Polska energetyka węglem stoi. I pewnie jeszcze postoi latami. Rząd „dobrej zmiany” skutecznie spowolnił inwestycje w odnawialne źródła energii (OZE). Produkcja wzrośnie najwolniej od 2005 roku.
Zasmucającą informację podał portal WysokieNapięcie.pl. Okazuje się, ze w 2017 roku wzrostu produkcji energii z OZE będzie dziesięciokrotnie niższy od roku bieżącego. Do września 2016 roku powstały w Polsce ekoelektrownie zdolne do wyprodukowania 4 TWh zielonej energii. W przyszłym roku przewidywany wzrost wyniesie zaledwie 0,3 TWh. To najmniej od 10 lat i najmniej w Unii Europejskiej. Nic nie wskazuje również na poprawę w kolejnych latach. Na początku roku odbędą się aukcję, na których zostanie zamówiona łączna moc o połowę niższa niż w 2016 r.
Jaka jest przyczyna takiego załamania? Ekoenergetyka rozwijała się w Polsce wzorowo dopóki obecny rząd nie zabrał się za wprowadzanie nowych regulacji. Dotychczasowe przepisy gwarantowały firmom inwestującym w sektorze OZE tzw. zielone certyfikaty, które były odkupywane od producentów energii przez zakłady energetyczne, a te na końcu otrzymywały zwrot od Urzędu Regulacji Energetyki. W ten sposób produkcja zielonej energii miała wyższy stopień rentowności. Stare przepisy mówiły o obowiązku nabywania zielonych certyfikatów na poziomie 20 proc. całkowitej wartości energii przekazywanej od producenta do zakładu energetycznego. W sierpniu 2016 r. stawka została obniżona do 15,5 proc. Inwestorzy od tego czasu omijają Polskę szerokim łukiem.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Zielona energia prawdziwą przyszłością świata, tyle, że na razie bez dotacji jest opłacalna wyłącznie dla producentów tych cudownych słonecznych elektrowni. Wszystkie inwestycje podejmowane przez samorządy, włącznie z instalowaniem różnych mat i innych wynalazków na dachach są możliwe tylko po uzyskaniu unijnej dotcji, inaczej koszty są za wysokie. Polska jest wyjątkowo podatnym krajem na ogłupianie nas za nasze pieniądze. Wystarczy pojeździć po samej stolicy i popatrzeć na celowość zabudowy wyciszającymi ekranami, które wcisnęły kasę zblatowanym producentom owych ekranów, potworków. I to zrobili ci sami, którzy w centrum walczą o usuwanie reklam małych polskich przedsiębiorców, pozostawiając błędny obraz stolicy jako miasta w obcych rękach. Na głównych ulicach nieźle trzeba się natrudzi, aby znaleźć jakąś polską nazwę. Pewnie o to chodzi.
Hmmm, zważywszy, iż polski wiatr nakręcał przeważnie ełropejskie dojczojro to … chyba niezły ruch