Teresa Stawicka znaczną część swojego dorosłego życia pracowała jako dozorczyni w Spółdzielni Mieszkaniowej „Wola”. Przez ten czas czynsz opłacała z regularnością szwajcarskiego zegarka. Aż do momentu, gdy jej męża spotkała tragedia. Okazało się, że spółdzielnia nie zamierza się nad nią litować.
Historia Pani Teresy pokazuje, jak mało w polskim kapitalizmie znaczy słowo „wdzięczność”. Kobieta przez ponad trzy dekady swojego życia z poświęceniem pracowała dla jednej spółdzielni. Stawiccy zamieszkali w bloku na warszawskiej Woli jeszcze za czasów Polski Ludowej – w 1985 roku. Przez kolejnych dwadzieścia cztery lata nie mieli żadnych zaległości czynszowych. Dopiero gdy w 2009 roku Stawicki zachorował, co zakończyło się amputacją obu nóg, małżeństwo przestało uiszczać opłatę. Zwyczajnie nie mieli z czego. Pan Jan poruszał się na wózku, a jedynym jego dochodem do 2017 roku był zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 15o zł. W październiku zeszłego roku przyznano mu najniższą emeryturę – 1000 zł brutto.
Za Stawickim wstawili się inni mieszkańcy. Sformułowali petycję do prezesa Ambroziaka. Są wściekli na władze spółdzielni. – Uwzięli się na nią z administracji. Taka jej kierowniczka przyszła któregoś razu, wzięła białą chusteczkę. I patrzyła, czy jest kurz. Do przesady. Żeby w ten sposób podchodzić do sprawy? – irytuje się Hanna Michalska, mieszkanka bloku.
Społeczna ocena pracy pani Teresy jako dozorczyni jest jednoznaczna. – Uważam, że wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dba o porządek na klatce i wokół niej. Bardzo sympatyczna kobieta. Zna tu wszystkich i nie boimy się, że jak wyjedziemy coś się tu stanie – mówi Izabela Nowik-Fryc, sąsiadka. – Jako mieszkańcy tego bloku mamy prawo oceniać swojego dozorcę i jakość sprzątania, a nie pana sekretarka z chusteczką – oburza się jeden z mieszkańców – zaznacza.
Władze spółdzielni nie zamierzają jednak spełniać woli lokatorów. Do walki po stronie dozorczyni włączył się Piotr Ikonowicz. – Należy zawiązać porozumienie o spłacie ratalnej. I dać możliwość zarobienia większej kwoty – powiedział szef Ruchu Sprawiedliwości Społecznej podczas wymiany zdań z Ambroziakiem w programie „Uwaga” – Obowiązują nas regulaminy, przepisy. Zgodnie z tymi regulaminami pracujemy – odpowiedział prezes.
Ikonowicz podkreślał, że to patologia ukazująca, że „pieniądze stały się ważniejsze od ludzi”. – Zachwiała się nasza hierarchia wartości. Zaczęto uważać, że jeśli ktoś jest winny pieniądze, to jakby czegoś był winny. Po prostu nie ma pieniędzy, bo tak się potoczyło jego życie. W większości przypadków ludzie niewypłacalni to osoby, które przegrały w wyścigu szczurów: zachorowali, zbankrutowali, przeinwestowali. Powody są różne. Ale w którymś momencie człowiek nie ma jak zapłacić. Wtedy nie powinno się go wyrzucać na ulicę, tylko powinien przyjść pracownik socjalny i zapytać jak pomóc. Tak jest w większości krajów zachodniej Europy. Mamy u nas bardzo dziki kapitalizm – ocenia Ikonowicz. – Są różne możliwości rozwiązania tej sprawy. Dług można odpracować, rozłożyć go na raty, umorzyć odsetki – proponował Ikonowicz.
Po tej rozmowie prezes Ambroziak ma ponownie rozważyć sprawę Stawickich. Decyzja jeszcze nie zapadła.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…