczęli strzelać tuż obok domu, w odległości około 30 metrów od zabudowań. Kiedy Chmielewski wybiegł w kierunku ich samochodów, jeden z myśliwych wdał się z nim w awanturę – która zresztą została nagrana komórką. Mężczyznę pobito kijem wyjętym z bagażnika, straszono strzelbą. Zdołał się jednak wyrwać i uciec, zdecydował się przeprowadzić obdukcję, a całe zdarzenie zgłosić policji w Długołęce. Ostatecznie po zbadaniu wszystkich okoliczności umorzono postępowanie.
– Nie stwierdziliśmy znamion bezpośredniego niebezpieczeństwa utraty życia, ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ani naruszenia przepisów prawa łowieckiego. A po sprzeczce siniaki miał także myśliwy – tłumaczyła mediom rzeczniczka prokuratury w Oleśnicy. Chmielewski zapowiedział, że od decyzji będzie się odwoływał.
Kilka dni temu internet obiegło zdjęcie uczestnika pielgrzymki myśliwych w ramach Wielkiego Odpustu ku czci Matki Bożej w Tuchowie. Mężczyzna przyniósł do kościoła koszyk z kwiatami i martwym lisem. Władza i organy ścigania są jednak dla łowczych wyjątkowo pobłażliwe.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Ja tam nie widzę specjalnej różnicy pomiędzy martwym lisem w koszyku a kawałkiem kiełbasy w koszyku. Śmieszą mnie za to te gusła odprawiane w kościele.
A ja widzę dużą różnicę: kiełbasę można zjeść, a lisa nie. Przynajmniej tak od razu.
A że to gusła, to cóż, każdy ma swoje ulubione „gusła” i nie należy wchodzić na teren cudzych, by inni nie naruszali naszych.