Santo subito – wołał tłum zebrany na pl. Św. Piotra w Rzymie podczas pogrzebu Jana Pawła II. I faktycznie, został on kanonizowany w przyśpieszonym tempie, wedle zatwierdzonego przez niego wcześniej schematu, z pominięciem nawet reguł, jakie do jego pontyfikatu obowiązywały dodatkowo, gdy na katolickie ołtarze miał zostać wyniesiony papież. Dziś, po szesnastu latach, ekspresowy nimb świętości przyblakł, a alabastrowe pomniki kruszą się pod naporem faktów zamiatanych wcześniej pod dywan. O księżach-pedofilach i ich wysoko postawionych protektorach napisano już wiele. Ja przyjrzę się świętym.
Karol Wojtyła pozostawił ich po sobie rzeszę, prawdziwe tabuny kobiet i mężczyzn ogłoszonych wzorami osobowymi dla katolików i katoliczek na całym świecie. Stanowili jedną z osnów pontyfikatu Karola Wojtyły, mieli być rękojmią tzw. nowej ewangelizacji, metody na zahamowanie procesów laicyzacyjnych na całym świecie. Według papieża-Polaka masowa produkcja świętych miała zaświadczać, że tylko życie wg norm i kanonów Kościoła jest godne szacunku i najwyższego uznania, tylko takie wartości są ludzkie i stanowią podstawę ziemskiego bytu. Resztę sprowadzono do „cywilizacji śmierci”.
Jan Paweł II cofnął Kościół o kilka dekad. Może do epoki Piusów, może jeszcze dalej, do czasów kontrreformacji. Zerwał z dorobkiem bezpośrednim poprzedników, zgasił energię Soboru Watykańskiego II, na którym stało się jasne, że Kościół może być i jest pluralistyczny, że jest w nim wielka chęć i potrzeba zamian, wyrwania się z konserwatywnych i tradycjonalistycznych ram epoki Piusów, pęt, jakie na Kościół powszechny nałożył Sobór Watykański I. Karol Wojtyła zamienił odnowę i aggiornamento na medialne zadęcie, żarliwe przemówienia, ekstatyczne modły i groźne słowa potępienia dla inaczej myślących. Owszem, na samą możliwość reformowania Kościoła wypada patrzeć sceptycznie: na wskroś tradycjonalistyczna i do szpiku kości konserwatywna organizacja nie mogła się szybko zmienić, porzucić swojej tradycji, często złej, czasami zbrodniczej, nade wszystko dwulicowej. Tyle, że pontyfikat Wojtyły zrobił z dwulicowości i manipulacji prawdziwy leitmotiv.
Jan Paweł II wyniósł z wielką pompą i medialną fanfaronadą na ołtarze tak kontrowersyjne (już w chwili kanonizacji) postacie jak abp Alojzy Stepinac – ustaszowski prymas Chorwacji błogosławiący swym milczeniem zbrodnie faszystów z Zagrzebia w latach 1941-54 – czy założyciel i promotor Opus Dei Jose Maria Escriva de Balaguer. Negatywne opinie dotyczące charakteru, osobowości i relacji interpersonalnych, jakie ów przyszły święty prezentował, przekazywane do Watykanu, nie miały znaczenia. Liczyły się tylko antyprogresywizm i antykomunizm, za to można było wybaczyć nawet admirację faszyzmu i frankizmu. W przypadku wielu innych świętych było niewiele lepiej – wystarczy przywołać kontrowersje wokół o. Pio z Petrelciny czy Matki Teresy. Z kolei Oscaro Romero, zamordowany przez prawicowe bojówki arcybiskup San Salwador, nawet na beatyfikację nie miał szans, podobnie jak gorący zwolennik teologii wyzwolenia, wieloletni generał jezuitów Pedro Arrupe. Ci usuwani w cień podczas pontyfikatu Wojtyły ludzie Kościoła dziś mają otwarte procesy beatyfikacyjne. O czym Kościół Wojtyły (a także Ratzingera) nie chciał absolutnie słyszeć.
Gdyby Jan Paweł II władał Kościołem jeszcze przez kilka lub kilkanaście lat (a de facto w ostatnich latach rządził – jak mówiono w kurii rzymskiej – i o wszystkim don Stanislao, abp Stanisław Dziwisz, tylko osobisty sekretarz Wojtyły), lista odrażających świętych byłaby jeszcze dłuższa. Nie mam wątpliwości, że na ołtarze wyniesiono by osobistych kamratów Dziwisza: abpa Paula Marcinkusa (to ten skompromitowany duchowny o afery z Banco Ambrosiano) i założyciela Legionu Chrystysa, zwyrodnialca, gwałciciela dzieci, bigamistę Marciala Maciel Degollado („ukochanego syna Jana Pawła”). Ten drugi miał przecież znakomite kwalifikacje: żarliwy antykomunista, prawicowiec, do tego skuteczny w pozyskiwaniu dochodów.
Karol Wojtyła zasłużył wyłącznie na demitologizację. Za wbijanie milionom ludzi do głów takich „wzorców osobowych” przy równoczesnym tolerowaniu zgnilizny masowej pedofilii i innych zbrodni funkcjonariuszy Kościoła. W Polsce jednak znajdują się gremia, które w imię własnych, partykularnych, czysto subiektywnych (choć z wartościami i moralnością na ustach) przekonań agresywnie protestują przeciwko ostrożnej nawet krytyce papieża „świętego natychmiast”. Obowiązkiem progresywnej, racjonalnej, lewicowej części naszego społeczeństwa jest pokazywanie prawdziwego oblicza tego szkodliwego dla świata i Polski pontyfikatu.
Bardzo się cieszę, że podczas ostatnich protestów kobiet okazało się, że nas – myślących o Kościele trzeźwo i racjonalnie – jest jednak więcej niż garstka.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Przecież każdy z papieży beatyfikował takich bohaterów kościoła z jakimi się sam identyfikował. Cały ten proces w którym uznawano poszczególnych kapłanów za świętych to dym w oczy ludu i kpina ze zdrowego rozsądku. Ale ludzie nadal chcą w to wierzyć…