Nic nam po minionej wiek temu rewolucji, nic nam i po jej jubileuszu.
Lewica jest w tak marnej sytuacji, że nawet gdyby chciała odwołać się w jakikolwiek sensowny sposób do rewolucji październikowej, to nie staje jej na to ani wiedzy, ani zdolności jej przetwarzania. Nic więc dziwnego, że najbardziej treściwym wypełnieniem setnej rocznicy są rytualno-rekonstrukcyjne figle na placach Moskwy i Petersburga. Może i miłe oku, ale puste i niemal zupełnie odpolitycznione. Pozostaje nadzieja, że gdzieś w zakamarkach rzeczywistości kryją się jeszcze ludzie lub grupy, którzy, choć jak przystało na marksistów nie przywiązują się do obrzędowości, to poświęcą choćby część dzisiejszego dnia stosownej politycznej refleksji.
A jest się nad czym zastanawiać. I nie chodzi mi wcale o kwestie jakichś programowych transpozycji; dorobkiem rewolucji nie są tylko „tezy kwietniowe”, a polityczne myślenie nie może polegać na gimnastyce zmierzającej do przeniesienia ich na obecny grunt. Chodzi o to, co wydarzyło się później i jak bardzo – chcąc nie chcąc – jesteśmy częścią pewnego procesu. Im chętniej się do tego przyznamy i sobie to uświadomimy, tym większe mamy szanse na osiągnięcie poziomu politycznej dojrzałości umożliwiającego wyjście poza ramy groteskowej izolacji.
Poza bardzo ważnymi decyzjami strategicznymi i wynikającymi z nich wnioskami natury ideologicznej, które są schedą października dla wszystkich prawie dziś za trudną, na lewicy funkcjonuje kilka różnych, choć bardzo powtarzalnych i nadzwyczaj powszechnych praktyk postępowania mających korzenie właśnie w słynnym 1917 roku jak i tym, co nastąpiło później. Wielkim sukcesem, w tę symboliczną rocznicę, byłoby choćby swoiste otrzepanie się z tego styropianu.
Rewolucja rosyjska była najważniejszym politycznym wydarzeniem w historii ludzkości. To ona pierwsza obaliła gigantyczny aparat monarszo-rynkowej opresji i wyzwoliła w masach ludzi nadzwyczajny, przekraczający wszelkie spekulacje na temat tzw. natury ludzkiej, potencjał.
Niestety, nie obyło się bez okoliczności krytycznych. System i jego struktury nie chciały oddać władzy, z pomocą przyszło mu aż 16 ekspedycji wojskowych z różnych krajów (w tym z Polski). Armia Czerwona, olbrzymim kosztem, obroniła rewolucję, ale bolszewicka władza sprostać musiała nie tylko potwornej ruinie w samej Rosji, a później Związku Radzieckim, ale także skutkom izolacji międzynarodowej. Najbardziej dotkliwym jej rezultatem była zapaść gospodarcza, nadzieje na przełamanie której ostatecznie zaprzepaściła klęska rewolucji w kilku krajach europejskich w pierwszej połowie lat 20., z niemiecką na czele. Kiedy tak trudne okoliczności oddziaływały na partię i czynowników, o demoralizację było bardzo łatwo. Jeszcze przed zakończeniem wojny domowej, w 1922 roku, Włodzimierz Lenin na VIII Zjeździe Rad konstatował: „Tow. Trocki mówi ciągle o państwie robotniczym i powtarza to niemal bez opamiętania. Darujcie Towarzysze! To abstrakcja. (…) Niezupełnie robotnicze jest to nasze państwo, na tym właśnie polega nasz fundamentalny problem. Na tym też polega jeden z podstawowych błędów tow. Trockiego. (…) Państwo nasze jest państwem robotniczym z biurokratyczną deformacją”.
Rok później sytuacja nie uległa żadnej poprawie. 2 marca 1923 r. w słynnym artykule w „Prawdzie” zatytułowanym „Lepiej mniej, ale lepiej” Lenin stwierdzał m. in.: „Nasz aparat państwowy znajduje się w stanie tak opłakanym — aby nie powiedzieć potwornym — że powinniśmy przede wszystkim gruntownie przemyśleć, w jaki sposób walczyć z jego brakami, pamiętając, że źródeł tych braków szukać należy w przeszłości, która została co prawda przekreślona, ale jeszcze nie przezwyciężona, nie stała się jeszcze stadium kultury należącym do odległej przeszłości. Stawiam tu właśnie zagadnienie kultury, bo w tych sprawach za dorobek poczytywać należy to tylko, co weszło do kultury, co weszło w życie codzienne, w zwyczaj. U nas zaś, rzec można, to, co dobre w ustroju socjalnym, jest w najwyższym stopniu nie przemyślane, nie zrozumiane, nie odczute, uchwycone pospiesznie, nie sprawdzone, nie wypróbowane, nie potwierdzone doświadczeniem, nie utrwalone itd. Inaczej zresztą, rzecz jasna, nie mogło być w epoce rewolucyjnej i przy takiej zawrotnej szybkości rozwoju, która w ciągu pięciu lat od caratu doprowadziła nas do ustroju radzieckiego”.
Ten jak i wiele innych kłopotów o charakterze socjalno-kulturowym, które nakładały się na te ekonomiczne. W tym samym roku Trocki opublikował ważny esej na ten temat pt. „Wódka, kościół i kino”.
Nie sposób oczywiście w kilku akapitach wyczerpać kwestię degeneracji politycznej młodego państwa radzieckiego i jej przyczyn – napisano na ten temat setki książek, niemniej należy zaznaczyć te zagadnienia gwoli ogólnej uczciwości historycznej, której dziś w Polsce tak bardzo brakuje.
Młoda radziecka władza i zmęczone społeczeństwo nie wytrzymały naporu kontrrewolucji, którą ostatecznie przeprowadził wraz z grupą sprzymierzeńców Józef Stalin. To właśnie on położył ostatecznie kres rewolucji październikowej, stworzywszy dziwaczny, przerażający niekiedy konglomerat monarchii absolutnej z elementami ustroju socjalistycznego. Ma się rozumieć, twór ten ewoluował przez 70 lat swojego istnienia. KPZR od drugiej połowy lat 70., była już li tylko zwykłą partią władzy, ale działała według schematów i przyzwyczajeń, które utrwaliły się w okresie konrrewolucyjnej nawały. I, na nasze wielkie nieszczęście, ten rodzaj kultury politycznej nie tylko przetrwał, ale się także umocnił.
Stalinowski model organizacji, myślenia i postępowania jest dziś na lewicy schematem dominującym.
Oczywiście, nie chodzi o brutalne represje, morderstwa, zesłania itp. Chodzi o totalitarny model myślenia, który jest ustawicznym generatorem typowych dla lewicy obłędów i jej, nazwijmy to – tożsamościowej ekstrawagancji. Uniformizacja ideologiczna, presja na jedność, skłonność do braku jawności, obsesyjne przywiązanie do regulaminów i piętrzenie struktur, wzajemna podejrzliwość, natręctwo „oficjalności” (oficjalnych kanałów komunikacyjnych, oficjalnych decyzji, oficjalnych obchodów), brak poszanowania wolności jednostki i ucieczka od indywidualnej odpowiedzialności, centralizacyjny fioł, fobia na punkcie samodzielności i samorządności, graniczący z metafizycznym opętaniem szał uwielbienia do „państwa” bez cienia refleksji czy choćby pytania czym ono jest poza sumą urzędników, manie prześladowcze zgodne z dynamiką poszukiwania „szkodników”, „wrogów ludu”, itp… Można by tak wymieniać jeszcze długo.
Jednocześnie (chciałoby się powiedzieć dialektycznie, ale to po prostu z głupoty) lewica, czerpiąc garściami z tradycji tego modelu demonstruje na jego punkcie niepohamowane kompleksy. To wszystko leży u podstaw elementarnego braku kulturowo-politycznej samodzielności i poczucia proporcji, bez którego w polityce nie sposób się obejść. Stąd właśnie ta nieprzerwana dwubiegunowa huśtawka – raz oportunizm, raz sekciarstwo.
W takich warunkach nie ma czego świętować, trzeba się brać do roboty.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Chwytliwy artykuł i dobrze się czyta. Stalin i Trocki to tylko dwa skrzydła tego leninowskiego ruchu. Trocki, idealista, stawiał na rewolucję światową. Nie wyciągnął wniosków z klęski rewolucji na Węgrzech i w Bawarii. Stalin musiał budować państwo niemal samodzielnie i poszedł w kierunku terroru. ot taki wieloletni robespierryzm.
Od zdobycia Bastylii, przez Wiosnę Ludów, Komunę Paryską, po rewolucję bolszewicką i chińską, od wolnościowych haseł droga prowadziła do terroru. Warto poczytać „Biesy”, aby zrozumieć psychologie tworzenia konspiracyjnych grup, a Lenina tworzącego NEP, zobaczyć, jako ratującego kraj przed upadkiem, a faktycznie przyznającego przedwczesność rewolucji.
Dla Rosjan jednak rewolucja jest jeszcze czymś innym. Otóż kolejny raz odparli inwazję koalicji kilkunastu państw, podobnie jak za Napoleona. Odtworzyli na wschodzie i południu granice imperium. I mimo izolacji, zdołali przez 74 lata utrzymać się w czołówce światowych mocarstw. Dziś natomiast mają rozziew tożsamości. Czy identyfikować się z carską, czy rewolucyjna tradycją? Problem, kiedy zaczną tworzyć współczesność.
Nowe pokolenia są rządzone podobnie, i w Polsce, przez narkomanów antysocjalizmu. Bez detoksykacji nie pojmą, jaki jest realny i współczesny świat i jego wezwania. Jako narkomani wciąż potrzebyją tych komunistycznych dawek, a w braku prawdziwego komunizmu, zadowalają sie substytutem. Ich mózgi z tego nie wyjdą. I to jest prawdziwa tragedia
„(…) narkomanów antysocjalizmu” – trafne określenie.
Narkomani…
Dziękuję. Wszelkie prawa do stosowania.
Stalin nie zrobił nic złego!
przykre ale prawdziwe P.Bojanie