Amerykańska oligarchia wchodzi w nowy etap samorozkładu. Po rusofobicznym obłąkaniu, którym przez ostatnie trzy lata zarazili niemal cały świat, teraz przyszła kolej na kolejną histerię. Na zastępczy obiekt nienawiści nominowano Chiny.
Wiele się udało kolejnym ekipom znad Potomaku napsuć na świecie i zapewne złudną byłaby nadzieja, że obecna rasistowska, podszyta sprawdzonym antykomunistycznym sentymentem, kampania skierowana przeciwko Chinom, będzie łabędzim śpiewem imperialnej agonii. Zwłaszcza, że obliczona jest wszak na to, by ją przedłużać. Osiągają oczywiście (na szczęście!) efekt odwrotny do zamierzonego i tylko pogłębiają w ten sposób kryzys własnego istnienia. Aż dziw bierze, jak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że za sprawą tych obłąkańczych konwulsji, ludzkość stacza się w stronę wojennej katastrofy. Gdy spadną pierwsze bomby po jakimś uwspółcześnionym incydencie tonkińskim może być już za późno na opamiętanie.
Już w 2016 roku, gdy część waszyngtońskiej elity wszczęła ksenofobiczną i do cna zakłamaną histerię antyrosyjską, każda osoba zainteresowana sprawą publiczną, jeśli tylko zadała sobie minimalny trud sprawdzenia podstawowych faktów, mogła zorientować się w tej taniej gierce. Zrobiło to jednak bardzo niewielu. Tak zapewne będzie i tym razem; uleganie nagonkom jest wszak bardzo wygodne i dowartościowujące. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdy będzie świat zapłonie z powodu żarliwych zapasów, jakie toczą ze sobą poszczególne oligarchiczne frakcje w USA, niemała część lewicy zapluwać się będzie na Pekin i Moskwę, tak jak na przykład Łukasz Warzecha tym bardziej utyskiwał będzie na socjalizm, gdy w końcu wejdą kartki na wodę z powodu zmian klimatycznych.
Amerykańska klasa rządząca podjęła kierunkową decyzję o wszczęciu antychińskiej szczujni. Od wielu lat tak bardzo skonfliktowana, tym razem jakby zapanował oczywisty konsensus. W górę serca, myślał sobie niejeden decydent; może jeszcze się chłopcy jakoś pogodzą? – myślał zapewne. Usłużne korporacyjne media, od MSNBC po FoxNews, sformatowały się tak błyskawicznie, że robi to wrażanie nawet na takich jak ja – weteranach obserwacji propagandowych siupów zza oceanu. Zgodnie, w tym samym rytmie, choć na różne melodie, podsycają sinofobiczną histerię. Jest ona doprawdy szaleńcza i porażająca.
Zacznijmy od znanej w USA prawicowej propagandzistki Jeanine Pirro. Jest to „dziennikarka” znana z obsesyjnego przywiązania do Donalda Trumpa, która – jak wielu jego adoratorów – widzi w nim coś na kształt mesjasza. Nierzadko zresztą odwołuje się do metafizycznego dyskursu. Gdy jej ulubieniec w Białym Domu ogłosił na ten przykład decyzję o przeniesieniu ambasady Stanów Zjednoczonych w Izraelu do Jerozolimy, ta wygłosiła komentarz, w którym określiła to jako „spełnienie biblijnego proroctwa”. Ma się rozumieć Pismo Święte w żadnym miejscu nie traktuje o jankeskim poselstwie w XXI w., ale fakty już od dawna nie mają znaczenia w amerykańskiej polityce, media emitują li tylko plemienne dudnienie i kto z nami ten ma słuchać i powtarzać. A awangarda ma obowiązek kołczować opinię publiczną z myślenia magicznego.
Pirro wie jak to się robi – trzeba po prostu odpalić szurię; wówczas rodzi się tyle emocji, że nastarczą i za fakty, i za objaśnienia. Ta specjalistka dała niedawno na antenie Fox News popis agit-propu tak prymitywnego, że obezwładniającego nawet estetycznie. Jej monolog na temat Chin sprawiał wrażanie, jakby widz oglądał nie wiadomości czy program publicystyczny, ale tanią adaptację filmową jeszcze tańszej mrocznej powieści dystopijnej. To była prawdziwa seria bzdur wystrzelona z jej otworu gębowego niczym z M60. Poziom propagandowego prostactwa był tak żenujący, że kogoś, kto nie widział nagrania, trudno byłoby przekonać, że takie niedorzeczności można bezkarnie wygadywać w – bądź co bądź – znanej telewizji.
„Chiny wymykają się spod kontroli!” zakrzyknęła Pirro, krzywiąc twarz w grymasie niesmaku wypowiadając słowo “Chiny”. „Nie pozwolimy wam zniszczyć naszego kraju ani naszego stylu życia. Walczyliśmy zbyt ciężko i zbyt długo nie po to, aby w końcu poddać się w walce z Wuhan. Dobrze powiedziałam, nie przesłyszeliście się, wirus WU-HAN!”. Mówiła, jakby odprawiała egzorcyzm.
Następnie Pirro zwróciła się do amerykańskich polityków, którzy popierają utrzymanie restrykcji w celu ograniczenia negatywnych skutków pandemii w równie uroczy sposób. „Chcecie kontrolować ludzi? Czy wy, politycy, koniecznie chcecie nam pokazać swoje muskuły? Skoro tak, to zacznijcie pracować nad tym, w jaki sposób ukarać, odizolować, obłożyć blokadą międzynarodową i sankcjami Chiny za to, co zrobiły nam i reszcie świata!”.
This seems more unhinged than normal pic.twitter.com/PmoLhMEaB7
— Acyn Torabi (@Acyn) April 19, 2020
Pirro nie jest jedyną ekspertką Fox News do spraw Chin.
Niedawno inny amerykański nawiedzony prawicowiec i znany w USA facecjonista Tucker Carlson, przeprowadzając wywiad z byłym oficerem CIA Bryanem Deanem Wrightem, próbował nakłonić go do przyznania, że czołowi politycy Partii Demokratycznej pracują do chińskiej agencji wywiadowczej MSS.
Warto się tu na chwilę zatrzymać, wziąć głęboki oddech i przypomnieć sobie nagonkowe antyrosyjskie głupstwa, którymi karmiono amerykańską i światową opinię publiczną. Otóż jankeskie media budują obraz, w którym prezydent Stanów Zjednoczonych nie został wybrany w powszechnych wyborach, ale obsadzony został w Białym Domu przez Władimira Putina, a teraz dochodzi do tego nowe „spostrzeżenie” jakoby główna partia opozycyjna była sterowana przez chiński wywiad. Jest to fioł doprawdy wstrząsający. Oczywiście, wszystko podane w histerycznym tonie końca czasów. Dość niech będzie jedno spojrzenie na oszalałego liberalnego demokratę i komentatora Keitha Olbermanna, który w 2016 roku nadawał na tle jakiegoś różowego kartonu. Obłęd dokładnie taki sam jak u Pirro.
From a basement studio, Keith Olberman denounces „Russian scum” and the „traitors” who ignore his tirades. Welcome to the #resistance. pic.twitter.com/CNOxrRpoQ6
— Max Blumenthal (@MaxBlumenthal) December 13, 2016
Wróćmy jednak do Tuckera Carlsona. „Dzisiaj skontaktowaliśmy się z senator Feinstein [prominentna demokratka – przyp. red.] i kilkoma innymi wybranymi politykami. Pytaliśmy ich o ich kontakty z chińskimi urzędnikami od czasu wybuchu pandemii. Nikt z nich nie odpowiedział nam na nasze pytanie. Jak myślisz, jakie z tego powinniśmy wyciągnąć wnioski? – zapytał swego rozmówcę Carlson, który, nawiasem mówiąc, sam w przeszłości próbował dołączyć do CIA.
„Myślę, że w tej chwili są trochę zestresowani”, odpowiedział Wright. „Sądzę, że jest grupa ludzi, którzy są albo użytecznymi idiotami, albo mają pewien poziom wiedzy i zakulisowe relacje z chińskim rządem. Niektórzy z nich mogą w rzeczywistości być chińskimi agentami MSS. Boże, zachowaj!”.
„W Partii Demokratycznej mamy wielu bardzo zestresowanych ludzi” – dodał Wright.
„Former” CIA officer @BryanDeanWright tells Tucker Carlson (who has also tried to join the CIA) that some Democratic Party leaders may in fact be secret intelligence agents working for China. This is easily as deranged as anything we’ve seen on MSNBC about Russia. pic.twitter.com/3IcRJzJuQm
— Caitlin Johnstone ⏳ (@caitoz) April 19, 2020
Ewidentnie retoryka antychińskiej histerii niczym się nie różni od tej używanej do niedawna w ramach Russiagate. Padają nawet te same określenia, takie jak “użyteczni idioci”.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, jak subtelnie wkrada się w tę histerię dyskurs antykomunistyczny. Zarzuty, jakoby konkurencyjna partia została zinfiltrowana przez komunistów, ma w USA bardzo długą i niechlubną tradycję. Teraz dziedzictwo to staje się znów politycznym kijem bejsbolowym w rękach amerykańskiej prawicy. Nic więc dziwnego, że walka toczy się na poziomie odbierającym godność.
Druga strona amerykańskiej sceny politycznej wcale nie jest lepsza, choć polscy lewicowi komentatorzy, którzy demonstrują eksperckie pretensje w sprawie USA, z uporem godnym lepszej sprawy twierdzą inaczej. Ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej na prezydenta USA Joe Biden zarzuca Trumpowi, że jest rzekomo zbyt miękki wobec Chin. Trwa wymiana ciosów, bo Trump nie pozostaje Bidenowi dłużny.
Welcome to the new cold war. Biden’s new ad is just unhinged anti-China propaganda.
Biden will attack Trump for supposedly being „too soft” on China, and Trump will do the same to Biden.
The 2020 election will be nonstop bipartisan scapegoating of China.pic.twitter.com/ANzV1dTkS7
— Ben Norton (@BenjaminNorton) April 18, 2020
Wszystko wskazuje na to, że głównym tematem tegorocznej kampanii wyborczej w USA będą właśnie Chiny, z których dwaj główni kandydaci na prezydenta zrobią kozła ofiarnego.
Politycy Partii Demokratycznej wykorzystują leitmotiv chiński, żeby wyeliminować Trumpa z walki wyborczej. Jako „ruskiego agenta” się nie udało, to może jako chińskiego da radę. Demokratka Nancy Pelosi, znana głównie z tego, że nie wylewa za kołnierz i popiera wszystkie najbardziej patologiczne projekty Trumpa, spikerka Izby Reprezentantów, domaga się teraz, aby prezydent „natychmiast wdrożył ustawę o prawach człowieka i demokracji w Hongkongu”. Pelosi wspiera Bidena w jego atakach na prezydenta za to, że rzekomo jest zbyt miękki w dochodzeniu “winy Chin”.
Even as the world confronts the coronavirus crisis, democracy and human rights continue to be attacked in Hong Kong. @RepMcGovern is right — @realDonaldTrump must swiftly begin implementing the Hong Kong Human Rights & Democracy Act. https://t.co/hn0GiuNrDm
— Nancy Pelosi (@SpeakerPelosi) April 18, 2020
W jednym ze swoich spotów wyborczych Demokraci atakują Trumpa za to, że nie zmusił Pekinu do udostępnienia amerykańskim urzędnikom wszystkich dokumentów dotyczących wybuchu pandemii w Wuhan.
„Trump chwalił Chińczyków 15 razy w styczniu i lutym, kiedy koronawirus rozprzestrzeniał się po całym świecie” – mówi groźnym głosem Pelosi w spocie. „Trump nigdy nie wysłał zespołu CDC [amerykańska służba epidemiologiczna – przyp. red.] do Chin. A wprowadzenie zakazu podróżowania w czasie pandemii, którym się chwali? Już po podpisaniu aktu prawnego w tej sprawie Trump wpuścił do USA 40 tys. podróżnych z Chin. Granice okazały się nieszczelne”.
Demokrata Joe Biden w atakowaniu Trumpa zapędził się tak daleko, że można odnieść wrażenie, iż chce udowodnić, że jest bardziej prawicowym dziadem niż obecny prezydent USA. Przynajmniej w sferze polityki zagranicznej. Biden stosuje retorykę prawdziwie wojenną, wzywając Trumpa by udowodnił, że jego słowa o tym, iż jest prezydentem czasów wojny, są prawdziwe.
Donald Trump says he’s a wartime president — it’s time for him to act like one.
— Joe Biden (@JoeBiden) April 18, 2020
Jest jakąś niedorzeczną pomyłką poznawczą, że taki człowiek mógłby być popierany przez demokratów czy postępowców. Ale poczekajmy jeszcze chwilę, a niechybnie odpowiedź na takie wezwanie padnie po polsku ze strony Jakuba Majmurka, choć on przecież nie może głosować w wyborach na amerykańskiego prezydenta.
Kampania rasistowskiej, antykomunistycznej nienawiści rozpętana przez amerykańską klasę polityczną i jej media, wobec państwa, które nie podporządkowuje się narzuconej przez Zachód wizji ładu światowego to fatalny omen. To wszak nie przypadek, że Chiny i Rosja, które amerykańska klasa polityczna zwalcza wspólnie, są akurat krajami, które odmówiły podporządkowania się amerykańskiemu imperium. Tu nie chodzi o wirusa, lecz o zatrzymanie procesów, które mogą doprowadzić do powstania świata multilateralnego, w którym Stany Zjednoczone nie będą już światowym szeryfem stojącym na straży globalnego ładu i porządku. Jest to oczywiste od lat, ale stosowana narracja (w tej chwili wykorzystująca strach społeczeństwa przed koronawirusem) maskuje to. Podobnie było w trakcie afery Russiagate, która miała nie tyle uderzyć w Trumpa, ile w rodzący się sojusz rosyjsko-chiński.
Od tragicznego dla całej ludzkości rozpadu Związku Radzieckiego i triumfu neokonserwatyzmu (niektórym się wydawało, że to triumf liberalnej demokracji) ortodoksyjnie wyznawanym i realizowanym przez całą amerykańską klasę polityczną celem było zachowanie jednobiegunowego porządku za wszelką cenę. Cała polityka zagraniczna USA jest bezpośrednim lub pośrednim rezultatem tego podejścia.
Nie chodzi o Covid-19, Ujgurów, Putina, zwalczanie terrorystów; dokładnie tak, jak w 2003 roku nie chodziło o żadną broń masowego rażenia. Chodzi tylko i wyłącznie o dominację nad światem. Amerykańska oligarchia może być gotowa na wszystko, aby bronić swojej pozycji. A już na pewno na wojnę.
Kto gardłuje bezrefleksyjnie przeciwko Chinom głosuje za porządkiem świata, w którym jeden potężny rząd nieustannie atakuje, niszczy i sabotuje każe państwo czy ośrodek polityczny zagrażający jego hegemonii. Doprawdy, nie jesteśmy zmuszeni akceptować tego szalonego paradygmatu, zwłaszcza gdy obiektem nagonki, a potem może i ataku są państwa uzbrojone w broń nuklearną!
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
A co jeśli ostatecznie się okaże, że ten wirus rzeczywiście wyrwał się Chińczykom z laboratorium? Tej możliwości wciąż nie można wykluczyć.
a co będzie jeśli się wyrwał z amerykańskiego? no właśnie… i o to chodzi w tekście, o tę różnicę
Nic, nawet jeśli wymknęło się komuś z laboratorium – kraj nie ma tu żadnego znaczenia
Ameryka okazała się papierowym tygrysem na glinianych nogach, najgorzej radzi sobie z epidemią z powodu własnego matołectwa i absurdalnego systemu opieki zdrowotnej nastawionej na zysk, więc próbuje to zakrzyczeć i zamaskować… ten zmurszały kraj, z przerośniętym ego i rdzewiejącą infrastrukturą wystarczy teraz lekko szturchnąć, by się rozsypał
a czegóż się po tych bandytach i złodziejach spodziewać .Zostało im tylko rozpętać czwartą i ostatnią dla nich wojnę.
Miło jest patrzeć jak w upadającym yankeslandzie każdy licytuje się na poziom własnego debilizmu.
Ale jednocześnie straszno trochu… Nie można zapominać że ten podobno upadający yankes-land dysponuje ponad 5 000 ładunków nuklearnych różnej mocy. A tonący zawsze może postąpić wedle maksymy – po mnie choćby i potop!