Przedstawiciele gigantów globalnego internetu stanęli dziś przed Kongresem Stanów Zjednoczonych, by wyjaśnić rozmiar „dezinformacji rosyjskiej” w czasie amerykańskiej kampanii prezydenckiej z zeszłego roku. Podane liczby są tak pozbawione znaczenia, że zszokowało to amerykańskich deputowanych.
Facebook ujawnił, że „agenci rosyjscy” mieli zamieścić ok. 80 tys. postów na tym portalu w czasie kampanii, którą wygrał Donald Trump. Problem w tym, że znaczyłoby to, że jedynie 1 na 23 tys. postów odnoszących się do kampanii miałby pochodzić z Rosji, tj. 0,004 proc. ogółu postów wyborczych w Ameryce. Takiego wpływu „agentów” nie da się zakwalifikować jako jakiegokolwiek wpływu politycznego. Przedsiębiorstwo Marka Zuckerberga wysunęło jeszcze liczbę 100 tys. dolarów, które miały zostać wydane przez właścicieli kont podejrzewanych o pochodzenie rosyjskie. To też jednak liczba znikoma, jeśli porównać to z wydatkami na reklamę internetową Trumpa i Hillary Clinton – odpowiednio 70 i 30 milionów dolarów.
Twitter podał robiącą wrażenie liczbę 1,4 miliona postów, które zostały zamieszczone przez właścicieli 201 kont, podejrzewanych o związki z tajnymi agentami rosyjskimi. Daje to 0,74 proc. zeszłorocznych postów wyborczych na Twitterze z pojedynku Trump-Clinton.
Google przyniósł największy zawód podając już oficjalnie wczoraj, że nie znalazł żadnej poszlaki, czy dowodu na manipulację Youtuba przez Rosję. Nawet zamieszczane tam widea rosyjskiego kanału telewizyjnego RT nie wzbudziły podejrzeń dyrekcji Google: „Niektórzy zastanawiali się w jaki sposób RT, medium finansowane przez rząd rosyjski, używa Youtube’a. Nasze śledztwo nie wykazało żadnej manipulacji platformy, ani pogwałcenia reguł serwisu”.
Deputowani amerykańscy zagrozili stworzeniem ustawy, która miałaby poddać portale społecznościowe „regułom jawności”, jeśli chodzi o to, co może być zakwalifikowane jako reklamy polityczne. Koncerny opierają się temu, proponują własne środki kontroli. Facebook ogłosił zatrudnienie tysiąca dodatkowych osób do pilnowania wpisów politycznych, a Twitter ma stworzyć „ośrodek jawności reklam”, gdzie będzie można znaleźć źródła finansowania opłaconych treści politycznych.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
bełkot liberałów
czyli chcą CENZUROWAĆ MEDIA SPOŁECZNOŚCIOWE niech się wypchają swoim Twiterem czy Facebookiem każdy programista może podobne serwisy stworzyć. W „zacofanej” Rosji której gospodarka jest podobno oparta tylko o surowce coś podobnego stworzono już dawno vkontakte