Brazylijska oligarchiczna prawica dała kolejny przykład bezczelności. Lider stronnictwa, które odsunęło Dilmę Rousseff rzekomo w trosce o państwowe pieniądze sam jest oskarżony o korupcję i ma zamiar na oczach całego kraju uchylić się od odpowiedzialności.
Brazylijski prokurator generalny Rodrigo Janot oficjalnie oskarżył urzędującego prezydenta Michela Temera o przyjęcie łapówki w wysokości 500 tys. reali (ok. 150 tys. dolarów) od szefów firmy JBS. Niewątpliwie postąpił odważnie, ale na tym sprawa się kończy, bo żeby postawić przed sądem karnym urzędującego prezydenta, trzeba zgody parlamentu. Jeśli 2/3 niższej izby brazylijskiego Kongresu uzna zarzuty prokuratorskie za wiarygodne, może zawiesić prezydenta na sześć miesięcy. Nie będzie zgody politycznej – nie będzie procesu.
Tymczasem Temer już dał sygnał, że ani on, ani wspierająca go partia nie ustąpią nawet na krok. – Nic nas nie zniszczy – ani mnie, ani naszych ministrów – oznajmił. Mimo tego, że mandat dla jego rządów jest praktycznie żaden. Temera w pałacu prezydenckim z zadowoleniem ogląda mniej niż 7 proc. Brazylijczyków. Więcej wolałoby, żeby wróciła Dilma Rousseff. Ona nie obniżała emerytur ani nie liberalizowała prawa pracy, co Temer uczynił niezwłocznie po objęciu urzędu, twierdząc, że w ten sposób uzdrawia gospodarkę.
Jeśli Michel Temer musi się czegoś obawiać, to co najwyżej tego, że zdradzą go koledzy partyjni, wychodząc z założenia, że prezydent stał się raczej balastem niż gwarantem interesów oligarchii. Rodrigo Janot zamierza bowiem do istniejących już zarzutów dołożyć kolejne – utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości oraz działania w zorganizowanej grupie przestępczej. To może oburzyć Brazylijczyków jeszcze bardziej, a prawica chce spokojnie dokończyć swoje antyspołeczne reformy, a nie prokurować społeczny gniew.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…