Czasy mamy trudne: nic stałego, wszystko względne, ludzie zmieniają poglądy jak rękawiczki. Trudno żyć w takim chaosie. Na szczęście są tacy, których kompas moralny i klasowy jest jak stal, co to się hartowała w sprzyjających hartowaniu warunkach. W nich cała nadzieja. Oni powiedzą jak żyć, walczyć i oddychać. Rozdają razy i nagrody nie po uważaniu, a według żelaznych reguł. Jeżeli lewica będzie się trzymać ich wskazówek, pozostanie nieskażona i czysta.
Bo doprawdy, czy prawdziwy lewicowiec może nachylić się nad ludźmi, którzy owszem, zdychają z głodu, ale mają klasowo niewłaściwe pochodzenie i aparat pojęciowy? W żadnym wypadku! Czy ma prawo współczuć rolnikom indywidualnym, którzy nie mogą niczego sprzedać, więc klepią biedę do spółki z rodziną? Nigdy w życiu! A może powinien uznać, że dzieje się krzywda jednoosobowym przedsiębiorcom lub małym rodzinnym interesikom, kiedy jeden po drugim padają jak kawki i żreć też nie mają czego? Nie! Czemu? Bo leżą jak najdalej od elektoratu lewicy, jak mawia (pisze) jeden z kapłanów czystości klasowego podejścia.
No, to poważny argument.
Lubię ludzi, którym chłodna głowa, czyste ręce i gorejące serce ustalają polityczny kompas. Rada, by nie użalać się nad tymi, którzy są dalecy od ideałów lewicy, imponuje. Prawie tak samo, jak nieśmiertelna fraza, która usłyszał niegdyś Piotr Ikonowicz od głowacza millerowskiego SLD, byłego ministra i ważnego człowieka w ekipie, dzięki której SLD jest dziś kojarzony z najbardziej antypracowniczymi i antyspołecznymi rozwiązaniami w polityce wewnętrznej. „Biedni nie głosują”, powiedział ów działacz na kwękania Ikona, że SLD idzie neoliberalnym kursem. Już nie pamiętam czy to było przed czy zaraz po tym, kiedy SLD zjechało z 41 proc poparcia do 4 proc. Ale zdanie to powinno zostać zapamiętane na zawsze.
Bo tak, potrzeba kalkulacji jest podstawą w polityce, uważają mistrzowie definiowania interesu politycznego lewicy. Jeżeli więc drobni przedsiębiorcy, dosłownie walczący o przeżycie gromadzą się w jednym miejscu, by wyrazić swój protest przeciwko swojej krzywdzie, to w żadnym wypadku lewica nie powinna tam się znaleźć. No, chyba że w celu otworzenia drzwi i przytrzymaniu płaszcza aktywistom faszystowskim, reprezentantom skrajnie prawicowych partii i różnym nacjonalistycznym szurom, którzy raz dwa wyjaśnią zebranym, że cierpią, ponieważ rządzą pedały i Żydzi, a będzie jeszcze gorzej, gdy pozwoli się, by na zalała nas arabska dzicz. Mówiąc inaczej, lewica winna świadomie pozwolić, by szedł swój do swego. A potem, kiedy już faszole nabiorą w tej sali, kipiącej gniewem i rozpaczą, kolejną grupę swoich zwolenników, to przyjdzie czas na szlochanie, że ekstremizmy w Polsce mają się dobrze.
Czy jeśli lewica nachyli się nad ludźmi, których dotknęło nieszczęście, to przełoży się to na jej rezultat podczas najbliższych wyborów? Może tak być, wcale nie musi. Ale nie możemy wykluczyć, że może zapamiętają kogoś, kto choćby chciał ich wysłuchać. Rzecz w tym i wcale to nie jest rzecz najmniej ważna, choć wymieniona na końcu, że lewicy psim obowiązkiem jest, by za słupkami poparcia, kalkulacją wyborczą, szachownicą walki światowego proletariatu czy co tam jeszcze strażnicy świętego ognia wymyślą, widzieć po prostu ludzi, kiedy dzieje się im krzywda.
Inaczej lewica będzie nieskazitelna jak lilia i całkowicie nieznacząca.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …