Jak podają beznamiętnie media, poważnych obrażeń na ringu doznał Artur Walczak vel „Waluś”. O co dokładnie chodzi? 22 października 2021 r. w mieście nad Odrą odbyły się – nazywane szumnie V Mistrzostwami Świata w Slapfightingu – zawody, w trakcie których uczestnicy stojący przed sobą, na przemian uderzali się po twarzach z otwartej dłoni. Dwaj zawodnicy ustawiają się po przeciwnych stronach krótkiego prostokątnego blatu. Nacierają ręce białym talkiem i zajmują pozycje. Jeden z nich wyciąga rękę do przodu, dwa-trzy razy przymierza ją do twarzy przeciwnika. W końcu bierze solidny zamach i z całej siły go policzkuje. Potem to samo robi rywal. I tak po kilka razy. Rozstrzyga nokaut, poddanie się jednego z uczestników lub werdykt sędziowski.
Od ponad roku w Polsce organizowane są gale w tej konkurencji – tak nieoficjalnie określa się pojedynki na „liście”. Organizatorzy przekonują, że interesuje ich czysto sportowa rywalizacja. A może jednak chodzi o coś innego? Ci, którzy uważają sprzedają takie atrakcje, uważają slapfighting za produkt nowy i dobrze się sprzedający. Taki „sport” powstał i funkcjonuje, bo przemoc dobrze się sprzedaje. Boks czy kick-boxing niezbyt brutalne ? MMA nudzi, bo walka nie zawsze kończy się nokautem? Więc droga publiczności, konsumenci, odbiorcy pragnący mocny wrażeń – sprzedamy wam rzecz prostą i konkretną: walenie się z liścia.
„Waluś” doznał urazu po nokaucie, walcząc o czek w wysokości 50 tys. zł. Teraz jest w krytycznym stanie. Nie pierwszy raz ring czy klatka do tzw. mieszanych sztuk walki (ang. mixed martial arts, MMA) owocują takimi rezultatami. A może, skoro zyski są takie ważne, wróćmy do walk gladiatorów lub ludzi ze zwierzętami jak w antycznym Rzymie? A może, idąc z duchem czasu: skoro empatia wobec zwierząt poczyniła jednak postępy, to może walki z cyber-zwierzętami czy roboto-monstrami? Stawka – z odpowiednią liczbą zer po jedynce na czeku – przyciągnęłaby na pewno ochotników do takich zawodów. Przecież wszystko jest na sprzedaż w tym wspaniałym systemie, gdzie przedsiębiorczy człowiek, ten, który kieruje się wyłącznie, jak nauczają od dekad, rodzime „balcerozaury” węchem „homo oeconomicusa” , staje się przedmiotem kultu. Zobaczyliśmy to ostatnio również przy okazji wywodów Marcina Matczaka i dyskusji, jakie wywołały.
Gdzie w tym mieści się jedna z rudymentarnych dewiz sportu jako uniwersalnej metody wychowania młodzieży i kształtowania człowieka? Kto jeszcze pamięta, że sport miał służyć nie tylko hartowaniu ciała, ale przede wszystkim miał być drogą do powszechnego pokoju i współpracy?
Od czego jest wyobraźnia „homo oeconomicusa” podążającego jedynym logicznym i systemowym traktem, bez względu na okoliczności, ku maksymalizacji zysku. Dramat Artura Walczaka po raz kolejny udowadnia, że ten system – ogólnie rzecz biorąc – dokładnie się zdegenerował. Tragedia ”Walusia” nie różni się niczym niż sytuacja gladiatorów: są zakłady, obstawia się swoich ulubieńców bądź faworytów, sprzedać można wszystko, do wygrania jest kasa, a przy okazji życie albo śmierć. Wolny rynek! Za to państwo, jedyny organizm, który realnie jest w stanie stanie zablokować i ścigać tego typu przedsięwzięcia i „biznesy”, ma być według balcerozaurów tylko ma być ”nocnym stróżem”. Wara mu od „wolnej przedsiębiorczości” i innowacyjności w pozyskiwaniu kasy przez ludzi biznesu.
Sydney Pollack nakręcił popularny ongiś i robiący do dziś wrażenie obraz pt. Czyż nie dobija się koni. W nim tematem jest gigantyczny maraton taneczny przyciągający rzesze znęcone obietnicą darmowego wiktu i tysiąca dolarów dla zwycięzcy: bezrobotnych, łowców nagród, ludzi bez perspektyw w świecie bezwzględnej konkurencji. Ale też i żądnych wrażeń obserwatorów. Rozpoczyna się dziwna pogoń spoconych par tańczących za kołem fortuny. Stawką jest życie lub śmierć z przemęczenia. Bo pary gotowe są tańczyć do upadłego, celem zdobycia środków do życia.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…