Wizyta władcy Watykanu w Krakowie jest nadzwyczaj pożyteczna. Z pewnością krzepi i rozgrzewa serca wielu młodych katolików i czyni tymże samo dobro, ale jest też kilka jej innych, nieco ważniejszych z punktu widzenia naszej mizernej codzienności, aspektów.
Po raz kolejny ludzie przytomni otrzymali potwierdzenie prowincjonalizmu polskich elit oraz ich zupełnej niekompetencji. Dowodnym tego przykładem jest reakcja Beaty Szydło na ogólnohumanistyczne przesłanie papieża w kwestii uchodźców wojennych. W imię obsesji, którą nasza prawica przekuwa na nowy model poprawności politycznej, polska premier zdecydowała się na kompromitującą „krytykę” Franciszka.
Zarzuciła mu nie tylko kłamstwo, ale i niedostateczny wzgląd na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski, o któreż to troska rozpala ją samą i Prezesa Państwa nieustannie. Jest to wyjątkowo głupia gadanina, gdyż wezwanie do niesienia pomocy ofiarom wojny trudno uznać za nieprawdziwe. Można się z takim przekonaniem nie zgadzać, ale wówczas trzeba otwarcie powiedzieć, że wybór moralny PiS-owskich kadr nie uwzględnia tego paradygmatu. Zaś na to zaściankowość i tchórzostwo polskiej prawicy, podobnie jak jej skłonność do obłudy, po prostu nie pozwala. Szydło popełnia więc nawet nie jakąś intelektualną pomyłkę, tylko elementarny poznawczy błąd.
Podobnie sprawa ma się z gwarancjami bezpieczeństwa wewnętrznego Polski, nad którym – nie bardzo wiadomo dlaczego – miałby pokornie pochylić się Franciszek I wobec ponad milionowej ekspozytury międzynarodowego katolicyzmu bawiącej w tej chwili w Krakowie. Mamy więc premierkę, której trzeba tłumaczyć, że głowa państwa X nie ma ani obowiązku, ani też żadnych predyspozycji do tego, by spędzać godziny, doby czy miesiące, pogrążając się w aktywnej refleksji na temat bezpieczeństwa wewnętrznego w państwie Y.
Niedawno jej minister, czarowny dyplomata i pogromca światowego spisku cyklistyczno-wegetariańskiego, powiedział wszak sam, iż za bezpieczeństwo w Niemczech odpowiadają służby niemieckie i że on oczekuje od nich wyjaśnień w sprawie zamordowanej tam niedawno Polki. Według tej samej logiki Franciszek I mógłby publicznie wezwać do wyjaśnień a propos tego, jak to możliwe, że służby w naszym kraju są tak słabe, że ewentualne przyjęcie na jego terytorium kilku tysięcy obywateli krajów Bliskiego Wschodu stwarza według premierki ogólnokrajowe zagrożenie. Nie zrobił tego, gdyż swoją funkcję głowy państwa traktuje poważnie.
Franciszek I jest wiec odpowiedzialnym politykiem. Można się zgadzać lub nie z jego strategią, ale wyraźnie widać pomysł i systematyczną realizację. Dokonując gwałtownej – jak na katolickie standardy – liberalizacji zarówno doktryny, jak i praktyki, podejmuje jakąś próbę ratowania instytucji, której szefuje. Widzi bowiem, iż podążanie ścieżką stalinowskiej dyscypliny ideologicznej JP2 i Benedykta XVI prowadzi do drastycznego spadku kredytu zaufania wobec kościoła powszechnego oraz masowych odejść nie tylko samej tej instytucji, ale w ogóle od wiary. Ewidentnie papieżowi niezbyt widzi się stopniowa redukcja jego korporacji do sekty chrześcijańskich talibów, jak zapewne chciałby Grzegorz Braun. W ten sposób Franciszek I próbuje znaleźć sobie miejsce w głównym nurcie, w liberalnej narracji i w ogóle w tej części przestrzeni publicznej, w której można prowadzić skuteczną rekrutację kadr, zwaną w nomenklaturze kościelnej ewangelizacją. Papież działa bez obsesji, ważąc interes kościoła i uwzględniając globalny kontekst; stawia sobie czytelne, jasne i racjonalne cele.
Prawdopodobnie to właśnie tak naprawdę rozwściecza polski establishment (zarówno „obóz zdrady narodowej” jak i „obóz patriotyczny”), stąd ten antyfranciszkowy jad. Polska lumpenburżuazja nie wyobraża sobie, iż mogłaby zdobyć się na minimum samodzielności i polityczne działanie, oparte o rachubę interesu państwowego (lub jakiegokolwiek). Zaś każda decyzja „obozu patriotycznego” to wypadkowa zewnętrznych sił, nacisków, własnych obsesji, obłędu związanego z brakiem tożsamości i ciągłym żonglowaniem symbolami. Ten patologiczny bałagan rodzi coraz bardziej rozbuchane i coraz lichsze jakościowo napięcia i sprzeczności. Wezwania do „obrony suwerenności” nakładają się na sprowadzanie obcych wojsk, „bezpieczeństwo narodowe” koliduje z pluciem na Rosję i Niemcy, wyglądającym z boku jak szczekanie oszalałego ratlerka. Emancypacja spod „dyktatury” brukselskiej metropolii idzie w parze ze spawaniem polskiej racji stanu z dominującą obecnie w Waszyngtonie narracją… Jedno puste głupstwo goni kolejna bezinteresowna chuliganeria – tak wygląda polska „polityka”. Nie może i nie chce ona więc zaakceptować Franciszka, bo musiałaby dostrzec swoją miałkość. Idzie więc w zaparte i robi dobrą minę do złej gry. A nawet to wychodzi jej średnio.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Widać nasze władze są świętsze od papieża, wolno im