Dziś rano otwarto w Wenezueli prawie 15 tys. lokali wyborczych, by ponad 20 milionów obywatelek i obywateli mogło zagłosować w wyborach prezydenckich. Stany Zjednoczone, a za nimi niektóre kraje Unii Europejskiej i prawicowe, podległe Amerykanom państwa Ameryki Łacińskiej, z góry uważają to głosowanie za „nieprawidłowe”, wręcz za rodzaj broni masowego rażenia, która mogłaby być powodem interwencji zbrojnej w tym kraju, największym producencie ropy naftowej na kontynencie.
Wśród kilku kandydatów na prezydenta liczy się tylko dwóch: Nicolas Maduro, dotychczasowy przywódca państwa, ideowy spadkobierca zmarłego pięć lat temu socjalisty Hugo Chaveza i Henri Falcon, reprezentant opozycji, były szef kampanii wyborczej Henrique Caprilesa – przegranego przeciwnika Maduro w czasie wyborów prezydenckich z 2013 r. Większość instytutów badania opinii publicznej przewiduje równowagę intencji wyborczych między tymi kandydatami, z tym, że duża absencja wyborcza miałaby być korzystna dla Maduro.
Do bojkotu wyborów, oprócz Stanów Zjednoczonych, nawoływała w czasie kampanii opozycja, szczególnie Platforma Jedności Demokratycznej (MUD) – koalicja ugrupowań prawicowych z czasów wyborów parlamentarnych i lokalnych, ostatnio przegranych przezeń z kretesem. Od blisko 20 lat kandydatów do wyborów prezydenckich mogą zgłaszać jedynie partie, a nie koalicje, co stało się tym razem pretekstem do bojkotu. To ten „problem proceduralny” proamerykańskie media uważają za źródło „nieprawidłowości”. Henri Falcon startuje spoza MUD, jako szef własnego ugrupowania.
Tłem tego głosowania, oprócz politycznych nacisków amerykańskich, które spowodowały relatywną izolację międzynarodową Wenezueli, zarówno polityczną jak i gospodarczą, jest ostry kryzys ekonomiczny. Ma on wiele przyczyn: spadek cen ropy, międzynarodowe sankcje finansowe i gospodarcze zorganizowane przez amerykańską dyplomację i błędy w zarządzaniu państwem, które obaj kandydaci obiecują naprawić. Do tego dochodzi zagrożenie interwencją zbrojną, wypowiedziane wprost przez prezydenta Trumpa latem zeszłego roku. Amerykanie już organizują koalicję kilku południowoamerykańskich państw wasalnych.
Prezydent Maduro w czasie kampanii nie przestawał namawiać rodaków do głosowania: „Dzięki procesowi wyborczemu Wenezuela idzie w kierunku stabilności politycznej”, „Ty decydujesz: wybory albo kule, ojczyzna albo kolonia, pokój albo przemoc, niepodległość albo poddanie” – argumentował. Rząd zaprosił licznych obserwatorów międzynarodowych, którzy mają czuwać nad prawidłowością głosowania.
„Mam to w nosie, że traktują mnie jako „dyktatora” (…), nie poddamy się szantażowi. Nieważne, że oni [Amerykanie] nie uznają tych wyborów: prezydent Wenezueli jest wybierany przez naród, nie przez Trumpa” – mówił Maduro na swym ostatnim mityngu wyborczym w towarzystwie znanego argentyńskiego piłkarza Diego Maradony.
Media przewidują na ogół jego zwycięstwo, gdyż bojkotującej opozycji brak po prostu bazy społecznej.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…