Na masowe protesty w Bułgarii zwracam uwagę szczególnie chętnie, bo w Polsce wszystko, co dzieje się w dawnym Bloku Wschodnim, uchodzi praktycznie niezauważone. Wyjątkami są tylko zjawiska czy wydarzenia o zauważalnym propagandowym potencjale, które można  wykorzystać, żeby splunąć na Rosję czy w ogóle Wschód.

Nie miejsce tu, by opisywać precyzyjnie żądania i nadzieje bułgarskiego ruchu protestu – co zresztą już na łamach Portalu Strajk zrobiła Małgorzata Kulbaczewska-Figat – warto wskazać jednak na elastyczne reakcje ze strony systemu i zarządzającej nim oligarchii.

Gdy Bojko Borisow, wyposażony w tyleż nieskomplikowaną, co symboliczną urodę i “rozumek” na miarę Kubusia Puchatka gangsterski watażka, piastujący celem skutecznego kamuflażu stanowisko premiera Republiki Bułgarii, zorientował się, że nie musi podawać się do dymisji, bo politycznie nie ma w tym kraju siły, która mogłaby mu rzeczywiście zagrozić, rozpoczęły się z jego strony PR-owe akrobacje uspokajające.

Dokładnie rzecz biorąc Borisow został uratowany przed dymisją wsparciem amerykańskiej ambasady w Sofii, której ekscentryczna szefowa albo poklepała go po ramieniu i powiedziała, żeby się tak nie przejmował tą uliczną ruchawką, albo – co bardziej prawdopodobne – kazała mu ogarnąć kuwetę, bo tu jest rurociąg z Rosji do zatrzymania. Ten sam, którego budowę przez całe terytorium Bułgarii zablokował ongiś nieżyjący już na szczęście podpalacz świata John McCain jedną kilkuminutową rozmową z ówczesnym premierem Bułgarii Płamenem Oreszarskim.

Aby utrzymać się przy władzy i stworzyć jakieś pozory jej legitymacji Borisow i jego akolici nawołują teraz do zwołania nadzwyczajnego Zgromadzenia Narodowego i zmiany konstytucji. Idealny ruch, który zrazu ucieszył tamtejszą opinię publiczną, zwłaszcza tych najbardziej podnieconych i najmniej myślących. Oczywiście tak naprawdę jest to humbug, który z jednej strony ma być kneblem dla największych krzykaczy, a z drugiej wystawić każdego, kto skomentuje te kuriozalne propozycje po ekspercku czy choćby trochę sceptycznie, na pohukiwania, że chce utrzymać mafijno-oligarchiczne status quo i że przeszkadza pragnieniom premiera wdrożenia.

Największym problemem Bułgarii nie jest ułomna konstytucja. Większość ważnych zmian prawnych, które w sposób oczywisty, szybki i wyraźny natychmiast ulżyłyby zdewastowanemu transformacyjną biedą społeczeństwu, to: gwarantowany dochód podstawowy, radykalna podwyżka płacy i emerytury minimalnej, zakaz stosowania umów śmieciowych, drastyczne zwiększenie nakładów na służbę zdrowia i edukację, czy likwidacja patologicznego, liniowego  systemu podatkowego. I nie potrzeba do tego jakiegoś nadzwyczajnego parlamentarnego plenum, wystarczy kilka ustaw głosowanych w zwyczajowym trybie.

Niedoczekanie nasze. To się oczywiście nigdy nie wydarzy. W Bułgarii można zmienić konstytucję jeszcze sto razy. Wcześniej debatowano nad systematyką wyborów i powszechnego głosowania, ogłaszano inicjatywy referendalne i powoływano partię za partią. Teraz społeczeństwo da się pewnie nabrać raz jeszcze, chyba, że okaże się protestujący nie zwiną sztandarów i utrzymają swoje podstawowe dwa żądania – dymisja premiera i rządu i przedterminowe wybory.

Niezależnie od tego, czy ludzie dadzą się jeszcze raz oszukać, czy będą toczyć swoją walkę dalej, wiadomo już dzisiaj, że to agonia neoliberalizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Jego restauracjonistyczny potencjał się wyczerpał. Niestety, zważywszy na słabość lewicy, to, co nadchodzi wcale nie zapowiada się lepiej i może być tylko ofiarować ludziom lekko zmiękczony wariant wyzysku. System się dusi, ale karawana wciąż jedzie dalej.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …