Jeżeli ktoś miał nadzieję, że dziadersi zrozumieli wreszcie przekaz płynący w ich stronę od wielu miesięcy, to mam złe wieści – nadal nie ogarniają nawet definicji dziadersa. „W Polsce mężczyzna, w dodatku niemłody, biały i heteroseksualny, nie ma prawa oceniać „twórczości” kobiety, a jeśli próbuje, jest to odbierane jako „pouczanie”” – skarży się na łamach Gazety Wyborczej Witold Gadomski (dlaczego „twórczość” kobiety jest wzięta w cudzysłów?).
W podobnym tonie lamentował Jan Hartman, urażony, że Margot nie przyjęła jego połajanek z wdzięcznością, tylko śmiała mieć odmienne zdanie. Nie podziękowała, nie zachwyciła się jego wybitnym intelektem i przenikliwą analizą. No, patrzcie państwo, skandal! Co zabawne, w sierpniu Hartman w swoim felietonie pouczał Margot, że pokazywanie środkowego palca i nazywanie Polski chujem jest wulgarne, ale już w październiku ta niechęć do wulgaryzmów nie powstrzymała go przed opublikowaniem na swoim profilu na Facebooku logo „Solidarności” przerobionego na „Wypierdalać”. Oto niemal podręcznikowy przykład dziaderskiej hipokryzji: można coś krytykować, ale jak dziaders później uzna, że jednak mu to pasuje, to bez żenady zmienia front.
Gadomski w swoim felietonie zaznacza na początku swoje preferencje: „Nie lubię wojen i rewolucji, a także egzaltacji, przesady i pustosłowia.”. To też klasyka dziadersa, oczekującego, że cały świat nagnie się do jego potrzeb i oczekiwań. Jan Hartman w tekście krytykującym Margot również w pierwszym zdaniu zaznaczył, czego nie lubi (anarchistycznego stylu Margot po wyjściu z aresztu, a także: „protekcjonalności, samozwańczych doradców, filisterskich mądrości i w ogóle wszelkiej „normalizacji”). Skoro więc dziadersi tak stanowczo definiują swoje oczekiwania, których – o zgrozo! – nikt nie planuje spełniać, to nic dziwnego, że na krytykę reagują tak nerwowo.
„To nie jest żadna rewolucja, bo demonstrantom nie chodzi o zmianę polityczną.” – stwierdza autorytarnie (i bezpodstawnie) Gadomski. Potem dodaje, że prawicowy rząd ma większość w parlamencie, a rozpisanie nowych wyborów i powołanie innego „byłoby trudne” . No skoro tak, to rzeczywiście, przepraszamy i nie było tematu, kończymy z tymi strajkami. Skoro Pan Witold mówi, że to trudne… W życiu by nam do głowy nie przyszło, że obrany cel może nie być łatwy do realizacji.
Forma protestu i postulaty Strajk Kobiet też według Pana Witolda nie są właściwe. „W głęboko podzielonym społeczeństwie należałoby proponować rozwiązania kompromisowe.” W podobnym tonie Hartman pouczał w sierpniu Margot, by nie świrowała. Dziadersom nadal nie mieści się w głowach, że można nie podzielać ich poglądu co do środka oraz celu. Ani to, że Strajk Kobiet nie musi zastanawiać się, jaki kompromis można zaproponować, gdy kobietom po raz kolejny zaciska się mocniej pętlę na szyi.
Dalej Gadomski oburza się, że uczestniczki protestów nie miały ochoty na dialog z księdzem ze Szczecinka, który akurat chciał z nimi porozmawiać. Bezczelne baby, śmiały odmówić! Księdzu! Mężczyźnie!
Jeśli do tej pory nie skoczyło Wam ciśnienie, to uwaga:
„Prof. Agnieszka Graff pisze na portalu OKO.press: „Kościół decydował de facto o stopniowym ograniczaniu dostępu do antykoncepcji, jego głos był kluczowy w sporach o refundację in vitro”. Znów przesada. Dostęp do antykoncepcji ogranicza raczej niska świadomość niektórych kobiet. Tu organizacje feministyczne mają wiele do roboty. Prezerwatywy, najbardziej popularne środki antykoncepcyjne, dostępne w wielu kolorach i rozmiarach, leżą przy kasach w każdym większym markecie.”
Być może pan Gadomski nie słyszał o wprowadzonej przez papieża Pawła VI w 1968 roku encyklice Humanae Vitae, która wprowadzała zakaz antykoncepcji dla katoliczek i potępiała ją, jako działanie niemoralne, ale ciężko mi uwierzyć, że nie dostrzega jej wciąż odczuwalnych konsekwencji i tego, jak wiele zła w kwestii edukacji seksualnej wciąż wyrządza w Polsce Kościół. Który zresztą potępia w czambuł również te kolorowe prezerwatywy. Idei feminizmu Gadomski też zresztą nie rozumie, o czym dowiadujemy się kilka akapitów dalej: „Powiedzmy przy okazji, że spora część kobiet akceptuje podział ról w rodzinie, uważa tę sytuację za normalną i pożądaną. Feministki nie powinny im wmawiać, że są nieszczęśliwe, tylko o tym nie wiedzą.”.
Krytykuje też ideę parytetów, które prześmiewczo nazywa „podpórkami”, ignorując przy tym całkowicie istnienie szklanych sufitów: „Jeżeli połowa stanowisk kierowniczych, połowa składu rządu i parlamentu ma być żeńska mimo mniejszego zaangażowania kobiet w karierę zawodową czy polityczną, to znaczy, że kobiety będą miały łatwiejszą konkurencję.”. Dalej przekonuje, że zawody medyczne mają płeć: „Zresztą tak się utarło, że są specjalizacje męskie (np. chirurgia) i kobiece (np. okulistyka). Czy feministki chcą parytetów przy naborze na poszczególne specjalizacje?”. „Tak się utarło”, czyli przez lata kobietom broniło się dostępu do zawodu, a mężczyźni nie bardzo mają ochotę na zmianę tego stanu rzeczy. W ubiegłym roku w ankiecie stworzonej przez Association of Surgeons of Great Britain and Ireland (ASGBI), 81 aktywnych chirurżek wypowiedziało się na temat szeregu kwestii związanych ze swoją pracą. Aż 59 proc. lekarek doświadczyło lub było świadkiem dyskryminacji chirurżek w miejscu pracy, a 22 proc. miała poczucie istnienia szklanego sufitu oraz dostosowywania kultury pracy do mężczyzn. Feministki chcą, żeby kobiety mogły dokonywać wyboru swojej ścieżki zawodowej tak jak mężczyźni – bez zastanawiania się, gdzie będą mniej lub bardziej dyskryminowane i jak bardzo zdenerwują kolegów, gdy wybiorą taką karierę, która, „utarło się”, że jest bardziej zmaskulinizowana.
O dziwo Gadomski potrafi przyznać, że „kobietom jest trudniej – to prawda, ale jeśli awansować będą łatwiejszą ścieżką, będą na kierowniczych stanowiskach postrzegane jako osoby mniej kompetentne od mężczyzn.”. Łatwiejszą, czyli taką jak mężczyźni? No tak, byłby to skandal, gdyby kobiety nie miały jakichś dodatkowych obciążeń w wyścigu o awans. Jeszcze by się okazało, że przy faktycznie równych szansach, to jednak one radzą sobie lepiej i co wtedy?
I na koniec: „Działania tłumu wpływały na dynamikę wydarzeń, ale ostateczne decyzje podejmowali w swych gabinetach lub w oberżach politycy.”. Z jednej strony esencja dziaderstwa, które każe spojrzeć z góry na protestujące tłumy i z politowaniem zauważyć, że tak naprawdę niewiele mogą zmienić, z drugiej zaś – pewien lęk, że być może tym razem jednak ten tłum wpłynie na podejmowane decyzje, a może – o zgrozo! – podejmą je kobiety?
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …