Stulatkowie stanowią jeszcze – może poza Japonią – w cywilizacji Zachodu jednak ewenement. Z wielu względów. Sto lat życia w dobrym (w miarę) zdrowiu i stanie umysłu, bycia przy tym (również w miarę) czynną osobą publiczną, z racjonalnym i analitycznym oglądem sytuacji, to jest dopiero powód dla szacunku.
27 maja br. Henry Kissinger obchodzi swoje setne urodziny. Jego długie życie w dwóch wysoce konkurencyjnych światach dyplomacji i idei, ugruntowało jego pozycję w historii II połowy XX światowej polityki oraz kultury. Uroczystość jubileuszu Kissingera i tego, bądź co bądź, ważnego wydarzenia zorganizowano z początkiem maja w amerykańskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, któremu przewodniczy jeden z najbardziej światłych ludzi w tamtejszym establishmencie, jakże tam dziś nielicznych, John Hamre.
Henry Kissinger to człowiek nie z naszej, lewicowej bajki. Typowy imperialistyczny, jankeski polityk, który służył swą wiedzą (trzeba przyznać – potężną), intelektem i doświadczeniem w budowaniu i utrwalaniu amerykańskiej hegemonii na świecie. To również laureatem pokojowej Nagrody Nobla – podobnie jak jego rodak, 44 prezydent USA Barack Obama – choć ich osiągnięcia na niwie pokoju są, delikatnie mówiąc, wątpliwe. A która to nagroda dla wielu lewicowych intelektualistów i działaczy w naszym kraju jest powodem dla uwielbienia i emocjonalnych wzmożeń.
Warto przypomnieć, iż to właśnie działania Kissingera w długotrwałej perspektywie – tzw. polityka „ping-pongowa” administracji Nixona – rozpoczęła procesy unicestwiania Związku Radzieckiego i bloku wschodniego. Wydarzenie to, historyczne o kolosalnym znaczeniu dla końca i podsumowania całego XX wieku, popierają różnego rodzaju Biedronie, Sierakowskie, Staśko, Majmurki i inni dyżurni „lewicowi” aktywiści. Przedstawiciele lewicy irracjonalnej, militarystycznej, pro-kapitalistycznej (głoszącej lifting systemu, którego to dziś systemu nie da się ni jak zreformować, bez zanegowania jego głównych paradygmatów), pozostającej na smyczy kapitału.
Kissinger przyznaje, że prorocy mają zawsze „namiętne wizje” ale on woli mężów stanu ponieważ rozpoznają rzeczywiste realia i widzą wartości w obopólnych zyskach liczonych w latach i dekadach. I to jest istota polityki. Niestety, obecny klimat polityczny nie sprzyja pojawianiu się takich przywódców. Ta intelektualna mizeria elit uniemożliwia budowanie konsensusu w najważniejszych kwestiach, ponadideologicznych, ponadnarodowych, ponadrasowych i ponadreligijnych. Znajdowanie wspomnianego konsensusu nie osiągnie przez tweetowanie, tiktokerkę czy publikowanie postów na Facebooku. Tam nie rodzą się i nie tworzą się przywódcy polityczni. Wizje na przyszłość i strategia dojścia do nich dają dopiero status męża stanu. A jak rzekł czołowy polski polityk uchodzący za guru demokracji i nadwiślańskiej przestrzeni publicznej, kto ma wizje winien się udać do psychiatry. I to podsumowuje jakość takich polityków i elitę kraju gdzie oni uchodzą za ……. no właśnie, za kogo ? I dlatego rację ma Kissinger, gdy mówi, że współczesne, i to bez wyjątku, demokracje cierpią na tę samą dolegliwość: zubożałą intelektualnie klasę polityczna, marne elity, którym brak genu analityczności i strategicznej przewidywalności. Co właśnie winno charakteryzować politykę i polityków chcących uchodzić za poważnych. Ów mainstream władający formalnie i nieformalnie przestrzenią publiczną, jego zdaniem, ma większą obsesję na punkcie sondaży i mediów społecznościowych niż zainteresowanie wizją przyszłości swoich społeczeństw oraz pragmatycznym – a nie ideologicznie ulotnym – widzeniem rzeczywistości.
Brakuje dziś polityków potrafiących wznieść się na taki poziom pojmowania świata i procesów w nim zachodzących tak, jak choćby dziś czyni to Kissinger. Jako emeryt polityki amerykańskiej, który wywierał przez prawie pól wieku na nią bezpośredni lub pośredni wpływ, mówi o amerykańskim przywództwie (i to jest zrozumiałe) ale jednocześnie boleje nad mizerią kraju chcącego nadal przewodzić światu, a który nie posiada polityków – i to w całej jego zdaniem masie – potrafiących połączyć wysoką teorię i ugruntowany pragmatyzm. Zresztą ten kryzys i ocenę można rozciągnąć na całość elit politycznych tzw. „kolektywnego Zachodu”. I polska lewica oraz mainstream stanowiący dla niej zaplecze intelektualne mimo diametralnych różnic ideologicznych, doktrynalnych, kulturowych, doświadczenia życiowego, powinien jednak uczyć się działań od takich przeciwników i konkurentów. Wielowymiarowy postęp ludzkości, a to jest zasadniczy rudyment „lewicowości”, jest związany zawsze z niezależnym, krytycznym, podpartym wiedzą i racjonalnością, myśleniem. I wyciąganiem nauk z historii.
Jakie nauki poza tym z kariery i działań politycznych Kissingera – obmierzłych, imperialnych, kolonialnych, amerykańsko-centrycznych i godnych potępiania – my, jako lewica winniśmy wyciągać ? Otóż takie, że poza zawsze konieczną trzeźwością spojrzenia na współczesny świat, warto przyswoić sobie ważną prawdę – to, co zastosujesz wobec innych graczy politycznej szachownicy, oni zastosują również wobec ciebie. Prosta zasada bumerangu. Kissinger rozumie (a zachodnie elity już niekoniecznie), że gdy Zachód bez żenady przez setki lat stosował kłamstwo, eksploatację i wyzysk wobec państw uważanych przez siebie, prawem kaduka, za „gorsze”, to przyjedzie czas, że te same bezwzględne chwyty, podszyte okrucieństwem, zostaną użyte przeciwko Zachodowi, gdy tylko nastąpi jego zmierzch. A to właśnie ma miejsce. Mówiąc inaczej za ich krzywdy zapłaci swoją. I to szybciej, niż mu się wydaje.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …